Prawie kupiliśmy obraz, ale ciężko byłoby go dostarczyć bez zniszczeń do domu (nawet po zwinięciu). Na koniec wychodzimy przed najbardziej znaną miejską bramę:
Dawniej właśnie tu, w spokojnej zatłoczone, znajdował się główny port. Tu nie ma cienia, więc ludzie wychodzą dopiero gdy słońce jest nisko:
Żal nam wracać do hotelu. Docieramy jeszcze ponownie do Getsemani na plac Plaza de la Trinidad, gdzie powoli rozkręca się impreza. Wracamy dopiero jak robi się ciemno
Tego poranka bałem się najbardziej. Wylot o 6:35. Właśnie dlatego mamy nocleg przy samym lotnisku. Przy odprawie online wyskoczyła na czerwono informacja, że niby jesteśmy odprawieni, ale musimy pokazać swoje paszportu. Byłem pewien, że uda się to zrobić dzień przed lotem, ale nic z tego. Powiedziano nam, że w dniu wylotu i w okienku checkin. To oznacza, że nie wystarczy gdy stawimy się na lotnisku 1-1,5h przed lotem tak jak pierwotnie planowałem, ale musimy na nim być przynajmniej 2,5h przed lotem, bo pani w biurze COPA sugerują, że może być kolejka. Jestem zły. Ale na pocieszenie widzę, że aplikacja Priority Pass pokazuje dostępny salonik w strefie odlotów międzynarodowych - jeszcze tydzień temu go nie było. Oczywiście 2,5h przed lotem jesteśmy jeszcze w łóżkach, ale od momentu budzika do dotarcia na lotnisko mija około 5min. Dostajemy ponownie śniadanie na wynos. Dla checkinów online które muszą pokazać dokument są osobne stanowiska i to aż 2 i nie ma przy nich żadnej kolejki. To jedyny tak wczesny odlot międzynarodowy z lotniska więc kontrola też przebiega sprawnie. Salonik jest jednak zamknięty. Jemy hotelowe śniadanie i wypełniam online formularze wjazdowe i wyjazdowe dla Dominikany (są mocno rozbudowane i zajmuje mi to około pół godziny). Kątem oka widzę, że ktoś się zjawia w recepcji salonika, a jednocześnie ogłaszają, że niedługo rozpocznie się boarding. Salonik jest skromny, ale jest coś do jedzenia, jest dobra kawa, jest też bardzo zimno (wyjaśnia się dlaczego wcześniej był niedostępny, awaria klimatyzacji nie pozwalała schłodzić pomieszczenia do 16C przy większej ilości osób, a to wstyd jak jest cieplej). Kawę dopijamy idąc już po płycie do samolotu:
Ludzie tu żyją luźniej, taki widok zza okna przykuwa moją uwagę:
W ogóle dziwne, bo karty pokładowe na loty COPA mają mocny napis "Prefer Access", jakby nasz status FTL z M&M miał jakieś znaczenie. Miejsc w samolocie nie mogliśmy jednak wybrać gratis. Nie było też okazji by weryfikować czy przysługuje nam bezkolejkowy checkin lub fast track, bo nigdzie i tak nie było kolejek. Docelowo lecimy na Dominkanę, ale widząc, że najtańsze są bilety przez Panamę nie mogłem nie przedłużyć przesiadki do 1 doby. Tyle wystarczy by zwiedzić miasto i okolice. Gdy lądujemy burza wisi w powietrzu. Chwile później zaczyna lać deszcz i gdy wychodzimy z lotniska nadal leje. Wyciągam telefon i w prognozach widzę, że ma padać do wieczora, cały dzień. Ten dzień i wszystkie kolejne do końca prognozy. Trochę się podłamałem, ale no cóż. Owszem to sezon mokry, ale taki trwa tu 8 miesięcy. Czytałem jednak, że raczej powinno padać krótko i mocno, a pomiędzy opadami powinno być sporo słońca. Przylatujemy na Terminal 1, a ponieważ na jutrzejszych kartach pokładowych mamy tę samą czerwoną informację o potrzebie pokazania paszportów kierujemy się do Terminala 2 licząc, że tym razem będzie to formalność. Niestety naszego problemu nie rozwiązuje automat COPA, ale pracownik COPA informuje nas, że wystarczy jak pokażemy paszport przy gejcie. Do centrum jedziemy metrem, które kosztuje tylko 0,6usd. Niestety trzeba 2x się przesiadać i podróż zajmuje około 50min.
Gdy w końcu dojeżdżamy do centrum w okolice hotelu hotel, wita nas słońce. Okazuje się, że prognozy dla centrum są zupełnie inne. Niecałe 25km od lotniska, ale lotnisko jest bliżej gór, a centrum to wybrzeże nad Pacyfkiem. Mamy tu fajny hotel, śniadanie jest w cenie, ale wiemy, że jutro nie zdążymy go zjeść. Próbowałem uzgodnić z hotelem, że zjemy je w dniu checkin, ale nikt mi nie odpisał. Liczyłem, że dogadamy się na miejscu, pan w recepcji może miał nawet dobre chęci, ale śniadanie było do 10:00, a my dotarliśmy też równo o 10:00. Pewnie gdyby nie wycieczka na drugi terminal to by się udało. Pech. Żeby było śmieszniej, patrzę w aplikację linia Copa i karty pokładowe zaświeciły się na zielono, nie musimy już pokazywać paszportów, system (słusznie) zrozumiał, że jeśli już pokazaliśmy paszportu na lotach do Panamy, to dalej lecimy na tych samych paszportach. Mogliśmy w ogóle nie odwiedzać terminala 2, a od razu jechać do miasta. Zostawiamy bagaże i pędzimy na miasto. Najpierw kilka stacji metrem, a potem spacer na nabrzeże.
Za chwilę nadciąga ciemna chmura i musimy biec by nie zmoknąć. Leje może 10min i koniec, znowu wychodzi słońce (tak jak miało być). Dopiero gdy przestało padać orientujemy się, że jesteśmy w porcie rybackim. Fajne miejsce bezpośrednio przy starym mieście:
Zaczynamy od starego miasta, które jest malutkie ale tu znajdują się najważniejsze budynki rządowe, są tu kawiarenki, sklepiki i jest co oglądać. Tu główny plac:
Sępnik Szary - padlinożerca (wygląda na głodnego), a obok jakiś ptak:
Ruiny starego kościoła:
Chcemy iść na wzgórze Ancon z widokami na miasto i kanał ale wchodzimy w mocno zniszczona dzielnice El Chorrillo. Okazuje się, że podczas wojny z USA w 1989 ten obszar mocno ucierpiał i nadal to widać, dziś jest tu biedniej.
Cofamy więc i Uberem jedziemy na drugą stronę kanału przez most Ameryk na punkt widokowy. Jak widać zachmurzenie zmienia się szybko. Akurat gdy jedliśmy słońce świeciło dosyć długo, a potem bardziej się zachmurzyło. Ja wolę słońce, bo zdjęcia są ładniejsze. Monika się cieszy, ale prawdę mówić gdy wychodziło słońce to momentalnie robiło się naprawdę gorąco.
Most jest ładny, ma 60lat i długo był jedynym stałym mostem przez kanał. Potem jedziemy wzdłuż kanału by popatrzeć na statki. Kanał daje Panamie ogromne zyski - około połowy PKB całego kraju. W poprzedniej dekadzie kanał został przebudowany, by mogły przepływać nim większe statki. Cała idea kanału jest sprytna. By nie kopać dużego rowu (polegli na tym francuzi) wymyślono sztuczne jezioro na poziomie o niecałe 30m wyższym niż poziom oceanów i system śluz po jego obu stronach. Taki sposób był znacznie tańszy, ale jest mocno zależny od ilości opadów. Musi padać by kanał działał.
Wracamy na wzgórze Ancon. To miejski park z dziką zielenią. Taka przyroda w bezpośrednim sąsiedztwie miasta przypomina mi Singapur:
Widok na stare miasto, które zajmuje niewielki półwysep. Ktoś wymyślił, by zrobić dookoła obwodnicę, na słupach na wodzie i to 200-300m od nabrzeża. Pętla ma ponad 1km średnicy i jest raczej niespotykanym rozwiązaniem:
Widzimy leniwca, poruszał się szybko jak na leniwca - chyba uciekał.
Potem wracamy do hotelu i zachód słońca oglądamy z tarasu na dachu.
Widać nawet stare miasto w oddali:
Rano Uber na lotnisko i bardzo ładny salonik linii Copa. Jest powierzchniowo ogromny, dobrze wyposażony, ale kulinarnie jest raczej słabo. Może dlatego da się wejść na Priority Pass:
Gdy jechaliśmy na lotnisko już w połowie drogi zaczęło padać, gdy zaczęło robić się jasno widać ciemne chmury:
Lecimy do Santo Domingo. Krótko po starcie wlatujemy w skraj mocnego układu niżowego, który obserwuję na mapach od kilku dni. Bałem się, że popsuje pogodę na Dominikanie, ale na szczęście dla nas przesuwa się na zachód. Na nieszczęście dla Hondurasu i Meksyku ciągle rośnie i pewnie im popsuje pogodę (na cyclocane.com ma już imię: Sara). Przez około 1h lotu za oknem mgła i to na wysokości przelotowej. Potem pogoda mocno się poprawia i wybrzeże Dominikany wita nas słońcem. Santo Domingo z góry:
Po zachodniej stronie (na lewo) od ujścia rzeki Ozama znajduje się stare miasto nazywane tutaj Zona Colonial:
Lotnisko usytuowane jest ponad 20km na wschód od miasta. Z okna widać soczystą zieleń:
Na lotnisku odbieramy samochód. Jadąc do Zona Colonial, gdzie mamy hotel, po drodze zwiedzamy rezerwat z cenotami o nazwie Tres Ojos. Zapadliska krasowe z jeziorkami jak w Meksyku.
Liczyłem, że będzie tam chłodniej, bo cień, ale było odwrotnie - goręcej niż na lotniskowym parkingu, naprawdę potwornie gorąco. Mijamy tylko wielkie muzeum na cześć Kolumba w formie latarni, nie zachęca do zwiedzania.
Na wszelki wypadek zostawiamy samochód na strzeżonym parkingu i idziemy do hotelu:
Nasz hotel nazywa się Mosquito Boutique i wygląda fajnie, choć pokój jest nieco mały:
Mówią, że jeszcze godzina do checkin, a pokój nie jest gotowy więc idziemy na szybki spacer. Santo Domingo to pierwsze miasto obu Ameryk założone przez Europejczyków - dokładnie przez brata Kolumba, jeszcze pod koniec XV wieku. Tu jest najstarszy kościół, katedra, najstarszy klasztor dla obu Ameryk. Tu też powstał pierwszy Uniwersytet. Jest bardzo gorąco, ale gdy wchodzimy do katedry szok. Jest w niej tak zimno, że ciężko wytrzymać. We wnętrzach poukrywane są ogromne klimatyzatory, które chłodzą tak, że od zewnątrz z szyb ścieka skraplająca się woda.
Odpoczywamy chwilę w pokoju i wychodzimy jeszcze raz. Dopiero po 16:00 robi sie przyjemnie, gdy słońce jest niżej. Zwiedzamy stare mury, najlepiej zachowane od strony rzeki Ozama:
Niestety cały Pałac Kolumba jest w remoncie, otoczony płotem:
Potem Muzeum Domów Królewskich. Rezydencji pierwszej administracji kolonii hiszpańskich. Ekspozycje skromne, ale budynki bardzo klimatyczne:
Dzięki Miałem wątpliwości czy się pakować w tak szalony wyjazd, ale na szczęście polecieliśmy.Z perspektywy czasu czuję niedosyt właśnie Kolumbii. Szukam już nawet miejsc które mają klimat jak Kartagena.Zdjecia to stary Nikon D7100 i obiektyw 18-140Czesc to Samsung S20
Spacerujemy jeszcze bez jakiegoś celu:
Prawie kupiliśmy obraz, ale ciężko byłoby go dostarczyć bez zniszczeń do domu (nawet po zwinięciu). Na koniec wychodzimy przed najbardziej znaną miejską bramę:
Dawniej właśnie tu, w spokojnej zatłoczone, znajdował się główny port. Tu nie ma cienia, więc ludzie wychodzą dopiero gdy słońce jest nisko:
Żal nam wracać do hotelu. Docieramy jeszcze ponownie do Getsemani na plac Plaza de la Trinidad, gdzie powoli rozkręca się impreza. Wracamy dopiero jak robi się ciemno
Oczywiście 2,5h przed lotem jesteśmy jeszcze w łóżkach, ale od momentu budzika do dotarcia na lotnisko mija około 5min. Dostajemy ponownie śniadanie na wynos. Dla checkinów online które muszą pokazać dokument są osobne stanowiska i to aż 2 i nie ma przy nich żadnej kolejki. To jedyny tak wczesny odlot międzynarodowy z lotniska więc kontrola też przebiega sprawnie. Salonik jest jednak zamknięty. Jemy hotelowe śniadanie i wypełniam online formularze wjazdowe i wyjazdowe dla Dominikany (są mocno rozbudowane i zajmuje mi to około pół godziny). Kątem oka widzę, że ktoś się zjawia w recepcji salonika, a jednocześnie ogłaszają, że niedługo rozpocznie się boarding. Salonik jest skromny, ale jest coś do jedzenia, jest dobra kawa, jest też bardzo zimno (wyjaśnia się dlaczego wcześniej był niedostępny, awaria klimatyzacji nie pozwalała schłodzić pomieszczenia do 16C przy większej ilości osób, a to wstyd jak jest cieplej). Kawę dopijamy idąc już po płycie do samolotu:
Ludzie tu żyją luźniej, taki widok zza okna przykuwa moją uwagę:
W ogóle dziwne, bo karty pokładowe na loty COPA mają mocny napis "Prefer Access", jakby nasz status FTL z M&M miał jakieś znaczenie. Miejsc w samolocie nie mogliśmy jednak wybrać gratis. Nie było też okazji by weryfikować czy przysługuje nam bezkolejkowy checkin lub fast track, bo nigdzie i tak nie było kolejek. Docelowo lecimy na Dominkanę, ale widząc, że najtańsze są bilety przez Panamę nie mogłem nie przedłużyć przesiadki do 1 doby. Tyle wystarczy by zwiedzić miasto i okolice. Gdy lądujemy burza wisi w powietrzu. Chwile później zaczyna lać deszcz i gdy wychodzimy z lotniska nadal leje. Wyciągam telefon i w prognozach widzę, że ma padać do wieczora, cały dzień. Ten dzień i wszystkie kolejne do końca prognozy. Trochę się podłamałem, ale no cóż. Owszem to sezon mokry, ale taki trwa tu 8 miesięcy. Czytałem jednak, że raczej powinno padać krótko i mocno, a pomiędzy opadami powinno być sporo słońca. Przylatujemy na Terminal 1, a ponieważ na jutrzejszych kartach pokładowych mamy tę samą czerwoną informację o potrzebie pokazania paszportów kierujemy się do Terminala 2 licząc, że tym razem będzie to formalność. Niestety naszego problemu nie rozwiązuje automat COPA, ale pracownik COPA informuje nas, że wystarczy jak pokażemy paszport przy gejcie. Do centrum jedziemy metrem, które kosztuje tylko 0,6usd. Niestety trzeba 2x się przesiadać i podróż zajmuje około 50min.
Gdy w końcu dojeżdżamy do centrum w okolice hotelu hotel, wita nas słońce. Okazuje się, że prognozy dla centrum są zupełnie inne. Niecałe 25km od lotniska, ale lotnisko jest bliżej gór, a centrum to wybrzeże nad Pacyfkiem. Mamy tu fajny hotel, śniadanie jest w cenie, ale wiemy, że jutro nie zdążymy go zjeść. Próbowałem uzgodnić z hotelem, że zjemy je w dniu checkin, ale nikt mi nie odpisał. Liczyłem, że dogadamy się na miejscu, pan w recepcji może miał nawet dobre chęci, ale śniadanie było do 10:00, a my dotarliśmy też równo o 10:00. Pewnie gdyby nie wycieczka na drugi terminal to by się udało. Pech. Żeby było śmieszniej, patrzę w aplikację linia Copa i karty pokładowe zaświeciły się na zielono, nie musimy już pokazywać paszportów, system (słusznie) zrozumiał, że jeśli już pokazaliśmy paszportu na lotach do Panamy, to dalej lecimy na tych samych paszportach. Mogliśmy w ogóle nie odwiedzać terminala 2, a od razu jechać do miasta.
Zostawiamy bagaże i pędzimy na miasto. Najpierw kilka stacji metrem, a potem spacer na nabrzeże.
Za chwilę nadciąga ciemna chmura i musimy biec by nie zmoknąć. Leje może 10min i koniec, znowu wychodzi słońce (tak jak miało być). Dopiero gdy przestało padać orientujemy się, że jesteśmy w porcie rybackim. Fajne miejsce bezpośrednio przy starym mieście:
Zaczynamy od starego miasta, które jest malutkie ale tu znajdują się najważniejsze budynki rządowe, są tu kawiarenki, sklepiki i jest co oglądać. Tu główny plac:
Sępnik Szary - padlinożerca (wygląda na głodnego), a obok jakiś ptak:
Ruiny starego kościoła:
Chcemy iść na wzgórze Ancon z widokami na miasto i kanał ale wchodzimy w mocno zniszczona dzielnice El Chorrillo. Okazuje się, że podczas wojny z USA w 1989 ten obszar mocno ucierpiał i nadal to widać, dziś jest tu biedniej.
Cofamy więc i Uberem jedziemy na drugą stronę kanału przez most Ameryk na punkt widokowy. Jak widać zachmurzenie zmienia się szybko. Akurat gdy jedliśmy słońce świeciło dosyć długo, a potem bardziej się zachmurzyło. Ja wolę słońce, bo zdjęcia są ładniejsze. Monika się cieszy, ale prawdę mówić gdy wychodziło słońce to momentalnie robiło się naprawdę gorąco.
Most jest ładny, ma 60lat i długo był jedynym stałym mostem przez kanał. Potem jedziemy wzdłuż kanału by popatrzeć na statki. Kanał daje Panamie ogromne zyski - około połowy PKB całego kraju. W poprzedniej dekadzie kanał został przebudowany, by mogły przepływać nim większe statki. Cała idea kanału jest sprytna. By nie kopać dużego rowu (polegli na tym francuzi) wymyślono sztuczne jezioro na poziomie o niecałe 30m wyższym niż poziom oceanów i system śluz po jego obu stronach. Taki sposób był znacznie tańszy, ale jest mocno zależny od ilości opadów. Musi padać by kanał działał.
Wracamy na wzgórze Ancon. To miejski park z dziką zielenią. Taka przyroda w bezpośrednim sąsiedztwie miasta przypomina mi Singapur:
Widok na stare miasto, które zajmuje niewielki półwysep. Ktoś wymyślił, by zrobić dookoła obwodnicę, na słupach na wodzie i to 200-300m od nabrzeża. Pętla ma ponad 1km średnicy i jest raczej niespotykanym rozwiązaniem:
Widzimy leniwca, poruszał się szybko jak na leniwca - chyba uciekał.
Potem wracamy do hotelu i zachód słońca oglądamy z tarasu na dachu.
Widać nawet stare miasto w oddali:
Gdy jechaliśmy na lotnisko już w połowie drogi zaczęło padać, gdy zaczęło robić się jasno widać ciemne chmury:
Lecimy do Santo Domingo. Krótko po starcie wlatujemy w skraj mocnego układu niżowego, który obserwuję na mapach od kilku dni. Bałem się, że popsuje pogodę na Dominikanie, ale na szczęście dla nas przesuwa się na zachód. Na nieszczęście dla Hondurasu i Meksyku ciągle rośnie i pewnie im popsuje pogodę (na cyclocane.com ma już imię: Sara). Przez około 1h lotu za oknem mgła i to na wysokości przelotowej. Potem pogoda mocno się poprawia i wybrzeże Dominikany wita nas słońcem. Santo Domingo z góry:
Po zachodniej stronie (na lewo) od ujścia rzeki Ozama znajduje się stare miasto nazywane tutaj Zona Colonial:
Lotnisko usytuowane jest ponad 20km na wschód od miasta. Z okna widać soczystą zieleń:
Na lotnisku odbieramy samochód. Jadąc do Zona Colonial, gdzie mamy hotel, po drodze zwiedzamy rezerwat z cenotami o nazwie Tres Ojos. Zapadliska krasowe z jeziorkami jak w Meksyku.
Liczyłem, że będzie tam chłodniej, bo cień, ale było odwrotnie - goręcej niż na lotniskowym parkingu, naprawdę potwornie gorąco. Mijamy tylko wielkie muzeum na cześć Kolumba w formie latarni, nie zachęca do zwiedzania.
Na wszelki wypadek zostawiamy samochód na strzeżonym parkingu i idziemy do hotelu:
Nasz hotel nazywa się Mosquito Boutique i wygląda fajnie, choć pokój jest nieco mały:
Mówią, że jeszcze godzina do checkin, a pokój nie jest gotowy więc idziemy na szybki spacer. Santo Domingo to pierwsze miasto obu Ameryk założone przez Europejczyków - dokładnie przez brata Kolumba, jeszcze pod koniec XV wieku. Tu jest najstarszy kościół, katedra, najstarszy klasztor dla obu Ameryk. Tu też powstał pierwszy Uniwersytet. Jest bardzo gorąco, ale gdy wchodzimy do katedry szok. Jest w niej tak zimno, że ciężko wytrzymać. We wnętrzach poukrywane są ogromne klimatyzatory, które chłodzą tak, że od zewnątrz z szyb ścieka skraplająca się woda.
Odpoczywamy chwilę w pokoju i wychodzimy jeszcze raz. Dopiero po 16:00 robi sie przyjemnie, gdy słońce jest niżej. Zwiedzamy stare mury, najlepiej zachowane od strony rzeki Ozama:
Niestety cały Pałac Kolumba jest w remoncie, otoczony płotem:
Potem Muzeum Domów Królewskich. Rezydencji pierwszej administracji kolonii hiszpańskich. Ekspozycje skromne, ale budynki bardzo klimatyczne: