Praktycznie cały dzień idziemy pod górę wąskim wąwozem.
Wysoka roślinność zanikła prawie zupełnie, warunki temperaturowe są znośnie, na szczęście nie wieje
Szlak wije się po obu stronach wąwozu, przechodzimy raz na jedną raz na drugą stronę
Na zboczu wysoko wypatrzyłem gniazdo orłosępa, uczy młode latać ale jego samego ciężko złapać na tle skał
W końcu dochodzimy do schroniska Thorang Phedi
Tu obowiązkowa herbatka imbirowa i coś lekkiego na ząb – wszyscy bierzemy rice pudding, który zadziwiająco najlepiej smakuje na tych wysokościach
Obok stado dzikich tarów
Do High Camp został nam tylko 1 kilometr i …. prawie 400 metrów przewyższenia. Wydaje się, że krótko i łatwo ale będzie to mój najtrudniejszy odcinek na całym szlaku
Wydaje się, że High Camp jest tuż tuż za rogiem ale w rzeczywistości ten kilometr pokonujemy w prawie półtorej godziny! Czuć już bardzo niedobór tlenu w powietrzu.
Tika nas pilnuje i co chwila przypomina – Bistari, Bistari! Co znacza „wolniej, wolniej”. Nawet szerpowie, którzy wchodzą równolegle z nami robią sobie przystanki co 15 minut.
W połowie podejścia sypie ostro śniegiem
No ale za załomem już widać High Camp co oczywiście dodaje skrzydeł
Udało się. Nic już nie będzie trudniejsze na tym trekkingu...
High Camp to kilka baraków z pokojami, centralna latryna i budynek restauracji, gdzie wszyscy się schodzą. Niestety nie ma kozy więc trzeba być ubranym w środku również. Po południu temperatura w High Camp to -5C. W nocy wg prognozy spodziewamy się nawet -12C.
Niestety chmury trzymają się mocno i nie ma zapowiadanych ładnych widoczków na okalające szczyty ☹
Zaraz po zrzuceniu bagażu mam ochotę na zupę czosnkową
Może nie być jedzenia na ciepło, herbaty itp. ale wifi jest zawsze w każdym tea-housie, nawet w takim miejscu jak High Camp
;)
A na kolację tym razem trzeba zjeść coś treściwszego – jutro atak szczytowy. Spożywamy głównie makaron.
Oczywiście prowiant do restauracji przyniosły muły
Zaplanowaliśmy pobudkę o 4.00 aby zaraz już wyjść na szlak. Na szczęście można wcześniej położyć się spać (ależ błogosławię dziś mój ciepły śpiwór ?) i troszkę zregenerować się do rana.
Atak szczytowy zaplanowany na 4.30 rano. W nocy budzę się za potrzebą, czołówka na głowę i idę szukać latryny. Za drzwiami uderza mnie śnieżyca! Zła wiadomość, że wieje i śnieży ale też dobra, że śnieg przyniósł lekką poprawę temperatury i nie jest tak przeraźliwie mroźno.
No nie ma bata, nikt nie ma prawa narzekać. Doszliśmy już tak wysoko, że trzeba z rana postawić kropkę nad „i” i zdobyć tą przełęcz…
Stay tuned!Atak szczytowy! To magiczne hasło skłania do niesamowitej ekscytacji ale też jest zapowiedzią pewnego dużego wysiłku, który trzeba ponieść na koniec wspinaczki. Doszliśmy już po tylu dniach do tego punktu w czasie, w którym ogłaszamy nasz własny atak szczytowy. Nie wchodzimy dziś na żaden szczyt oczywiście tylko na przełęcz. Czeka na nas wysokość 5416 m n.p.m. Niemało ale dziś nocujemy na 4800m. Trzeba wstać o tej 4 rano, napić się gorącej herbaty, coś przekąsić (kompletnie nie chce mi się jeść) oraz z czołówką na głowie ruszyć w ten ostatni odcinek
Ok. 4.30 powoli już się rozwidnia
W nocy spadł śnieg, którego byłem świadkiem, więc High Camp wygląda troszkę inaczej z rana.
Niestety mgła i chmury nie ustąpiły więc czeka nas wędrówka bez widoczków na początek. Jest raptem -5C więc nie tak strasznie dotkliwie. Do przełęczy mamy około 3 godzin wspinaczki z High Camp. Tylko w górę ale już nie tak stromo jak wczoraj po południu. Ruszamy w mleko:
Wybaczcie brak dużej ilości fajnych fotek ale skupiałem się na wspinaczce zamiast na uwiecznianiu białego krajobrazu
Wychodzimy powyżej pokrywy chmur, widok nieziemski ?
Około 6 rano pojawia się słońce nad odległymi szczytami
Wcale nie tak dużo. To około średnio 5-6 godzin trekingu przy dystansach rzędu 15-17 kilometrów. Annapurna Circuit jest, przynajmniej w początkowej niższej części podobna trudnościowo do chodzenia po Tatrach.
Szedłem trasę wokół Annapurny a potem jeszcze do Annapurna Bace Cump w 2012 roku. Patrząc na Twoje zdjęcia muszę powiedzieć, że bardzo wiele się zmieniło. Na pewno jedno nie- góry wciąż są niesamowicie piękne. Do tego ludzie na miejscu i na szlaku. Niepowtarzalny, magiczny klimat.
Dawało się już 10 lat temu, co prawda niektórzy chcieli dopłaty, ale zawsze można było negocjować pakiet pokój, ciepła woda i ładowanie, czasami za darmo przy kupnie posiłków w tea house, teraz jeśli już jest wifi w standardzie to już z resztą nie ma żadnego problemu
We wszystkich tea-housach w których nocowaliśmy łącznie z High Camp dwie rzeczy zawsze były za darmo: Wifi i gniazdka do ładowania telefonów. Zabrałem powerbanka, który był tylko niepotrzebnym balastem na całym trekingu, ani razu nie był potrzebny.
Super wyprawa i fantastyczne zdjęcia ! Zresztą jak zawsze
:) . Jedno ( okrągły budynek z czerwonym dachem na tle szczytów ) tak mnie urzekło, że wzięłam go na tapetę laptopa
:)
Gadekk napisał:Co było w tej budzie na Thorong-La Pass?kiedyś (25 lat temu) po lewej był Tea Shop działający sezonowo, a po prawej ogólnodostępne pomieszczenie, w którym nawet mieliśmy fantazję nocować.I jak patrzę na aktualne fotki to chyba się nic nie zmieniło.
No tak, miałem oglądać powtórki z Wimbledonu i Tour de France, a ostatecznie cały niedzielny wieczór spędziłem na czytaniu relacji z Himalajów
:D Dziękuję za ten obszerny opis przygody, która i mnie się marzy. Mógłbyś podsumować jakoś finanse tej wyprawy?PozdrawiamPaweł
@hiszpan jak to możliwe, że ktoś wjechał na Thorang La Pass rowerem? ze zdjęć wynika, że to nierealne
:) No chyba że dojechał tak daleko jak się dało i dalej wprowadził...
Na życzenie podsumowuję koszty:Przelot WAW-SHJ-KTM RT: 3400zł Wiza do Nepalu: 110złWynajęcie Szerpów i przewodnika : 790złWszystkie noclegi na całej trasie, przejazd Kathmandu-Besishahar, Przejazd Besishahar-Taal: 810złOrientacyjne koszty posiłków, napojów i wody na całej trasie (kupowane na bieżąco w tea-housach): ok 1500zł (nie mam dokładnego rozliczenia)Przelot Jomsom-Pokhara; 620złNocleg Pokhara: 90złPrywatny bus Pokhara-Kathmandu: 120złNocleg Kathmandu; 80zł za nocTo koszty podstawowe, do tego pamiątki, koszty wejściówek do zabytków Kathmandu, fryzjera itp. @Qba85 - otóż większość trasy do Manang jest w 100% przejezdna rowerem, potem aż do High Camp i wyżej do przełęczy widzieliśmy rowery wprowadzane ręcznie przez ... no Szerpów głównie, nie rowerzystów. A z przełęczy do Muktinath już da się zjechać.
@Qba85, z tego co pamiętam (przeszedłem AC w 2013), to praktycznie cała trasa to ścieżki, czasem gruntowe drogi. Przejście przez przełęcz jest technicznie banalne z obu stron, to cały czas szeroka ścieżka. Bardziej problematyczna może być "ściana" z Thorung Phedi do Thorung High Camp - bardzo stromy stok pokonywany serpentyną, ok. 500 m rożnicy poziomów.Problematycznymi odcinkami dla rowerów są fragmenty z kamiennymi stopniami, ale ich nie było tak dużo. Dobrze wytrenowany i zaklimatyzowany rowerzysta na MTB powinien dać radę, oczywiście ze wsparciem w postaci transportu bagażu, bo nie wyobrażam sobie takiego rowerowego Chucka Norrisa, żeby pokonał tę trasę z sakwami
:)
@meczko @hiszpan drogi/ścieżki przy przyzwoitej pogodzie to oczywiście nie problem, sam bym może przejechał większość
:))) ale wciąganie rowerów na przełęcz ze wsparciem Szerpów dodatkowo niosących także bagaż to już doprawdy ekstrawagancka rozrywka...
Dziękuję za te informacje. Znajomy mojego przyjaciela przymierza się do tej wyprawy, podaje wyższe kwoty. No ale właśnie istotniejsze jest to, co konkretnie ktoś przeżył (i, no cóż, zapłacił). Będę to sobie po cichutku kalkulował. Może uda mi się tam dotrzeć. Na pewno będzie taniej niż w Łebie :)
Dziękuję za te informacje. Znajomy mojego przyjaciela przymierza się do tej wyprawy, podaje wyższe kwoty. No ale właśnie istotniejsze jest to, co konkretnie ktoś przeżył (i, no cóż, zapłacił). Będę to sobie po cichutku kalkulował. Może uda mi się tam dotrzeć. Na pewno będzie taniej niż w Łebie
:)
Praktycznie cały dzień idziemy pod górę wąskim wąwozem.
Wysoka roślinność zanikła prawie zupełnie, warunki temperaturowe są znośnie, na szczęście nie wieje
Szlak wije się po obu stronach wąwozu, przechodzimy raz na jedną raz na drugą stronę
Na zboczu wysoko wypatrzyłem gniazdo orłosępa, uczy młode latać ale jego samego ciężko złapać na tle skał
W końcu dochodzimy do schroniska Thorang Phedi
Tu obowiązkowa herbatka imbirowa i coś lekkiego na ząb – wszyscy bierzemy rice pudding, który zadziwiająco najlepiej smakuje na tych wysokościach
Obok stado dzikich tarów
Do High Camp został nam tylko 1 kilometr i …. prawie 400 metrów przewyższenia. Wydaje się, że krótko i łatwo ale będzie to mój najtrudniejszy odcinek na całym szlaku
Wydaje się, że High Camp jest tuż tuż za rogiem ale w rzeczywistości ten kilometr pokonujemy w prawie półtorej godziny! Czuć już bardzo niedobór tlenu w powietrzu.
Tika nas pilnuje i co chwila przypomina – Bistari, Bistari! Co znacza „wolniej, wolniej”. Nawet szerpowie, którzy wchodzą równolegle z nami robią sobie przystanki co 15 minut.
W połowie podejścia sypie ostro śniegiem
No ale za załomem już widać High Camp co oczywiście dodaje skrzydeł
Udało się. Nic już nie będzie trudniejsze na tym trekkingu...
High Camp to kilka baraków z pokojami, centralna latryna i budynek restauracji, gdzie wszyscy się schodzą. Niestety nie ma kozy więc trzeba być ubranym w środku również. Po południu temperatura w High Camp to -5C. W nocy wg prognozy spodziewamy się nawet -12C.
Niestety chmury trzymają się mocno i nie ma zapowiadanych ładnych widoczków na okalające szczyty ☹
Zaraz po zrzuceniu bagażu mam ochotę na zupę czosnkową
Może nie być jedzenia na ciepło, herbaty itp. ale wifi jest zawsze w każdym tea-housie, nawet w takim miejscu jak High Camp ;)
A na kolację tym razem trzeba zjeść coś treściwszego – jutro atak szczytowy. Spożywamy głównie makaron.
Oczywiście prowiant do restauracji przyniosły muły
Zaplanowaliśmy pobudkę o 4.00 aby zaraz już wyjść na szlak. Na szczęście można wcześniej położyć się spać (ależ błogosławię dziś mój ciepły śpiwór ?) i troszkę zregenerować się do rana.
Atak szczytowy zaplanowany na 4.30 rano. W nocy budzę się za potrzebą, czołówka na głowę i idę szukać latryny. Za drzwiami uderza mnie śnieżyca! Zła wiadomość, że wieje i śnieży ale też dobra, że śnieg przyniósł lekką poprawę temperatury i nie jest tak przeraźliwie mroźno.
No nie ma bata, nikt nie ma prawa narzekać. Doszliśmy już tak wysoko, że trzeba z rana postawić kropkę nad „i” i zdobyć tą przełęcz…
Stay tuned!Atak szczytowy! To magiczne hasło skłania do niesamowitej ekscytacji ale też jest zapowiedzią pewnego dużego wysiłku, który trzeba ponieść na koniec wspinaczki.
Doszliśmy już po tylu dniach do tego punktu w czasie, w którym ogłaszamy nasz własny atak szczytowy. Nie wchodzimy dziś na żaden szczyt oczywiście tylko na przełęcz. Czeka na nas wysokość 5416 m n.p.m. Niemało ale dziś nocujemy na 4800m.
Trzeba wstać o tej 4 rano, napić się gorącej herbaty, coś przekąsić (kompletnie nie chce mi się jeść) oraz z czołówką na głowie ruszyć w ten ostatni odcinek
Ok. 4.30 powoli już się rozwidnia
W nocy spadł śnieg, którego byłem świadkiem, więc High Camp wygląda troszkę inaczej z rana.
Niestety mgła i chmury nie ustąpiły więc czeka nas wędrówka bez widoczków na początek. Jest raptem -5C więc nie tak strasznie dotkliwie. Do przełęczy mamy około 3 godzin wspinaczki z High Camp. Tylko w górę ale już nie tak stromo jak wczoraj po południu. Ruszamy w mleko:
Wybaczcie brak dużej ilości fajnych fotek ale skupiałem się na wspinaczce zamiast na uwiecznianiu białego krajobrazu
Wychodzimy powyżej pokrywy chmur, widok nieziemski ?
Około 6 rano pojawia się słońce nad odległymi szczytami