W końcu @mayasty wyciąga tableta z mapą topograficzną i próbujemy wyznaczyć, którędy da się przejechać. Po kilku kilometrach w końcu udaje się dojechać do normalnej drogi szutrowej i stąd do kanionu już tylko kolejnych kilka kilometrów.
Jest i on! Cudo!
A mi wcześniej przez myśl przeszło by tu nie jechać.
Po tych godzinach jazdy i zgubionej drodze nareszcie wszyscy są zadowoleni. Te widoki to prawdziwy kosmos!
Z drugiej strony drogi też ładnie, to tam gdzieś krążyliśmy:
Jedziemy na drugi punkt widokowy. Jest tu coś ala język trolla. Siadam i podziwiam.
Panorama z tego punktu:
A tu ten "język trolla". Oczywiście robimy zdjęcia indywidualne i grupowe, ale opublikuję puste.
Ostatni rzut oka i wracamy.
Tym razem droga prosta. Nie wiem jak oni zgubili tę drogę w tamtą stronę... Wróciliśmy do Turkmenbaszy w 2.5h, znowu jadąc na urwanie karku.
Na ogromnym i nowym lotnisku, gdzie są max 2 loty dziennie, odlatujemy opóźnieni do Aszchabadu. Opóźnieni, bo ponoć był prezydent i musieliśmy odczekać swoje na płycie... Jeszcze tylko nocna rundka po oświetlonym mieście i możemy jechać do naszego wypaśnego Sport Hotel.@M_Karol pociąg to radziecka ciuchcia, diesel. Linie kolejowe nie są zelektryfikowane. Jechaliśmy kupiejnym, 3 przedziały na 7 osób + przewodnik (jechał z nami).
Wagonu restauracyjnego nie było i dlatego przewodnik na stacjach donosił nam koniak i piwko.
Kontakt z lokalnymi mógłby być, ale przy takiej grupie ciężko o integrację. Zresztą między sobą mieliśmy mnóstwo tematów do obgadania
:)Bilety są po 10$, wzięli dodatkowy przedział byśmy mieli miejsce.W końcu mamy luźny poranek, wysypiamy się i korzystamy z dobrego śniadania w hotelu. Można pospacerować dookoła hotelu, a o 11 jedziemy na największy bazar stolicy.
Interesuje nas tam głównie część spożywcza. Kupujemy kawior, wędzoną rybę, różne pierożki, sok z granata - wszystko za grosze i raczej produkty zupełnie niespotykane u nas. Koniak oczywiście też
:)
Pakujemy się znowu do 3 terenówek i jedziemy w stronę Derwazy, na północ. Droga dość dobra przez dłuższy okres. Na kilkanaście kilometrów przed celem dopiero robi się gorzej. Najpierw zjeżdżamy w lewo. Okazuje się, że nie tylko w Derweze są zapadliska po odwiertach gazu.
Oglądamy najpierw zapadlisko wypełnione wodą. W środku pływają niestety plastikowe butelki. Woda ponoć trująca.
Potem jeszcze jedno zapadlisko. Nawet jest mały ogień:
W końcu skręcamy w prawo i piaszczystą drogą dojeżdżamy do celu dzisiejszej wyprawy, czyli Wrót Piekieł.
Tu następuje lekkie rozczarowanie, ponieważ ognia jest niewiele i po prostu kawałek płonącej dziury....
Krater płonie od 40 lat. Ogień się zmniejsza. Widać, gdzie kiedyś się paliło, ale już się nie pali.
Idziemy do obozu rozpakować się. Nasza ekipa robi nam grilla, a my czekamy na zmrok. Dopiero wtedy krater robi wrażenie. Łuna niosła się kiedyś na kilkadziesiąt kilometrów, teraz może z 10. W nocy mamy zupełnie inne odczucia, wygląda to wszystko naprawdę nieziemsko.
Spędzamy godzinkę nad kraterem, kończymy koniak i idziemy na kolację. Teraz obok Derweze są dwa obozowiska, my jesteśmy w mniejszym. Mamy 3 jurty do dyspozycji i osobna jako restauracja. Są też toalety i nawet kawałek prysznica. Światło mają z paneli fotowoltaicznych.
Po 3h grillowania, nasze mięsko jest super. Każdy dostaje talerz pyszności i najada się po pachy. Spać idziemy dość wcześnie, ponieważ o 3 rano musimy już wyjechać. Część ekipy ma samolot o 17 z Nukus, a droga do północnej granicy Turkmenistanu jest ponoć masakryczna.Pobudka o 2:45 i o 3 rano już jesteśmy w drodze. Faktycznie droga na północ do Konya Urgench jest dramatyczna. Niby szeroka, ale przez 100 lat chyba nie załatano żadnej dziury. Ruch jest znikomy, czasami jedzie jakiś wariat środkiem, bo my to głównie jedziemy poboczem.
Po kilku godzinach jest jakiś sklep i na zapleczu robią nam śniadanie. Dookoła tylko stepy, płaski krajobraz i nic ciekawego. Zeszło nam łącznie 8 godzin a to tylko 270 km.
Ruiny starego miasta Chorezmu są na przedmieściach. Lata świetności to XII wiek, ale ślady znaleziono jeszcze kilka wieków p.n.e. W 1221 roku sam Czyngis Chan najechał miasto i zabił całą ludność. 150 lat później poprawił Timur.
Zabytki są jeszcze restaurowane. Zaczynamy oglądanie od mauzoleum Turabek-Khanum. Kopuła co prawda zniszczona, ale całość robi świetne wrażenie.
Wspaniała jest przede wszystkim kopuła w środku:
Minaret Kutlug-Timur jest chyba najbardziej imponujący. Ma 60 metrów i budowany był w tej samej konstrukcji co minaret Jam w Afganistanie, o którym opowiadałem w zeszłym roku.
Kolejny budynek to mauzoleum Tekesh:
Jeszcze z daleka minaret i mauzoleum:
I na koniec odrestaurowana brama od karawanseraju, widoczna z boku. Trochę przegięta, jak spora ilość innych zabytków.
To był nasz ostatni punkt w Turkmenistanie. Przejeżdżamy na granicę przez miasto typowo post-sowieckie, brudne i zakurzone. Na granicy odstawiamy czwórkę z nas. Przewodnik idzie z nimi do samego końca by załatwić resztkę formalności na granicy. Mieliśmy przekroczyć wszyscy w tym punkcie, ale nasz przewodnik zaproponował nam podstawienie naszej pozostałej trójki do granicy w Daszogusz, skąd będziemy mieli bliżej do Chiwy. Przystaliśmy na tę propozycję i sprawnie przechodzimy do Uzbekistanu.
Tak skończyła się nasza turkmeńska przygoda, a zaczęła uzbecka. A o tym w następnym odcinku.@rogus kompletnie nic tam nie ma. Jedyne pamiątki na targu w Aszchabacie.Na granicy dość szybko dogadujemy się z taksiarzem na dojazd do Chiwy. Ceny startowały różne, ale udało się za 15$. To naprawdę śmieszne pieniądze jak za 40 kilometrów, szczególnie jak się podzieli na trzech.
Wysiadamy pod bramą, bo nasz hotelik jest wewnątrz Iczan Kala. Mury Chiwy od razu robią mega wrażenie. Są ceglane, XVII wieczne i mają 10 metrów wysokości. Ta złota tabliczka to opis, że Chińczycy odbudowali stare miasto.
Zostawiamy graty w naszym hotelu i mamy 2-3h do zmroku by obskoczyć całość.
Wychodzimy zachodnią bramą i kupujemy bilety. Bierzemy cały pakiet, dostajemy ze 4 różne wejściówki do różnych muzeów i płacimy kartą 150 zł.
Przeżywamy trochę szok w porównaniu do Turkmenistanu, bo jest tu mega turystycznie, wszędzie stragany, mnóstwo ludzi, ale nie zrażamy się tym i chłoniemy atmosferę.
Minaret Kalta Manor z XIX wieku to chyba najbardziej rozpoznawalny zabytek Chiwy. Jest tak piękny, że aż za piękny
;-). Ma średnicę 14 m i wysokość 25 m.
Zaglądamy do medresy Mohammeda Amin Khana, ponoć największa w mieście. A wszystkich medres jest chyba 64...
Zaglądamy do muzeum obok:
Kunszt budowniczych (i odbudowujących) jest naprawdę godny podziwu...
Zwiedzamy kolejne medresy:
A to najwyższy minaret w mieście - Islam Khoja. Zbudowany w XIV wieku, ma prawie 57 metrów wysokości. Co, my tam nie wejdziemy?
Schody w środku są bardzo strome i wysokie. Ogromny wysiłek dla mięśni. Widok z góry, przy zachodzącym słońcu jest za milion dolarów.
Zeszliśmy i nie mogliśmy iść dalej. Mieliśmy wszyscy takie skurcze mięśni, że nie dało się zrobić kroku. Lokales powiedział abyśmy nie siadali, tylko się ruszali. Daliśmy jakoś radę, ale zakwasy miałem jeszcze kilka dni.
Dzień nam się szybko kończy. Zrobiliśmy Chiwę totalnym sprintem, ale oryginalnie to nawet nie planowałem zwiedzać tego dnia, bo myślałem, że bardzo późno dojedziemy. Jutro rano poprawimy.
Pomimo swojej cukierkowości i odnowienia jej aż do przesady, Chiwa robi naprawdę wspaniałe wrażenie i jesteśmy totalnie zachwyceni.
Ostatnio zwiedzając kamienie w ziemi, czyli zabytki ery greckiej na Peloponezie i Samos, reflektowałem i pytałem sam siebie co jest lepsze - zniszczone zabytki takie jakie są, czy odbudowane (stare a nowe). Pewnie ile ludzi, tyle opinii. Ja jestem zwolennikiem odbudowywania zabytków, jeśli ta odbudowa zachowuje oryginalny styl i jest repliką dawnych czasów.Śniadanie mamy dopiero o 9, więc zaraz po świcie wyskakujemy na poranne zwiedzanie Chiwy. Jest zupełnie inaczej, bo pusto, a poranne słońce pięknie oświetla miasto.
Idziemy do południowej części Iczan Kala, którą wczoraj ominęliśmy. Mury robią wrażenie, a lokalni mieszkańcy sadzą drzewka i rośliny.
Idziemy jeszcze na spacer po murach. Można wejść w północnej części. Bramka jeszcze zamknięta, ale znaleźliśmy w końcu panią, która otworzyła. Szkoda, że nie da się przejść dookoła. Po przejściu 1/4 dalej nie dało się pójść.
Wracamy na wspaniałe lokalne śniadanie, przygotowane tylko dla nas. O 9:30 czeka już na nas samochód polecony przez hotel i za 70$ zabiera nas do Buchary. To ponad 6h drogi, więc dla naszej trójki taki samochód był w sam raz. Przekraczamy most na Amu-darii, gdzie akurat jedzie pociąg, który dzieli most z samochodami. Wszyscy musieli grzecznie czekać aż pociąg przejedzie.
Rzeka jest tu jeszcze ogromna. Dopiero dalej, nawadnianie z Amu-darii i Syr-darii drastycznie ograniczyło dopływ wody do Morza Aralskiego i doprowadziło do katastrofy przyrodniczej.
Druga do Buchary jest super - świetna autostrada i jedziemy bardzo sprawnie.
W Bucharze znowu mieszkamy przy samym starym mieście. Po zameldowaniu od razu idziemy na zwiedzanie.
Wrażenie robi od razu, pomimo rusztowań na jednej z medres.
cart napisał:Białe miasto nie byłoby kompletne bez białych samochodów. Wódz zakazał rejestrowania innych samochodów niż białe, z wyjątkiem srebrnych. Ale tych srebrnych w ogóle nie widać. Wszędzie jeżdżą białe Toyoty, więc jak masz Camry albo Corollę to masz problem z rozpoznaniem swojej
;-)Takich nakazów (albo zakazów) było sporo więcej. Z ciekawszych to zakaz noszenia brody czy złotych zębów.Wódz niekonsekwentny bo przykładowo postacie z pomników pomimo posiadania złotych elementów zębów jednak złotych nie mają, to jednak brody już posiadają
:)Jak zawsze super zdjęcia
:)
cart napisał:Jest jakieś lokalne święto i jest mnóstwo ludzi. Niby niedziela i naprawdę wszędzie lokalne tłumy.Z tego co pamiętam, to miałeś lecieć pod koniec marca, więc to zapewne Nowruz.
@cart podzielisz się zdjęciami i wrażeniami z pociągu? Jaki jest standard pociągu? Czy mieliście kontakt z lokalnymi? Czy w pociągu był z Wami przewodnik?Jak prezentują się stacje? Czy mają wagon restauracyjny i co tam serwują?
Fajna relacja...ale...moza miec inne odczucia i przezycia. Nie krytykuje ale kilka subiektywnych uwag z wlasnych odwiedzin Uzbekistanu. Wiec.... taxi... niby tanio te 40km.... ale.np yandex w Bucharze gdzie najbarziej jest oddalony dworzec od miasta...prawie 20km i ok. 2$. Natomiast Chiva.... mnie rozczarowala. Pokladalem w niej najwieksze nadzieje na ciekawe zwiedzanie i.... trzeba przyznac, ze jest juz cala odrestaurowana. Wszystko nówka jeszzcze prawie pachnie swierzoscia i jest takie.... cukierkowe. Po zwiedzaniu Samarkandy i Buchary mialemn jedno wrazenie.... plastic fantastic. Po prostu blizej staremu miastu do np. Souq'u w Doha, niz do fajnego "starego miasta". A te tlumy zwiedzajacych na malej przestrzeni plus ilosc bazarków szczek i różnych wystawcow.... po prostu Krupowki w szczycie sezonu... Najlepiej zwiedzalo sie rano pomiedzy 6 a 8 [emoji6] zanim tlumy ruszyly i sprzedawcy roztawili sie z badzieiem dla mass tourism. O dziwo najbardziej spodobalo mi sie w chyba w Bukharze.... pomimo wczesniejszych obaw. Ale tam spalem.prawie nad meczetem [emoji16] To tyle mianem wtretu do tej relacji i ad vocem tego skoku w bok do Uzbekistanu.
@jaco027 Taksówki po mieście to jasne, że może być taniej. Ale jak jesteś na granicy to yandexa sobie nie wezwiesz by przejechał 40 km. Zresztą mieliśmy bardzo mało czasu w Uzbekistanie i jeździliśmy pomiędzy miastami dedykowanymi samochodami. Oszczędzenie kilku dolarów kosztem czasu zupełnie nie miało dla nas znaczenia, bo ja wolę zobaczyć więcej i zapłacić więcej. Czas to jedyne co mam w deficycie.Jeśli chodzi o turystykę w tych miastach to wiedziałem czego się spodziewać i stwierdziłem, że zupełnie nie będę się tym przejmował. Mnie się każde z miast na naszej drodze bardzo podobało, bo każde jest inne. A że wygląda jak nowe i cukierkowe? No cóż, jak wyżej napisałem - można w zamian było oglądać kamienie w ziemi.
Ciekawe rzeczy piszesz.Były redaktor nazwał się panem podróżnikiem, ty mógłbyś siebie Panem Turystą. Z lokalsami nie będziemy się zadawać, bo nie podskakują, nie grają i w ogóle to nie są plemiona do zwiedzania, więc nie warto (plemiona są do odhaczenia gdzie indziej). Poza tym jesteśmy wśród Panów Turystów i Pań Turystek - to znacznie ciekawsze niż jacyś tubylcy, z którymi zresztą nie ma jak się dogadać Kupiliśmy zapasowy przedział bo tanio. W zasadzie to mogliśmy cały wagon wziąć od razu.Przepłacamy za transport bo i tak jest tanio, stać nas. My Panowie Turyści mamy mało czasu, a tyle jeszcze rzeczy do odhaczenia. A w ogóle te zabytki to fajne są, takie malownicze, nowiutkie. Jest co zwiedzać, specjalnie przygotowane dla nas, przynajmniej wiadomo za co przepłacamy. Nie to co w Grecji - jakieś stare ruiny, kolumny połamane. No żarty normalnie sobie robią. Pewnie z lenistwa, nie chce im się dla Panów Turystów odbudować. Trzeba sobie wyobrażać jak to wyglądało, nie można gotowego sfotografować. I jeszcze wciskają coś o zasadzie wielości w jedności czy tam odwrotnie.A tak w ogóle to jest forum fly4free (to przypomnienie tak dla uzasadnienia moich uwag). @cart to Twoja relacja, więc jeśli ten komentarz ci nie pasuje, zgłoś go, ja nie będę się rzucał ani składał żadnych protestów
Chiwa owszem jest cukierkowa, z resztą wspominałem o tym też w swoich spostrzeżeniach sprzed roku, ale to nie tak, że ją odbudowano od zera na bazie kilku kamieni i połamanych kolumn. W dużej mierze przetrwał i układ urbanistyczny i wiele oryginalnych budynków oraz konstrukcji. Reszta to już uroki (negatywne czy pozytywne - to już każdy musi sobie ocenić sam) radzieckiej i poradziecko-chińskiej szkoły archeologicznej. No i te odwiecznie fantasmagorie nt. podróżowania. Ci co upatrują wręcz chorobliwego sportu w oszczędzaniu każdego $ i dla zasady najtańszego możliwego (no ba! lokalnego!) przemieszczania się, nocowania, jedzenia, zwiedzania itp. itd. nawet jeśli im zabiera to 3 dni zamiast 3 godzin, zwykle innym apodyktycznie odmawiają miana bycia "podróżnikami", bo "prawdziwy podróżnik" nie może przecież lecieć biznesem, jechać w sypialnym de lux, ani spać w Hiltonie, ani oczywiście też przepłacać za prywatne taxi i inne limuzyny na zamówienie, bo cóż on wtedy wie o realnych trudach tego "prawdziwego podróżowania" w jednych majtkach, spania w brudnej pościeli w norze i obcowania z karaluchami
;-)
@marek2011 To tylko jako male uzupelnienie, bo nie czuje sie adresatem krytyki tanio vs. drogo lub podroznik vs. turysta. Sam spie od hosteli do 5/6* gwiazdkowych hoteli resortow. I tu, i tam mi dobrze. "Religia" jest wspolczynnik C/Z, a wlasciwie J(akosc)/K(oszt)...Plus ew. chwilowe widzimisie, jak akurat chce wydac $.Uwagi o kosztach transportu troche sprowokowaly ta dyskusje. I tak jak pisalem, wiadomo, ze z granicy jest inna podaz i brak yandexa, ale po prostu przytoczylem co to znaczy tanio w UZ w kwestii taxi.I wracajac do kwestii plastikowosci Chivy vs. ew Bukhara, czy Samarkanda.@cart mial swoje odczucia i kazdy ma swoje subiektywne widzenie tych miast. Mnie po prostu po obejrzeniu trzech poprzestawialo sie kompletnie i jak myslalem ze tez Chiva bedzie mi sie najbardziej podobac, to po porownaniu z innymi, tak jak pisalem najbardziej przypadla dogustu Bukhara. Powodow jest kilka i wlasnie moze to ze spalem "nad" meczetem. I to, ze powtorze jeszcse raz: sposob odrestaurowania i zarzadzania Chiva mi subuektywbje nie pasuje. Cala starowka to jeden "skansen" ale w sumie zrobiony jak taki tyrystyczny Disneyland. Z tym calym badziewiem dla mass tourismu. Akurat spalem na starym miescie i mialem do porownania co sie dzieje gdy sa tlumy turystow i straganiarzy na kazdym kroku i w kazdym zaulku i gdy ich nie ma. Podalem porownanie do Dohy, bo to mi przypomina te atrakcje w GCC gdzie tez odrestaurowuja lub prawie od zera wskrzeszaja dawne artefakty. Nie ma tu klimatu Kasbah Ait Ben Haddou, czy nawet europejskich sredniowiecznych miast. Jest za to klimat Krupowek i Krakowa/Wawelu i wycieczek szkolnych i narodowego zwiedzania. Rozumiem, ze @cart moglo sie podobac po wizycie w Turkmenistanie. Ale jeszcze raz, powyzsze, to moje subiektywne odczucia w odniesieniu do tej relacji i paru opinii na forum dot rroznych miast w UZ. I aby bylo jasne, zarowno zwiedzanie "kupek kamieni" jak i odrestaurowanych/odbudowanych miast ma sens. Niezaleznie jak bardzo w tkanke tych miast wlozono subiektywne i nowoczesne roziwazanaia rewitalizacyjne. Jak np w pozyzszym dzisiatki skwerow z kwiatkami, narodowe rzezby, odnowione domu a'la resturacje i sklepy w calym otoczeniu meczetow itp itd. Mam ogolne wrazenie, ze tu jeszzce nie tylko w rewitalizacji artefaktów mocno jeszcze funcjonuje poradziecja. A takze homo sovieticus w roznych kwestiach zycia codziennego. Np zostawione w knajpie okulary poszly do kosza i po 15.minitach juz nie dalo sie ich odzyskac. WTF? Ale spotkalem tez super zyczliwych i po prostu milych ludzi. Gdzie np. po malym small talku po rosyjsku w piekarni facet wrecz wcisnal mi za darmo miejscowy chleb i kategorycznie nie przyjmowal zaplaty. [emoji38]W dyskusje podroznik vs. turysta nie chce wchodzic. Kazdy robi/zwiedza jak uwaza, moze, musi, pozwala mu portfel, czas, urlop, parner/ka, co go krwci i czy musi np. zobaczyc 30 piramid i grobowcow faraonow, czy przesliznac sie z kraju do kraju zaliczaja jakies UN193 czy jakas inna liste itd... Aczkolwiek tych ostatnich osobiscie... [emoji28]@cart A swoja droga bardzo ladne zdjecia.A wogole, to chyba niepotrzebnie sprowokowalem ta dyskusje i pare ostatnich postow powinno byc chyba przeniesionych do jakis luznych, aby nie psuc relacji OP.
Mimo, że nie jest to standardowym elementem Twoich relacji, poproszę o zdjęcie śniadania i posiłku grillowego, bo nie wierzę, że ich nie uwieczniłeś
;)
Świetna relacja, jak i piękne kadry z oby dwu państw.Czy wjazd do Turkmenistanu z obowiązkowym "przewodnikiem" jest uzależniony od liczby osób? lub czy po prostu jest jedna stawka niezależnie od liczby?
Przeczytałem jednym tchem i nie mogę złapać pionu z wrażenia...No po prostu świetne zdjęcia i plan podróży. Jak to dobrze, że nie muszę się wysilać z myśleniem gdzie pojadę w przyszłym roku....
;)
Relacja Carta jak zwykle pierwsza klasa. Odżyły wspomnienia z wyjazdu do Uzbekistanu w 2022r i jest motywacja na wyjazd do Turkmenistanu. Wybierającym się do Samarkandy polecam jeszcze jedno miejsce a mianowicie -Nekropolia Shakh i Zinda (dla mnie perełka)
Super zdjęcia. Przejrzałem jednym tchem, bo Uzbekistan chodzi mi po głowie już od jakiegoś czasu. Aczkolwiek Turkmenistan też bardzo ciekawy, szczególnie ten kanion. Czy możesz napisać, dlaczego korzystałeś z usług biura podróży i lokalnego przewodnika? Czy to konieczność, czy może chodziło o bezpieczeństwo? Czy może chcieliście mieć wszystko sprawnie poukładane przez kogoś, kto tam się dobrze orientuje w lokalnych niuansach?
W końcu @mayasty wyciąga tableta z mapą topograficzną i próbujemy wyznaczyć, którędy da się przejechać. Po kilku kilometrach w końcu udaje się dojechać do normalnej drogi szutrowej i stąd do kanionu już tylko kolejnych kilka kilometrów.
Jest i on! Cudo!
A mi wcześniej przez myśl przeszło by tu nie jechać.
Po tych godzinach jazdy i zgubionej drodze nareszcie wszyscy są zadowoleni. Te widoki to prawdziwy kosmos!
Z drugiej strony drogi też ładnie, to tam gdzieś krążyliśmy:
Jedziemy na drugi punkt widokowy. Jest tu coś ala język trolla. Siadam i podziwiam.
Panorama z tego punktu:
A tu ten "język trolla". Oczywiście robimy zdjęcia indywidualne i grupowe, ale opublikuję puste.
Ostatni rzut oka i wracamy.
Tym razem droga prosta. Nie wiem jak oni zgubili tę drogę w tamtą stronę...
Wróciliśmy do Turkmenbaszy w 2.5h, znowu jadąc na urwanie karku.
Na ogromnym i nowym lotnisku, gdzie są max 2 loty dziennie, odlatujemy opóźnieni do Aszchabadu. Opóźnieni, bo ponoć był prezydent i musieliśmy odczekać swoje na płycie...
Jeszcze tylko nocna rundka po oświetlonym mieście i możemy jechać do naszego wypaśnego Sport Hotel.@M_Karol pociąg to radziecka ciuchcia, diesel. Linie kolejowe nie są zelektryfikowane.
Jechaliśmy kupiejnym, 3 przedziały na 7 osób + przewodnik (jechał z nami).
Wagonu restauracyjnego nie było i dlatego przewodnik na stacjach donosił nam koniak i piwko.
Kontakt z lokalnymi mógłby być, ale przy takiej grupie ciężko o integrację. Zresztą między sobą mieliśmy mnóstwo tematów do obgadania :)Bilety są po 10$, wzięli dodatkowy przedział byśmy mieli miejsce.W końcu mamy luźny poranek, wysypiamy się i korzystamy z dobrego śniadania w hotelu. Można pospacerować dookoła hotelu, a o 11 jedziemy na największy bazar stolicy.
Interesuje nas tam głównie część spożywcza. Kupujemy kawior, wędzoną rybę, różne pierożki, sok z granata - wszystko za grosze i raczej produkty zupełnie niespotykane u nas. Koniak oczywiście też :)
Pakujemy się znowu do 3 terenówek i jedziemy w stronę Derwazy, na północ. Droga dość dobra przez dłuższy okres. Na kilkanaście kilometrów przed celem dopiero robi się gorzej.
Najpierw zjeżdżamy w lewo. Okazuje się, że nie tylko w Derweze są zapadliska po odwiertach gazu.
Oglądamy najpierw zapadlisko wypełnione wodą. W środku pływają niestety plastikowe butelki. Woda ponoć trująca.
Potem jeszcze jedno zapadlisko. Nawet jest mały ogień:
W końcu skręcamy w prawo i piaszczystą drogą dojeżdżamy do celu dzisiejszej wyprawy, czyli Wrót Piekieł.
Tu następuje lekkie rozczarowanie, ponieważ ognia jest niewiele i po prostu kawałek płonącej dziury....
Krater płonie od 40 lat. Ogień się zmniejsza. Widać, gdzie kiedyś się paliło, ale już się nie pali.
Idziemy do obozu rozpakować się. Nasza ekipa robi nam grilla, a my czekamy na zmrok. Dopiero wtedy krater robi wrażenie. Łuna niosła się kiedyś na kilkadziesiąt kilometrów, teraz może z 10.
W nocy mamy zupełnie inne odczucia, wygląda to wszystko naprawdę nieziemsko.
Spędzamy godzinkę nad kraterem, kończymy koniak i idziemy na kolację. Teraz obok Derweze są dwa obozowiska, my jesteśmy w mniejszym. Mamy 3 jurty do dyspozycji i osobna jako restauracja. Są też toalety i nawet kawałek prysznica. Światło mają z paneli fotowoltaicznych.
Po 3h grillowania, nasze mięsko jest super. Każdy dostaje talerz pyszności i najada się po pachy. Spać idziemy dość wcześnie, ponieważ o 3 rano musimy już wyjechać. Część ekipy ma samolot o 17 z Nukus, a droga do północnej granicy Turkmenistanu jest ponoć masakryczna.Pobudka o 2:45 i o 3 rano już jesteśmy w drodze. Faktycznie droga na północ do Konya Urgench jest dramatyczna. Niby szeroka, ale przez 100 lat chyba nie załatano żadnej dziury. Ruch jest znikomy, czasami jedzie jakiś wariat środkiem, bo my to głównie jedziemy poboczem.
Po kilku godzinach jest jakiś sklep i na zapleczu robią nam śniadanie. Dookoła tylko stepy, płaski krajobraz i nic ciekawego. Zeszło nam łącznie 8 godzin a to tylko 270 km.
Ruiny starego miasta Chorezmu są na przedmieściach. Lata świetności to XII wiek, ale ślady znaleziono jeszcze kilka wieków p.n.e.
W 1221 roku sam Czyngis Chan najechał miasto i zabił całą ludność. 150 lat później poprawił Timur.
Zabytki są jeszcze restaurowane. Zaczynamy oglądanie od mauzoleum Turabek-Khanum. Kopuła co prawda zniszczona, ale całość robi świetne wrażenie.
Wspaniała jest przede wszystkim kopuła w środku:
Minaret Kutlug-Timur jest chyba najbardziej imponujący. Ma 60 metrów i budowany był w tej samej konstrukcji co minaret Jam w Afganistanie, o którym opowiadałem w zeszłym roku.
Kolejny budynek to mauzoleum Tekesh:
Jeszcze z daleka minaret i mauzoleum:
I na koniec odrestaurowana brama od karawanseraju, widoczna z boku. Trochę przegięta, jak spora ilość innych zabytków.
To był nasz ostatni punkt w Turkmenistanie. Przejeżdżamy na granicę przez miasto typowo post-sowieckie, brudne i zakurzone. Na granicy odstawiamy czwórkę z nas. Przewodnik idzie z nimi do samego końca by załatwić resztkę formalności na granicy. Mieliśmy przekroczyć wszyscy w tym punkcie, ale nasz przewodnik zaproponował nam podstawienie naszej pozostałej trójki do granicy w Daszogusz, skąd będziemy mieli bliżej do Chiwy. Przystaliśmy na tę propozycję i sprawnie przechodzimy do Uzbekistanu.
Tak skończyła się nasza turkmeńska przygoda, a zaczęła uzbecka. A o tym w następnym odcinku.@rogus kompletnie nic tam nie ma. Jedyne pamiątki na targu w Aszchabacie.Na granicy dość szybko dogadujemy się z taksiarzem na dojazd do Chiwy. Ceny startowały różne, ale udało się za 15$. To naprawdę śmieszne pieniądze jak za 40 kilometrów, szczególnie jak się podzieli na trzech.
Wysiadamy pod bramą, bo nasz hotelik jest wewnątrz Iczan Kala. Mury Chiwy od razu robią mega wrażenie. Są ceglane, XVII wieczne i mają 10 metrów wysokości.
Ta złota tabliczka to opis, że Chińczycy odbudowali stare miasto.
Zostawiamy graty w naszym hotelu i mamy 2-3h do zmroku by obskoczyć całość.
Wychodzimy zachodnią bramą i kupujemy bilety. Bierzemy cały pakiet, dostajemy ze 4 różne wejściówki do różnych muzeów i płacimy kartą 150 zł.
Przeżywamy trochę szok w porównaniu do Turkmenistanu, bo jest tu mega turystycznie, wszędzie stragany, mnóstwo ludzi, ale nie zrażamy się tym i chłoniemy atmosferę.
Minaret Kalta Manor z XIX wieku to chyba najbardziej rozpoznawalny zabytek Chiwy. Jest tak piękny, że aż za piękny ;-). Ma średnicę 14 m i wysokość 25 m.
Zaglądamy do medresy Mohammeda Amin Khana, ponoć największa w mieście. A wszystkich medres jest chyba 64...
Zaglądamy do muzeum obok:
Kunszt budowniczych (i odbudowujących) jest naprawdę godny podziwu...
Zwiedzamy kolejne medresy:
A to najwyższy minaret w mieście - Islam Khoja. Zbudowany w XIV wieku, ma prawie 57 metrów wysokości. Co, my tam nie wejdziemy?
Schody w środku są bardzo strome i wysokie. Ogromny wysiłek dla mięśni. Widok z góry, przy zachodzącym słońcu jest za milion dolarów.
Zeszliśmy i nie mogliśmy iść dalej. Mieliśmy wszyscy takie skurcze mięśni, że nie dało się zrobić kroku. Lokales powiedział abyśmy nie siadali, tylko się ruszali. Daliśmy jakoś radę, ale zakwasy miałem jeszcze kilka dni.
Dzień nam się szybko kończy. Zrobiliśmy Chiwę totalnym sprintem, ale oryginalnie to nawet nie planowałem zwiedzać tego dnia, bo myślałem, że bardzo późno dojedziemy. Jutro rano poprawimy.
Pomimo swojej cukierkowości i odnowienia jej aż do przesady, Chiwa robi naprawdę wspaniałe wrażenie i jesteśmy totalnie zachwyceni.
Ostatnio zwiedzając kamienie w ziemi, czyli zabytki ery greckiej na Peloponezie i Samos, reflektowałem i pytałem sam siebie co jest lepsze - zniszczone zabytki takie jakie są, czy odbudowane (stare a nowe). Pewnie ile ludzi, tyle opinii. Ja jestem zwolennikiem odbudowywania zabytków, jeśli ta odbudowa zachowuje oryginalny styl i jest repliką dawnych czasów.Śniadanie mamy dopiero o 9, więc zaraz po świcie wyskakujemy na poranne zwiedzanie Chiwy.
Jest zupełnie inaczej, bo pusto, a poranne słońce pięknie oświetla miasto.
Idziemy do południowej części Iczan Kala, którą wczoraj ominęliśmy. Mury robią wrażenie, a lokalni mieszkańcy sadzą drzewka i rośliny.
Idziemy jeszcze na spacer po murach. Można wejść w północnej części. Bramka jeszcze zamknięta, ale znaleźliśmy w końcu panią, która otworzyła. Szkoda, że nie da się przejść dookoła. Po przejściu 1/4 dalej nie dało się pójść.
Wracamy na wspaniałe lokalne śniadanie, przygotowane tylko dla nas. O 9:30 czeka już na nas samochód polecony przez hotel i za 70$ zabiera nas do Buchary. To ponad 6h drogi, więc dla naszej trójki taki samochód był w sam raz. Przekraczamy most na Amu-darii, gdzie akurat jedzie pociąg, który dzieli most z samochodami. Wszyscy musieli grzecznie czekać aż pociąg przejedzie.
Rzeka jest tu jeszcze ogromna. Dopiero dalej, nawadnianie z Amu-darii i Syr-darii drastycznie ograniczyło dopływ wody do Morza Aralskiego i doprowadziło do katastrofy przyrodniczej.
Druga do Buchary jest super - świetna autostrada i jedziemy bardzo sprawnie.
W Bucharze znowu mieszkamy przy samym starym mieście. Po zameldowaniu od razu idziemy na zwiedzanie.
Wrażenie robi od razu, pomimo rusztowań na jednej z medres.