Początek nie jest zły, słonko przypieka mocno więc trzeba się porządnie posmarować kremem do opalania. Przed nami kilka wiosek, do których dostawy odbywają się już tylko za pomocą mułów i koni. I takie zaprzęgi mijamy na szlaku kilkakrotnie
Znika gdzieś szum cywilizacji i otoczenia, wchodzimy w dzikie, puste góry.
Im wyżej tym robi się piękniej
Po drodze tylko jedna wioseczka, tu też widywane są śnieżne pantery
Tu też zaczynają się duże stada jaków. Pierwsze osobniki wzbudzają naturalną reakcję ciekawości ale potem widzimy ich tak dużo, że po paru godzinach mijamy kolejne grupy zwierząt nie oglądając się za nimi…
lubią się co chwila tarzać w pyle...
No ale są niesamowicie fotogeniczne ?
Kilka razy zdarza się nam spotkać turystów idących w dół. A także sprowadzanych w dół na mułach i koniach:
Dziwi mnie to początkowo dopóki nie zagaduję do takiej wracającej pary wyglądającej na rodaków. No i oczywiście chodzi o chorobę wysokościową. Przed nami 4000 metrów i wyżej i nie każdy organizm jest w stanie (nawet pomimo leków) wytrzymać bez kłopotów i bólu głowy. Tak to wygląda, cieszę się w duchu, że mi nic na dużej wysokości nie będzie. 2 lata wcześniej wszedłem na Kilimandżaro (5900m n.p.m.) i obyło się bez problemów. Trzymam też kciuki za resztę naszej ekipy, z której trójka będzie po raz pierwszy na takiej wysokości. Na szczęście u nich też nie było objawów.
Eeech jak tu pięknie!
Hołdując zasadzie „nie za dużo na raz” zatrzymujemy się na nocleg równo na 4000 metrów w osadzie Yak Kharka
Przy jednym z tea-housów dziewczyny robią pranie ?
Na tej wysokości śpiwór na noc jest już mocno wskazany. Nasz tea-house ma dużą knajpkę gdzie wszystko musi być dowiezione na mułach ale menu jest jak zwykle bogate. Koza oczywiście wieczorem też odpalona. Jem nieśmiertelny Dal Bhat na kolację i masala omlet z chlebkiem tybetańskim na śniadanie ? Ten zestaw jakoś mi najbardziej odpowiada.
W tym tea-housie jest również możliwość wzięcia prysznica. W małym pomieszczeniu jest zamontowany piecyk gazowy (butle przyniosły muły) i za niewielką opłatą można mieć nawet ciepłą wodę. Trochę to działa zerojedynkowo bo albo jest lodowata albo supergorąca ale da się ?
Humory cały czas nam dopisują i wieczór spędzamy na grze w karty. Sporo sąsiednich stolików robi dokładnie to samo. Już widzimy znajome twarze i powoli tworzymy wspólnotę idącą w tym samym kierunku i celu!
Jutro już poważniejsza wspinaczka, mamy w planach przewyższenie prawie 850m!
c.d.n.Do tej pory każdy poranek witał nas pięknym słoneczkiem i widoczkiem ośnieżonych szczytów. Dziś jest po raz pierwszy inaczej. Wiszą niskie chmury i czuć wilgoć w powietrzu. Trzeba ubrać się już odpowiednio cieplej. Robimy szybką naradę z Tiką. Mamy zarezerwowane pokoje w High Camp i Tika chce się upewnić, że na pewno tam pójdziemy dzisiaj od razu. Jest jeszcze Thorang Pedi po drodze gdzie awaryjnie można także zanocować. Nastawiamy się psychicznie na High Camp (to powyżej 4800 metrów) i ruszamy
Wcale nie tak dużo. To około średnio 5-6 godzin trekingu przy dystansach rzędu 15-17 kilometrów. Annapurna Circuit jest, przynajmniej w początkowej niższej części podobna trudnościowo do chodzenia po Tatrach.
Szedłem trasę wokół Annapurny a potem jeszcze do Annapurna Bace Cump w 2012 roku. Patrząc na Twoje zdjęcia muszę powiedzieć, że bardzo wiele się zmieniło. Na pewno jedno nie- góry wciąż są niesamowicie piękne. Do tego ludzie na miejscu i na szlaku. Niepowtarzalny, magiczny klimat.
Dawało się już 10 lat temu, co prawda niektórzy chcieli dopłaty, ale zawsze można było negocjować pakiet pokój, ciepła woda i ładowanie, czasami za darmo przy kupnie posiłków w tea house, teraz jeśli już jest wifi w standardzie to już z resztą nie ma żadnego problemu
We wszystkich tea-housach w których nocowaliśmy łącznie z High Camp dwie rzeczy zawsze były za darmo: Wifi i gniazdka do ładowania telefonów. Zabrałem powerbanka, który był tylko niepotrzebnym balastem na całym trekingu, ani razu nie był potrzebny.
Super wyprawa i fantastyczne zdjęcia ! Zresztą jak zawsze
:) . Jedno ( okrągły budynek z czerwonym dachem na tle szczytów ) tak mnie urzekło, że wzięłam go na tapetę laptopa
:)
Gadekk napisał:Co było w tej budzie na Thorong-La Pass?kiedyś (25 lat temu) po lewej był Tea Shop działający sezonowo, a po prawej ogólnodostępne pomieszczenie, w którym nawet mieliśmy fantazję nocować.I jak patrzę na aktualne fotki to chyba się nic nie zmieniło.
No tak, miałem oglądać powtórki z Wimbledonu i Tour de France, a ostatecznie cały niedzielny wieczór spędziłem na czytaniu relacji z Himalajów
:D Dziękuję za ten obszerny opis przygody, która i mnie się marzy. Mógłbyś podsumować jakoś finanse tej wyprawy?PozdrawiamPaweł
@hiszpan jak to możliwe, że ktoś wjechał na Thorang La Pass rowerem? ze zdjęć wynika, że to nierealne
:) No chyba że dojechał tak daleko jak się dało i dalej wprowadził...
Na życzenie podsumowuję koszty:Przelot WAW-SHJ-KTM RT: 3400zł Wiza do Nepalu: 110złWynajęcie Szerpów i przewodnika : 790złWszystkie noclegi na całej trasie, przejazd Kathmandu-Besishahar, Przejazd Besishahar-Taal: 810złOrientacyjne koszty posiłków, napojów i wody na całej trasie (kupowane na bieżąco w tea-housach): ok 1500zł (nie mam dokładnego rozliczenia)Przelot Jomsom-Pokhara; 620złNocleg Pokhara: 90złPrywatny bus Pokhara-Kathmandu: 120złNocleg Kathmandu; 80zł za nocTo koszty podstawowe, do tego pamiątki, koszty wejściówek do zabytków Kathmandu, fryzjera itp. @Qba85 - otóż większość trasy do Manang jest w 100% przejezdna rowerem, potem aż do High Camp i wyżej do przełęczy widzieliśmy rowery wprowadzane ręcznie przez ... no Szerpów głównie, nie rowerzystów. A z przełęczy do Muktinath już da się zjechać.
@Qba85, z tego co pamiętam (przeszedłem AC w 2013), to praktycznie cała trasa to ścieżki, czasem gruntowe drogi. Przejście przez przełęcz jest technicznie banalne z obu stron, to cały czas szeroka ścieżka. Bardziej problematyczna może być "ściana" z Thorung Phedi do Thorung High Camp - bardzo stromy stok pokonywany serpentyną, ok. 500 m rożnicy poziomów.Problematycznymi odcinkami dla rowerów są fragmenty z kamiennymi stopniami, ale ich nie było tak dużo. Dobrze wytrenowany i zaklimatyzowany rowerzysta na MTB powinien dać radę, oczywiście ze wsparciem w postaci transportu bagażu, bo nie wyobrażam sobie takiego rowerowego Chucka Norrisa, żeby pokonał tę trasę z sakwami
:)
@meczko @hiszpan drogi/ścieżki przy przyzwoitej pogodzie to oczywiście nie problem, sam bym może przejechał większość
:))) ale wciąganie rowerów na przełęcz ze wsparciem Szerpów dodatkowo niosących także bagaż to już doprawdy ekstrawagancka rozrywka...
Dziękuję za te informacje. Znajomy mojego przyjaciela przymierza się do tej wyprawy, podaje wyższe kwoty. No ale właśnie istotniejsze jest to, co konkretnie ktoś przeżył (i, no cóż, zapłacił). Będę to sobie po cichutku kalkulował. Może uda mi się tam dotrzeć. Na pewno będzie taniej niż w Łebie :)
Dziękuję za te informacje. Znajomy mojego przyjaciela przymierza się do tej wyprawy, podaje wyższe kwoty. No ale właśnie istotniejsze jest to, co konkretnie ktoś przeżył (i, no cóż, zapłacił). Będę to sobie po cichutku kalkulował. Może uda mi się tam dotrzeć. Na pewno będzie taniej niż w Łebie
:)
Początek nie jest zły, słonko przypieka mocno więc trzeba się porządnie posmarować kremem do opalania. Przed nami kilka wiosek, do których dostawy odbywają się już tylko za pomocą mułów i koni. I takie zaprzęgi mijamy na szlaku kilkakrotnie
Znika gdzieś szum cywilizacji i otoczenia, wchodzimy w dzikie, puste góry.
Im wyżej tym robi się piękniej
Po drodze tylko jedna wioseczka, tu też widywane są śnieżne pantery
Tu też zaczynają się duże stada jaków. Pierwsze osobniki wzbudzają naturalną reakcję ciekawości ale potem widzimy ich tak dużo, że po paru godzinach mijamy kolejne grupy zwierząt nie oglądając się za nimi…
lubią się co chwila tarzać w pyle...
No ale są niesamowicie fotogeniczne ?
Kilka razy zdarza się nam spotkać turystów idących w dół. A także sprowadzanych w dół na mułach i koniach:
Dziwi mnie to początkowo dopóki nie zagaduję do takiej wracającej pary wyglądającej na rodaków. No i oczywiście chodzi o chorobę wysokościową. Przed nami 4000 metrów i wyżej i nie każdy organizm jest w stanie (nawet pomimo leków) wytrzymać bez kłopotów i bólu głowy. Tak to wygląda, cieszę się w duchu, że mi nic na dużej wysokości nie będzie. 2 lata wcześniej wszedłem na Kilimandżaro (5900m n.p.m.) i obyło się bez problemów.
Trzymam też kciuki za resztę naszej ekipy, z której trójka będzie po raz pierwszy na takiej wysokości. Na szczęście u nich też nie było objawów.
Eeech jak tu pięknie!
Hołdując zasadzie „nie za dużo na raz” zatrzymujemy się na nocleg równo na 4000 metrów w osadzie Yak Kharka
Przy jednym z tea-housów dziewczyny robią pranie ?
Na tej wysokości śpiwór na noc jest już mocno wskazany. Nasz tea-house ma dużą knajpkę gdzie wszystko musi być dowiezione na mułach ale menu jest jak zwykle bogate. Koza oczywiście wieczorem też odpalona. Jem nieśmiertelny Dal Bhat na kolację i masala omlet z chlebkiem tybetańskim na śniadanie ? Ten zestaw jakoś mi najbardziej odpowiada.
W tym tea-housie jest również możliwość wzięcia prysznica. W małym pomieszczeniu jest zamontowany piecyk gazowy (butle przyniosły muły) i za niewielką opłatą można mieć nawet ciepłą wodę. Trochę to działa zerojedynkowo bo albo jest lodowata albo supergorąca ale da się ?
Humory cały czas nam dopisują i wieczór spędzamy na grze w karty. Sporo sąsiednich stolików robi dokładnie to samo. Już widzimy znajome twarze i powoli tworzymy wspólnotę idącą w tym samym kierunku i celu!
Jutro już poważniejsza wspinaczka, mamy w planach przewyższenie prawie 850m!
c.d.n.Do tej pory każdy poranek witał nas pięknym słoneczkiem i widoczkiem ośnieżonych szczytów. Dziś jest po raz pierwszy inaczej. Wiszą niskie chmury i czuć wilgoć w powietrzu. Trzeba ubrać się już odpowiednio cieplej.
Robimy szybką naradę z Tiką. Mamy zarezerwowane pokoje w High Camp i Tika chce się upewnić, że na pewno tam pójdziemy dzisiaj od razu. Jest jeszcze Thorang Pedi po drodze gdzie awaryjnie można także zanocować. Nastawiamy się psychicznie na High Camp (to powyżej 4800 metrów) i ruszamy
Jedna jedyna wioseczka po drodze