Są poukrywane w gałęziach drzew więc zdjęcia wyszły słabo i szponów też nie za bardzo widać, ale wierzymy na słowo. Matias opowiada, że miejscowi nazywają hoacyna „stinking bird” – cuchnący ptak. Podobno jedzie mu mocno z pyska i mięso jest kompletnie niejadalne bo mocno śmierdzi. Szczęśliwie nikt z ludzi na niego nie poluje.
Przyroda dookoła niezmiennie przepiękna. Rano, kiedy woda jest spokojna i nie ma wiatru, rzeka działa jak prawdziwe lustro
Wypływamy na jezioro Juma i nagle widzimy delfiny szare wyskakujące z wody. Są niestety bardzo płochliwe i nie udało mi się zrobić dobrego zdjęcia. Różowych nie spotkaliśmy
:(
Ale za to znowu trafiamy na stado papug
Cóż za atrakcyjny poranek nam się przydarzył. Wracamy na śniadanie do pousady
Na terenie campu przylatuje do nas codziennie papuga – amazonka modrobrewa. Jest oswojona z ludźmi i jak mamy jakiś okruszek ze śniadania to nie ma oporów aby usiąść na ręce.
Ale jest prawdziwie dzikim ptakiem i jak chce to wraca sobie do lasu. Na naszym campie nie ma za dużo owadów typu komary ale kilka ciekawych się pojawia jak ta wielka ćma
… lub ten maszerujący po barierce żuk harlekin
Po śniadaniu Matias zabiera nas do lasu. Piszę „las” a nie „dżungla” bo swój wykład zaczyna właśnie od rozróżnienia tych dwóch formacji leśnych. My udajemy się do Lasów Amazonii ?
Piękny dzień dzisiaj, znowu łódką nasz Indianin wywozi nas gdzieś w środek niczego
A po drodze słyszymy wyjce. Tylko pojedyncze pohukiwania ale pozwala to Matiasowi namierzyć stado. Jest niestety daleko więc zdjęcia wyszły słabo ale są:
Dostaliśmy instrukcje aby ubrać się w długie spodnie, długi rękaw i pełne buty. Ale zwykłe sportowe buty są wystarczające, nie ma żadnego błota. Oczywiście środek przeciw komarom jak najbardziej obowiązkowy. Idziemy w las:
Matias cały czas opowiada. Dowiadujemy się, że nie ma czegoś takiego jak „pożar Amazonii” Las Amazoński jest niepalny przez swoją bardzo wysoką wilgotność utrzymującą się cały rok. Coś co z jednej strony jest wspaniałe dla lasu, dla zagubionego podróżnika jest przekleństwem. Bo nie ma jak zapalić ogniska – nic się nie chce palić! Matias pokazuje nam techniki, trzeba znaleźć drzewo z żywicą, tę żywicę nanieś na wióry zeskrobane z kawałków drewna nie leżących na ziemi i dopiero wtedy coś się zapali.
Jeszcze gorzej jest z żywnością. W lesie amazońskim nie ma owoców. Nie da się pozbierać czegoś do jedzenia z istniejącej roślinności. Trzeba polować. Mamy więc praktyczne ćwiczenie jak zbudować samodzielnie pułapkę na małe zwierzęta – pancerniki, kapibary, inne małe gryzonie itp.:
Tak wygląda nasz trekking, chodzimy po lesie a Matias opowiada jak tu przeżyć. Najważniejsze jest zbudowanie schronienia, to punkt pierwszy. Do tego służą liście palmy, które trzeba narwać i szczelnie poukładać.
Drugi punkt to woda. Ta w Amazonce i jej dopływach woda zawiera bakterie, które są dla nas groźnie. Lokalni Indianie mają do nich przyzwyczajone organizmy więc mogą pić – my lepiej nie bo zachorujemy. Musimy poszukać specjalnego drzewa – gatunku pasożytniczej liany, której każdy pień zawiera około 1 litra czystej przefiltrowanej wody do picia.
Ostatnim punktem zawsze jest jedzenie, człowiek może przeżyć i 5 dni bez jedzenia. Dzieciaki słuchają tego wszystkiego z otwartymi ustami – super lekcja!
Mamy też wykład o ziołolecznictwie – „tu nikt nie choruje” – twierdzi Matias ale też o niebezpieczeństwach. Mnóstwo roślin jest niebezpiecznych dla człowieka, niektórych naprawdę nie należy dotykać:
Ale na przykład rośnie tu drzewo chininowe, z którego kory wyrabiano lek na malarię:
Matias ze smutkiem przyznaje: - To u nas odkryto drzewo kauczukowe i chininowe. Ale Brytyjczycy uznali, że nie opłaca się tu ich uprawiać i po prostu ukradli sadzonki i przenieśli do Azji – Indii i Malezji, które mieli pod kontrolą i tam zrobili wielkie plantacje. Brazylia nic z tego nie miała. Generalnie te tereny pierwsi podbili oczywiście Hiszpanie ale dla nich Amazonia to było „El Infierno Verde” – zielone piekło. Dlatego między innymi Brazylia jest portugalska. Są drzewa, które oglądamy, których żywica jest bazą dla olejków do produkcji perfum, wystarczy trochę poskrobać nożem. Mijamy kopczyki, gdzie gnieździ się lokalna cykada, nie wolno ich nie ruszać.
Kopce innych robali – lepiej nie podchodzić!
No i trafiamy na gniazdo tak zwanych „bullet ants” – mrówek „pociskowych” lub jak nazywają je miejscowi – mrówek „24-godzinnych”. Ich ukąszenie boli podobno jak rana po postrzale i ból utrzymuje się 24 godziny!!! No to już jest grubo. Nawet Matias pokazuje nam ich gniazdo z niezwykłą ostrożnością.
A tu mrowisko wiszące innego, specjalnego gatunku mrówek. Te dla odmiany są niegroźne a nawet pożyteczne.
Matias tłumaczy, że produkują specyficzny olejek, który odstrasza miejscowe komary. No ale jak go zaaplikować? Ano bardzo prosto – wkładamy rękę w mrowisko, czekamy aż wejdzie nam ich dużo i szybko je rozcieramy! Efekt naturalnej mugi na 2 godziny zapewniony. Oczywiście Matias demonstruje. Przyznam, że początkowo miałem obawy – ale, co mi tam, wolę mrówki niż komary i wsadzam rękę w mrowisko
:D
Wooow, ładnie pachnie po roztarciu. Uwierzcie mi lub nie (mam nagrany filmik) ale to samo zrobiła moja małżonka bez żadnych oporów!!! Niech żyją naturalne metody. W pewnym momencie Matias każe być nam cicho. Wypatrzył ptasznika! Jest wprawdzie w gnieździe ale go widać trochę. Wyszły mi tylko 2 foty! Ale wielki
:D
Przejście tej ścieżki zajmuje nam prawie 2,5 godziny. Na koniec dostajemy poradę co robić jak się tu naprawdę sami zgubimy. Musimy odnaleźć pewien popularny gatunek drzewa i grubym konarem stuknąć w niego trzy razy. Pień drzewa zadziała jak bęben a dźwięk poniesie się daleko. Na taki trzykrotny sygnał powinien zareagować jakiś ranger, który może wtedy będzie w pobliżu…..
Dla mnie była to super atrakcja, dzieciaki też się nie nudziły, z atrakcji pohuśtały się też na prawdziwych lianach
:D No mamy piękny wstęp do dzisiejszego wieczoru.
Wracamy na obiad, popołudnie spędzimy na opalaniu, pluskaniu się w dopływie Amazonki i ogólnym „chilloutcie” Dopiero po 16 Matias przypływa po na po raz trzeci. Mamy zostawić praktycznie wszystko w dormitorium, zabrać tylko wodę i podstawowe ubranie. Plan jest taki, że rozbijemy obóz, zrobimy sobie sami kolację, przenocujemy a rano wrócimy na śniadanie
:D. Pełni obaw (żeńska część grupy) i mega podjarani (męska część) płyniemy w nieznane ….
Matias wysadza nas na polance naprawdę daleko od naszej pousady. Zrobiłem screena z mapy aby mieć pojęcie gdzie spaliśmy:
Na polanie przygotowane są zadaszenia do rozwieszania hamaków i miejsce na ognisko
Zabieramy się męską częścią ekipy do roboty. Musimy rozwiesić 9 hamaków i rozpiąć nad nimi 9 moskitier:
Bardzo ważne a właściwie najważniejsze: moskitiera musi być szczelna i dotykać ziemi całym obwodem!!! Możemy się domyślać, że to po to aby nam nic nie wlazło w nocy!
Matias opowiada, że w Amazonii właściwie nie śpi się na ziemi. Jest to „zbyt kłopotliwe” jak się wyraża co biorę za eufemizm. Wypełniamy jego polecenia naprawdę gorliwie. A potem już rozpalenie ogniska znaną nam metodą i przygotowania do kolacji.
@hiszpan Jestem zachwycony miejscem, wspaniała relacja, przepiękne zdjęcia. Słyszałem opowieść o cudnym Pantanalu paragwajskim, który jest dziki, trudno dostępny, bez infrastruktury turystycznej. Koleżanka popłynęła rzeką w głąb na tydzień, w towarzystwie naukowców. Twoja wycieczka wydaje się rzeczywiście przystępna i prostsza do zorganizowania. W Amazonii, w Manaus, na Amazonce byliśmy tuż przed pandemią. Już wiem, gdzie chcę dotrzeć podczas kolejnej wycieczki do Am. Południowej.
cart napisał:Wow, zupełnie nie znałem tego miejsca. Potrójny like i ląduje na liście życzeń!Ja znałem i nawet się już przymierzałem do wyjazdu, ale się pozmieniało i kompletnie zapomniałem.A teraz takie przypomnienie z grubej rury.
@sudoku - samolot do Cuiaby był o 9 rano z GRU a powrotny z Cuiaby z 17 czwartego dnia. Trzeba założyć sporo na logistykę i przejazdy. Ale myślę, że zobaczyliśmy wszystko co chcieliśmy i było to wystarczające. Można tam albo na łódkę, albo takim odkrytym pickupem lub vanem w zorganizowany sposób i krótkie spacerki samemu. Z samej Transpantanerii to za dużo się nie zobaczy.
Super relacja, swietne zdjecia - czym robione? Orientowales sie w jakich cenach safari wychodzi z Cuiaby moze? Wiem ze pisales ze drogo, tylko co to znaczy? Na takie ceny jak w np Tanzanii nie ma co liczyc?
:) W listopadzie bede w Brazylii i mnie chyba natchnela ta relacja, a nie bralem raczej safari wczesniej pod uwage.
Jedno z biur z Cuiaby dało ofertę w stylu: 4500BRL od osoby za pakiet 4 dniowy z transportem z lotniska do pousady w Pantanalu. Cena przy 9 osobach wiec dla mniejszej liczby chętnych może być drożej. Zdecydowanie to ceny zaporowe. Jak pisałem, zrobiłem to zdecydowanie taniej wynajmując samochód, dogadując noclegi bezpośrednio i kupując na miejscu atrakcje (łódki, nocne zwiedzanie ). Nic innego w tym pakiecie też nie ma.
hiszpan napisał:Co więcej sporo ludzi i dzieciaków kąpie się w rzece przy pomoście! Ciekawe to rozgraniczenie na ludzi i dzieciaki... czy rodzina wie?
:mrgreen:
Byłem w Juma Lake w listopadzie 24. Różnica w poziomie wody jest niesamowita. Kąpiel możliwa była tylko na środku jeziora, przy pomoście zdecydowanie odradzano pływanie. Dużo delfinów. Mniej niż w kolumbijskim Puerto Narino, ale również często były widoczne..
Są poukrywane w gałęziach drzew więc zdjęcia wyszły słabo i szponów też nie za bardzo widać, ale wierzymy na słowo. Matias opowiada, że miejscowi nazywają hoacyna „stinking bird” – cuchnący ptak. Podobno jedzie mu mocno z pyska i mięso jest kompletnie niejadalne bo mocno śmierdzi. Szczęśliwie nikt z ludzi na niego nie poluje.
Przyroda dookoła niezmiennie przepiękna. Rano, kiedy woda jest spokojna i nie ma wiatru, rzeka działa jak prawdziwe lustro
Wypływamy na jezioro Juma i nagle widzimy delfiny szare wyskakujące z wody. Są niestety bardzo płochliwe i nie udało mi się zrobić dobrego zdjęcia. Różowych nie spotkaliśmy :(
Ale za to znowu trafiamy na stado papug
Cóż za atrakcyjny poranek nam się przydarzył. Wracamy na śniadanie do pousady
Na terenie campu przylatuje do nas codziennie papuga – amazonka modrobrewa. Jest oswojona z ludźmi i jak mamy jakiś okruszek ze śniadania to nie ma oporów aby usiąść na ręce.
Ale jest prawdziwie dzikim ptakiem i jak chce to wraca sobie do lasu. Na naszym campie nie ma za dużo owadów typu komary ale kilka ciekawych się pojawia jak ta wielka ćma
… lub ten maszerujący po barierce żuk harlekin
Po śniadaniu Matias zabiera nas do lasu. Piszę „las” a nie „dżungla” bo swój wykład zaczyna właśnie od rozróżnienia tych dwóch formacji leśnych. My udajemy się do Lasów Amazonii ?
Piękny dzień dzisiaj, znowu łódką nasz Indianin wywozi nas gdzieś w środek niczego
A po drodze słyszymy wyjce. Tylko pojedyncze pohukiwania ale pozwala to Matiasowi namierzyć stado. Jest niestety daleko więc zdjęcia wyszły słabo ale są:
Dostaliśmy instrukcje aby ubrać się w długie spodnie, długi rękaw i pełne buty. Ale zwykłe sportowe buty są wystarczające, nie ma żadnego błota. Oczywiście środek przeciw komarom jak najbardziej obowiązkowy. Idziemy w las:
Matias cały czas opowiada. Dowiadujemy się, że nie ma czegoś takiego jak „pożar Amazonii” Las Amazoński jest niepalny przez swoją bardzo wysoką wilgotność utrzymującą się cały rok. Coś co z jednej strony jest wspaniałe dla lasu, dla zagubionego podróżnika jest przekleństwem. Bo nie ma jak zapalić ogniska – nic się nie chce palić!
Matias pokazuje nam techniki, trzeba znaleźć drzewo z żywicą, tę żywicę nanieś na wióry zeskrobane z kawałków drewna nie leżących na ziemi i dopiero wtedy coś się zapali.
Jeszcze gorzej jest z żywnością. W lesie amazońskim nie ma owoców. Nie da się pozbierać czegoś do jedzenia z istniejącej roślinności. Trzeba polować. Mamy więc praktyczne ćwiczenie jak zbudować samodzielnie pułapkę na małe zwierzęta – pancerniki, kapibary, inne małe gryzonie itp.:
Tak wygląda nasz trekking, chodzimy po lesie a Matias opowiada jak tu przeżyć. Najważniejsze jest zbudowanie schronienia, to punkt pierwszy. Do tego służą liście palmy, które trzeba narwać i szczelnie poukładać.
Drugi punkt to woda. Ta w Amazonce i jej dopływach woda zawiera bakterie, które są dla nas groźnie. Lokalni Indianie mają do nich przyzwyczajone organizmy więc mogą pić – my lepiej nie bo zachorujemy. Musimy poszukać specjalnego drzewa – gatunku pasożytniczej liany, której każdy pień zawiera około 1 litra czystej przefiltrowanej wody do picia.
Ostatnim punktem zawsze jest jedzenie, człowiek może przeżyć i 5 dni bez jedzenia. Dzieciaki słuchają tego wszystkiego z otwartymi ustami – super lekcja!
Mamy też wykład o ziołolecznictwie – „tu nikt nie choruje” – twierdzi Matias ale też o niebezpieczeństwach. Mnóstwo roślin jest niebezpiecznych dla człowieka, niektórych naprawdę nie należy dotykać:
Ale na przykład rośnie tu drzewo chininowe, z którego kory wyrabiano lek na malarię:
Matias ze smutkiem przyznaje: - To u nas odkryto drzewo kauczukowe i chininowe. Ale Brytyjczycy uznali, że nie opłaca się tu ich uprawiać i po prostu ukradli sadzonki i przenieśli do Azji – Indii i Malezji, które mieli pod kontrolą i tam zrobili wielkie plantacje. Brazylia nic z tego nie miała.
Generalnie te tereny pierwsi podbili oczywiście Hiszpanie ale dla nich Amazonia to było „El Infierno Verde” – zielone piekło. Dlatego między innymi Brazylia jest portugalska.
Są drzewa, które oglądamy, których żywica jest bazą dla olejków do produkcji perfum, wystarczy trochę poskrobać nożem. Mijamy kopczyki, gdzie gnieździ się lokalna cykada, nie wolno ich nie ruszać.
Kopce innych robali – lepiej nie podchodzić!
No i trafiamy na gniazdo tak zwanych „bullet ants” – mrówek „pociskowych” lub jak nazywają je miejscowi – mrówek „24-godzinnych”. Ich ukąszenie boli podobno jak rana po postrzale i ból utrzymuje się 24 godziny!!! No to już jest grubo. Nawet Matias pokazuje nam ich gniazdo z niezwykłą ostrożnością.
A tu mrowisko wiszące innego, specjalnego gatunku mrówek. Te dla odmiany są niegroźne a nawet pożyteczne.
Matias tłumaczy, że produkują specyficzny olejek, który odstrasza miejscowe komary. No ale jak go zaaplikować? Ano bardzo prosto – wkładamy rękę w mrowisko, czekamy aż wejdzie nam ich dużo i szybko je rozcieramy! Efekt naturalnej mugi na 2 godziny zapewniony. Oczywiście Matias demonstruje. Przyznam, że początkowo miałem obawy – ale, co mi tam, wolę mrówki niż komary i wsadzam rękę w mrowisko :D
Wooow, ładnie pachnie po roztarciu. Uwierzcie mi lub nie (mam nagrany filmik) ale to samo zrobiła moja małżonka bez żadnych oporów!!! Niech żyją naturalne metody.
W pewnym momencie Matias każe być nam cicho. Wypatrzył ptasznika! Jest wprawdzie w gnieździe ale go widać trochę. Wyszły mi tylko 2 foty! Ale wielki :D
Przejście tej ścieżki zajmuje nam prawie 2,5 godziny. Na koniec dostajemy poradę co robić jak się tu naprawdę sami zgubimy. Musimy odnaleźć pewien popularny gatunek drzewa i grubym konarem stuknąć w niego trzy razy. Pień drzewa zadziała jak bęben a dźwięk poniesie się daleko. Na taki trzykrotny sygnał powinien zareagować jakiś ranger, który może wtedy będzie w pobliżu…..
Dla mnie była to super atrakcja, dzieciaki też się nie nudziły, z atrakcji pohuśtały się też na prawdziwych lianach :D No mamy piękny wstęp do dzisiejszego wieczoru.
Wracamy na obiad, popołudnie spędzimy na opalaniu, pluskaniu się w dopływie Amazonki i ogólnym „chilloutcie” Dopiero po 16 Matias przypływa po na po raz trzeci. Mamy zostawić praktycznie wszystko w dormitorium, zabrać tylko wodę i podstawowe ubranie. Plan jest taki, że rozbijemy obóz, zrobimy sobie sami kolację, przenocujemy a rano wrócimy na śniadanie :D. Pełni obaw (żeńska część grupy) i mega podjarani (męska część) płyniemy w nieznane ….
Matias wysadza nas na polance naprawdę daleko od naszej pousady. Zrobiłem screena z mapy aby mieć pojęcie gdzie spaliśmy:
Na polanie przygotowane są zadaszenia do rozwieszania hamaków i miejsce na ognisko
Zabieramy się męską częścią ekipy do roboty. Musimy rozwiesić 9 hamaków i rozpiąć nad nimi 9 moskitier:
Bardzo ważne a właściwie najważniejsze: moskitiera musi być szczelna i dotykać ziemi całym obwodem!!! Możemy się domyślać, że to po to aby nam nic nie wlazło w nocy!
Matias opowiada, że w Amazonii właściwie nie śpi się na ziemi. Jest to „zbyt kłopotliwe” jak się wyraża co biorę za eufemizm. Wypełniamy jego polecenia naprawdę gorliwie.
A potem już rozpalenie ogniska znaną nam metodą i przygotowania do kolacji.