Matias zapomniał łyżki. Nic trudnego, wystruguje ją sobie z kawałka palmy
Tym razem nasze Panie kroją warzywa i pomagają gotować
Pichcimy potrawkę z warzyw i kurczaka nad ogniskiem ?
Będą też pieczone banany
:)
Matias prosi abyśmy tylko uważali na miejscową osę, która jak użądli to potem boli 48 godzin (zakładam, że bardzo!). One w dzień śpią a w nocy, jak większość robali, się aktywują. No i lecą do światła. Mam okazję przyjrzeć się jednej bo usiadła na lampie. Matias zabija ją szybko maczetą. Dlaczego maczetą spytacie? Hmmm, nie chcę tej osy już oglądać nigdy w życiu !
Wzięliśmy z pousady zgrzewkę małych piwek i rozpoczynamy degustację tego co sobie w lesie sami nawarzyliśmy! Ale pycha ?
Matias bierze nas przed snem jeszcze na łódkę aby pokazać gwiazdy i nocne życie w lesie z łodzi. To taka półgodzinna przejażdżka przed snem. Widoki w nocy nieba są nieziemskie, fotki już po powrocie przed snem:
No i czas na spanie. Najpierw bardzo dokładne przeszukanie hamaków czy tam coś nas nie pożre ? a potem strącenie małego, miłego „pluszaczka” z jednej moskitiery (pogoniliśmy go maczetą) i można kłaść się spać. No dla mnie jest meeega klimatycznie. Tylko głośno. Las w nocy żyje i gada do nas wszystkimi odgłosami. Na szczęście Matias śpi niedaleko w swoim hamaku z maczetą pod ręką na wszelki wypadek. Słychać odległe wycie wyjców… śpię. Niestety około 1 w nocy daje o sobie znać te kilka puszek piwa
:? Przez chwilę walczę, że może doczekam ranka ale się nie da. Muszę namierzyć buty, przejrzeć je latarką i wyjść z spod moskitery w las w ciemność. Uuuu to było najszybsza jedynka w moim życiu
:D, słyszę nad głową chmarę bzykaczy i hasło, że „kolacja przyszła”! Wracam czym prędzej i kładę się z powrotem cały i nawet mocno niepogryziony
:roll: . Do rana przesypiam normalnie jak dziecko w hamaku….
c.d.n.No więc do rana nic nas nie napadło, pogryzło, zjadło, rozszarpało itepe itede, o co tak bardzo bała się moja małżonka
:D. Nie jest do końca zadowolona i oznajmia mi, że chyba to nie jest jej "ulubiona forma noclegu" - tu eufemizm oczywiście! Ale budzimy się w jednym kawałku i pierwsze co trzeba to zwinąć obóz
Matias wspina się na pobliskie drzewo zadając kłam własnym słowom o braku owoców w Amazonii
:shock: Gdy go o to pytam, to twierdzi, że tą papaję sam tu zasadził, owocuje dość często.
Płyniemy z powrotem do Pousady Lake Juma na śniadanie i porządny prysznic.
Jak już się najedliśmy i odpoczęliśmy to mamy ostatni punkt w naszym planie – odwiedzenie wioseczki lokalnych caboclos – czyli miejscowych, będących potomkami tak zwanych "gumowych żołnierzy", czyli młodych, głównie białych, mężczyzn z południowo-wschodniej Brazylii, którzy wyjechali w głąb Amazonii, aby pracować przy pozyskiwaniu kauczuku. Dziś ich potomkowie są Metysami czyli pochodzą ze związków tych mężczyzn z kobietami-Indiankami. Wioseczka to kilka drewnianych chat, pola uprawne manioku oraz ogrody owocowo-warzywne z roślinami, co tłumaczy nam Matias, przywiezionymi z różnych części świata, czyli nie pochodzące oryginalnie z Amazonii. Jest tu po prostu dobry klimat więc przyjęły się i owocują.
Pola manioku
Na roślinach spotykamy wielkie lokalne świerszcze – chapulines gigantes.
Ale są też drzewka, które lepiej nie dotykać
Przyglądamy się bliżej jak rosną orzechy nerkowce. Owoc nerkowca jest słodki ale trujący dla ludzi a jego nasionko z orzechem w środku jest w tej skórce pokrytej kwasem. Trzeba się natrudzić aby wyjąć dobry orzech co jak wiemy przekłada się na ceny w sklepie nerkowców.
Przy chatce jest mały warsztat procesowania manioku, który też jest trujący po wyjęciu z ziemi. Trzeba go trochę przetworzyć aby finalnie zrobić jadalną mąkę tapioki.
A to orzechy brazylijskie – tak rosną w kuli podobnej do kokosa, trzeba je jeszcze rozłupać co potrafią w naturze tylko niektóre gryzonie.
Matias pokazuje nam roślinę - annatto achiote, z której pozyskuje się czerwony barwnik.
Wśród lokalnych Indian jest bardzo popularny. Oprócz kwestii ozdobnej służy do oznaczania …. stanu cywilnego dziewczyn i kobiet. Matias tłumaczy, plemiona malują wzory na twarzach dziewczynek w wieku do menstruacji w jeden sposób, dziewczyny uważane za dojrzałe w inny a potem te co już wyszły za mąż jeszcze inaczej! Taki kod dla współplemieńców. Przyznaje, bez żenady, że to baaardzo ułatwia ….. porywanie właściwych dziewczyn przez sąsiednie plemiona na zamążpójście, co jest – jak twierdzi – dość powszechne w tej kulturze Amazonii i pomaga wymieszać geny!! Nasze panie są mega zbulwersowane i wręcz oburzone. Ale co kraj to obyczaj!
Matias opowiada jeszcze, że teraz to jest dużo wody, bo jesteśmy po porze deszczowej ale w listopadzie i grudniu mnóstwo tej wody znika, jeziora zamieniają się w sadzawki a poziom wody opada nawet o kilkanaście metrów. Trudno to sobie wyobrazić!
Wyszła nam bardzo pouczająca wycieczka, wracamy rzeką obserwując roślinę z wielkimi czerwonymi bulwami – to gatunek bawełny, z którego pozyskuje się surowiec na nici.
Zostają nam 2 godziny (o 13 zabierają nas w drogę powrotną) wolnego czasu w pousadzie. Mamy czas na relaks na pomoście i przy barze. Po obiedzie wsiadamy na speedboat już na powrót do Manaus.
Dziś przyleciał do nas koliber
Szafranka złotogłowa
Bentewi
Są i jastrzębie
Koniec przygody w Amazonii, droga powrotna jest taka sama, speedboat, busik, drugi speedboat do Manaus i bus do hotelu. Jesteśmy o 15.30 w Intercity Manaus, gdzie od razu udajemy się na dach na basen hotelowy.
Z dachu widok na most łączący oba brzegi rzeki Rio Negro
Idziemy na krótki spacer po Manaus
A potem do pralni automatycznej ? przeprać brudy po dwóch przygodach w Amazonii i Pantanalu. Wsad 12 kilo wraz z suszeniem i detergentami kosztuje 26zł.
A na koniec wybrana restauracja Banzeiro Manaus. Jest niedaleko hotelu i ma dobre opinie. Na szczęście był stolik od ręki, bo za chwilę już kolejka chętnych. Dania przepyszne, ja zamówiłem potrawę polecaną przez kelnerkę czyli pirarucu - jedną z największych ryb słodkowodnych na świecie. Palce lizać!
Nazajutrz rano śmiesznie tani Uber wiezie nas na lotnisko. Po drodze stadion – Arena de Amazonia, były tu rozgrywane mecze Mistrzostw Świata w 2014 roku.
Nasz następny kierunek to Foz de Iguacu. W tę podróż z Manaus zabiera nas Azul z przesiadką na Campinas niedaleko Sao Paulo. Tutaj też żegnamy naszą ekipę znajomych, udają się już do Polski z GRU.
O dziwo! Ten lot jest punktualny co do minuty! Na pokładzie znowu chrupki, cola i kawa do wyboru. Nie ma soków ani herbaty. Na Campinas (VCP) mamy ponad godzinę przerwy. Idziemy na obiadek i testuję nowy lokalny browar?
Kolejny samolot też o czasie i już po 20 lądujemy w Foz de Iguacu:
Nocleg dziś mamy w Argentynie. Myślałem o wynajmie samochodu ale dwie agencje odmówiły mi – brak możliwości przekroczenia w nim granicy. Uber nie chce jechać też do Argentyny więc idę po prostu na postój taxi pod lotniskiem i szczęśliwym trafem pierwsza taksówka jest 6-osobowa. Kierowca chce 250 BRL za przejazd do Puerto Iguazu. Jest wieczór, ciemno, nie będę wybrzydzał. Granica schodzi o tej porze dość gładko, raptem 30 minut. Najpierw trzeba pieszo podejść do stanowiska brazylijskiego po pieczątki wyjazdowe a potem już w samochodzie z okienka do stanowiska argentyńskiego - nic nie wbijają. Nikt też o nic nie pyta i niczego od nas nie chce.
Nocleg jest na obrzeżach centrum miasta. Idę jeszcze coś kupić na wieczór – będzie to mój ulubiony browar argentyński – Patagonia:
Jutro od rana atakujemy wodospady Iguazu – część argentyńską!
Stay tuned!Wodospady Iguazu! Na mojej liście to jeden z najwspanialszych cudów przyrody. Położone są na granicy argentyńsko-brazylijskiej i można je zwiedzać z obu stron. Oczywiście wśród podróżników toczy się niekończąca się nigdy dyskusja – „czyja strona ładniejsza” ale nie będę wchodził w tę polemikę. W naszym przypadku od której strony zaczynamy zadecydował prosty fakt, że po prostu chcę zjeść prawdziwego steka argentyńskiego w Argentynie w knajpce typu „Parrilla” ? No i wszystko jasne, stąd nasza przeprawa przez granicę i dwie noce w argentyńskim Puerto Iguazu. Byłem już tu 10 lat temu i patrząc na poranne ulice – nic się nie zmieniło!
"Golf trójka, niski przebieg, dziadek do kościoła jeździł ..."
;)
No tak – bidnie
:(. Brazylia wypada jednak o wiele okazalej.
Po śniadanku czekamy na transport do wodospadów. To około 17 kilometrów z Puerto Iguazu. Do wyboru autobusy przewoźnika Rio Uruguay lub wieloosobowa taksówka. Porównałem ceny i wyszło na naszą piątkę bardzo podobnie bo ten autobus to wcale taki tani nie jest. Bierzemy więc taksę. Namiar dostałem od naszego gospodarza i o 9 rano odbiera nas Matias. Bilety do parku kupiłem przez internet dzień wcześniej aby nie stać w kolejce do kasy (co pamiętam z poprzedniego pobytu). Koszt to 55.000 ARS od osoby czyli 150zł. Wcale nie tanio ☹.
Już na drodze jest sporo samochodów i autokarów co oznacza dużo ludzi. Pogoda jest wspaniała i rzeczywiście przy kasach kłębi się tłum. Ło matko – niesamowicie dużo ludzi! Błogosławię pomysł z biletami przez internet, zaoszczędziliśmy co najmniej godzinę. Wodospady Iguazu odkrywa się warstwami. Są trzy główne ścieżki na trzech poziomach. Z mojego poprzedniego doświadczenia najlepiej zacząć od wizyty nad Garganta del Diablo.
Tłumy nieprzebrane, ciężko się zmieścić w ścieżkach
Do Garganty jedzie lokalna kolejka. Zlikwidowano możliwość dojścia na piechotę niestety. Przy takiej ilości zwiedzających na kolejkę trzeba zdobyć miejscówkę. Jest osobna kolejka do kolejki. Na szczęście idzie szybko i mamy miejscówkę za 40 minut. W praktyce obsługa wpuszcza szybciej i jedziemy takimi wagonikami około 12 minut pod ścieżki nad Gargantę.
Bardzo dobrze zrobiliśmy, bo po 12 ogłaszają, że zamykają kolejkę - za duży tłok na leciwych kładkach i do końca dnia nie będzie!
Od ostatniej stacji idzie się wąską kładką zbudowaną nad rwącą rzeką. Obok widać ruiny poprzedniej kładki zniszczonej podczas jednej z większych powodzi w poprzednich latach:
@hiszpan Jestem zachwycony miejscem, wspaniała relacja, przepiękne zdjęcia. Słyszałem opowieść o cudnym Pantanalu paragwajskim, który jest dziki, trudno dostępny, bez infrastruktury turystycznej. Koleżanka popłynęła rzeką w głąb na tydzień, w towarzystwie naukowców. Twoja wycieczka wydaje się rzeczywiście przystępna i prostsza do zorganizowania. W Amazonii, w Manaus, na Amazonce byliśmy tuż przed pandemią. Już wiem, gdzie chcę dotrzeć podczas kolejnej wycieczki do Am. Południowej.
cart napisał:Wow, zupełnie nie znałem tego miejsca. Potrójny like i ląduje na liście życzeń!Ja znałem i nawet się już przymierzałem do wyjazdu, ale się pozmieniało i kompletnie zapomniałem.A teraz takie przypomnienie z grubej rury.
@sudoku - samolot do Cuiaby był o 9 rano z GRU a powrotny z Cuiaby z 17 czwartego dnia. Trzeba założyć sporo na logistykę i przejazdy. Ale myślę, że zobaczyliśmy wszystko co chcieliśmy i było to wystarczające. Można tam albo na łódkę, albo takim odkrytym pickupem lub vanem w zorganizowany sposób i krótkie spacerki samemu. Z samej Transpantanerii to za dużo się nie zobaczy.
Super relacja, swietne zdjecia - czym robione? Orientowales sie w jakich cenach safari wychodzi z Cuiaby moze? Wiem ze pisales ze drogo, tylko co to znaczy? Na takie ceny jak w np Tanzanii nie ma co liczyc?
:) W listopadzie bede w Brazylii i mnie chyba natchnela ta relacja, a nie bralem raczej safari wczesniej pod uwage.
Jedno z biur z Cuiaby dało ofertę w stylu: 4500BRL od osoby za pakiet 4 dniowy z transportem z lotniska do pousady w Pantanalu. Cena przy 9 osobach wiec dla mniejszej liczby chętnych może być drożej. Zdecydowanie to ceny zaporowe. Jak pisałem, zrobiłem to zdecydowanie taniej wynajmując samochód, dogadując noclegi bezpośrednio i kupując na miejscu atrakcje (łódki, nocne zwiedzanie ). Nic innego w tym pakiecie też nie ma.
hiszpan napisał:Co więcej sporo ludzi i dzieciaków kąpie się w rzece przy pomoście! Ciekawe to rozgraniczenie na ludzi i dzieciaki... czy rodzina wie?
:mrgreen:
Byłem w Juma Lake w listopadzie 24. Różnica w poziomie wody jest niesamowita. Kąpiel możliwa była tylko na środku jeziora, przy pomoście zdecydowanie odradzano pływanie. Dużo delfinów. Mniej niż w kolumbijskim Puerto Narino, ale również często były widoczne..
Matias zapomniał łyżki. Nic trudnego, wystruguje ją sobie z kawałka palmy
Tym razem nasze Panie kroją warzywa i pomagają gotować
Pichcimy potrawkę z warzyw i kurczaka nad ogniskiem ?
Będą też pieczone banany :)
Matias prosi abyśmy tylko uważali na miejscową osę, która jak użądli to potem boli 48 godzin (zakładam, że bardzo!). One w dzień śpią a w nocy, jak większość robali, się aktywują. No i lecą do światła. Mam okazję przyjrzeć się jednej bo usiadła na lampie. Matias zabija ją szybko maczetą. Dlaczego maczetą spytacie? Hmmm, nie chcę tej osy już oglądać nigdy w życiu !
Wzięliśmy z pousady zgrzewkę małych piwek i rozpoczynamy degustację tego co sobie w lesie sami nawarzyliśmy! Ale pycha ?
Matias bierze nas przed snem jeszcze na łódkę aby pokazać gwiazdy i nocne życie w lesie z łodzi. To taka półgodzinna przejażdżka przed snem. Widoki w nocy nieba są nieziemskie, fotki już po powrocie przed snem:
No i czas na spanie. Najpierw bardzo dokładne przeszukanie hamaków czy tam coś nas nie pożre ? a potem strącenie małego, miłego „pluszaczka” z jednej moskitiery (pogoniliśmy go maczetą) i można kłaść się spać.
No dla mnie jest meeega klimatycznie. Tylko głośno. Las w nocy żyje i gada do nas wszystkimi odgłosami. Na szczęście Matias śpi niedaleko w swoim hamaku z maczetą pod ręką na wszelki wypadek. Słychać odległe wycie wyjców… śpię.
Niestety około 1 w nocy daje o sobie znać te kilka puszek piwa :? Przez chwilę walczę, że może doczekam ranka ale się nie da. Muszę namierzyć buty, przejrzeć je latarką i wyjść z spod moskitery w las w ciemność. Uuuu to było najszybsza jedynka w moim życiu :D, słyszę nad głową chmarę bzykaczy i hasło, że „kolacja przyszła”! Wracam czym prędzej i kładę się z powrotem cały i nawet mocno niepogryziony :roll: .
Do rana przesypiam normalnie jak dziecko w hamaku….
c.d.n.No więc do rana nic nas nie napadło, pogryzło, zjadło, rozszarpało itepe itede, o co tak bardzo bała się moja małżonka :D. Nie jest do końca zadowolona i oznajmia mi, że chyba to nie jest jej "ulubiona forma noclegu" - tu eufemizm oczywiście!
Ale budzimy się w jednym kawałku i pierwsze co trzeba to zwinąć obóz
Matias wspina się na pobliskie drzewo zadając kłam własnym słowom o braku owoców w Amazonii :shock: Gdy go o to pytam, to twierdzi, że tą papaję sam tu zasadził, owocuje dość często.
Płyniemy z powrotem do Pousady Lake Juma na śniadanie i porządny prysznic.
Jak już się najedliśmy i odpoczęliśmy to mamy ostatni punkt w naszym planie – odwiedzenie wioseczki lokalnych caboclos – czyli miejscowych, będących potomkami tak zwanych "gumowych żołnierzy", czyli młodych, głównie białych, mężczyzn z południowo-wschodniej Brazylii, którzy wyjechali w głąb Amazonii, aby pracować przy pozyskiwaniu kauczuku. Dziś ich potomkowie są Metysami czyli pochodzą ze związków tych mężczyzn z kobietami-Indiankami.
Wioseczka to kilka drewnianych chat, pola uprawne manioku oraz ogrody owocowo-warzywne z roślinami, co tłumaczy nam Matias, przywiezionymi z różnych części świata, czyli nie pochodzące oryginalnie z Amazonii. Jest tu po prostu dobry klimat więc przyjęły się i owocują.
Pola manioku
Na roślinach spotykamy wielkie lokalne świerszcze – chapulines gigantes.
Ale są też drzewka, które lepiej nie dotykać
Przyglądamy się bliżej jak rosną orzechy nerkowce. Owoc nerkowca jest słodki ale trujący dla ludzi a jego nasionko z orzechem w środku jest w tej skórce pokrytej kwasem. Trzeba się natrudzić aby wyjąć dobry orzech co jak wiemy przekłada się na ceny w sklepie nerkowców.
Przy chatce jest mały warsztat procesowania manioku, który też jest trujący po wyjęciu z ziemi. Trzeba go trochę przetworzyć aby finalnie zrobić jadalną mąkę tapioki.
A to orzechy brazylijskie – tak rosną w kuli podobnej do kokosa, trzeba je jeszcze rozłupać co potrafią w naturze tylko niektóre gryzonie.
Matias pokazuje nam roślinę - annatto achiote, z której pozyskuje się czerwony barwnik.
Wśród lokalnych Indian jest bardzo popularny. Oprócz kwestii ozdobnej służy do oznaczania …. stanu cywilnego dziewczyn i kobiet. Matias tłumaczy, plemiona malują wzory na twarzach dziewczynek w wieku do menstruacji w jeden sposób, dziewczyny uważane za dojrzałe w inny a potem te co już wyszły za mąż jeszcze inaczej! Taki kod dla współplemieńców. Przyznaje, bez żenady, że to baaardzo ułatwia ….. porywanie właściwych dziewczyn przez sąsiednie plemiona na zamążpójście, co jest – jak twierdzi – dość powszechne w tej kulturze Amazonii i pomaga wymieszać geny!!
Nasze panie są mega zbulwersowane i wręcz oburzone. Ale co kraj to obyczaj!
Matias opowiada jeszcze, że teraz to jest dużo wody, bo jesteśmy po porze deszczowej ale w listopadzie i grudniu mnóstwo tej wody znika, jeziora zamieniają się w sadzawki a poziom wody opada nawet o kilkanaście metrów. Trudno to sobie wyobrazić!
Wyszła nam bardzo pouczająca wycieczka, wracamy rzeką obserwując roślinę z wielkimi czerwonymi bulwami – to gatunek bawełny, z którego pozyskuje się surowiec na nici.
Zostają nam 2 godziny (o 13 zabierają nas w drogę powrotną) wolnego czasu w pousadzie. Mamy czas na relaks na pomoście i przy barze. Po obiedzie wsiadamy na speedboat już na powrót do Manaus.
Dziś przyleciał do nas koliber
Szafranka złotogłowa
Bentewi
Są i jastrzębie
Koniec przygody w Amazonii, droga powrotna jest taka sama, speedboat, busik, drugi speedboat do Manaus i bus do hotelu. Jesteśmy o 15.30 w Intercity Manaus, gdzie od razu udajemy się na dach na basen hotelowy.
Z dachu widok na most łączący oba brzegi rzeki Rio Negro
Idziemy na krótki spacer po Manaus
A potem do pralni automatycznej ? przeprać brudy po dwóch przygodach w Amazonii i Pantanalu. Wsad 12 kilo wraz z suszeniem i detergentami kosztuje 26zł.
A na koniec wybrana restauracja Banzeiro Manaus. Jest niedaleko hotelu i ma dobre opinie. Na szczęście był stolik od ręki, bo za chwilę już kolejka chętnych. Dania przepyszne, ja zamówiłem potrawę polecaną przez kelnerkę czyli pirarucu - jedną z największych ryb słodkowodnych na świecie. Palce lizać!
Nazajutrz rano śmiesznie tani Uber wiezie nas na lotnisko. Po drodze stadion – Arena de Amazonia, były tu rozgrywane mecze Mistrzostw Świata w 2014 roku.
Nasz następny kierunek to Foz de Iguacu. W tę podróż z Manaus zabiera nas Azul z przesiadką na Campinas niedaleko Sao Paulo. Tutaj też żegnamy naszą ekipę znajomych, udają się już do Polski z GRU.
O dziwo! Ten lot jest punktualny co do minuty! Na pokładzie znowu chrupki, cola i kawa do wyboru. Nie ma soków ani herbaty.
Na Campinas (VCP) mamy ponad godzinę przerwy. Idziemy na obiadek i testuję nowy lokalny browar?
Kolejny samolot też o czasie i już po 20 lądujemy w Foz de Iguacu:
Nocleg dziś mamy w Argentynie. Myślałem o wynajmie samochodu ale dwie agencje odmówiły mi – brak możliwości przekroczenia w nim granicy. Uber nie chce jechać też do Argentyny więc idę po prostu na postój taxi pod lotniskiem i szczęśliwym trafem pierwsza taksówka jest 6-osobowa. Kierowca chce 250 BRL za przejazd do Puerto Iguazu. Jest wieczór, ciemno, nie będę wybrzydzał. Granica schodzi o tej porze dość gładko, raptem 30 minut. Najpierw trzeba pieszo podejść do stanowiska brazylijskiego po pieczątki wyjazdowe a potem już w samochodzie z okienka do stanowiska argentyńskiego - nic nie wbijają. Nikt też o nic nie pyta i niczego od nas nie chce.
Nocleg jest na obrzeżach centrum miasta. Idę jeszcze coś kupić na wieczór – będzie to mój ulubiony browar argentyński – Patagonia:
Jutro od rana atakujemy wodospady Iguazu – część argentyńską!
Stay tuned!Wodospady Iguazu! Na mojej liście to jeden z najwspanialszych cudów przyrody. Położone są na granicy argentyńsko-brazylijskiej i można je zwiedzać z obu stron. Oczywiście wśród podróżników toczy się niekończąca się nigdy dyskusja – „czyja strona ładniejsza” ale nie będę wchodził w tę polemikę.
W naszym przypadku od której strony zaczynamy zadecydował prosty fakt, że po prostu chcę zjeść prawdziwego steka argentyńskiego w Argentynie w knajpce typu „Parrilla” ?
No i wszystko jasne, stąd nasza przeprawa przez granicę i dwie noce w argentyńskim Puerto Iguazu.
Byłem już tu 10 lat temu i patrząc na poranne ulice – nic się nie zmieniło!
"Golf trójka, niski przebieg, dziadek do kościoła jeździł ..." ;)
No tak – bidnie :(. Brazylia wypada jednak o wiele okazalej.
Po śniadanku czekamy na transport do wodospadów. To około 17 kilometrów z Puerto Iguazu. Do wyboru autobusy przewoźnika Rio Uruguay lub wieloosobowa taksówka. Porównałem ceny i wyszło na naszą piątkę bardzo podobnie bo ten autobus to wcale taki tani nie jest. Bierzemy więc taksę. Namiar dostałem od naszego gospodarza i o 9 rano odbiera nas Matias.
Bilety do parku kupiłem przez internet dzień wcześniej aby nie stać w kolejce do kasy (co pamiętam z poprzedniego pobytu). Koszt to 55.000 ARS od osoby czyli 150zł. Wcale nie tanio ☹.
Już na drodze jest sporo samochodów i autokarów co oznacza dużo ludzi. Pogoda jest wspaniała i rzeczywiście przy kasach kłębi się tłum.
Ło matko – niesamowicie dużo ludzi! Błogosławię pomysł z biletami przez internet, zaoszczędziliśmy co najmniej godzinę.
Wodospady Iguazu odkrywa się warstwami. Są trzy główne ścieżki na trzech poziomach. Z mojego poprzedniego doświadczenia najlepiej zacząć od wizyty nad Garganta del Diablo.
Tłumy nieprzebrane, ciężko się zmieścić w ścieżkach
Do Garganty jedzie lokalna kolejka. Zlikwidowano możliwość dojścia na piechotę niestety. Przy takiej ilości zwiedzających na kolejkę trzeba zdobyć miejscówkę. Jest osobna kolejka do kolejki. Na szczęście idzie szybko i mamy miejscówkę za 40 minut. W praktyce obsługa wpuszcza szybciej i jedziemy takimi wagonikami około 12 minut pod ścieżki nad Gargantę.
Bardzo dobrze zrobiliśmy, bo po 12 ogłaszają, że zamykają kolejkę - za duży tłok na leciwych kładkach i do końca dnia nie będzie!
Od ostatniej stacji idzie się wąską kładką zbudowaną nad rwącą rzeką. Obok widać ruiny poprzedniej kładki zniszczonej podczas jednej z większych powodzi w poprzednich latach: