0
Antares 20 czerwca 2024 20:36
Balkany 515.jpg



Balkany 516.jpg



Balkany 517.jpg



Balkany 518.jpg



Balkany 519.jpg



Później wróciłam do przyjemnie chłodnego mieszkania i przeorganizowałam się na następny dzień.

Dzień 10 – Kanion Matka i Tetovo
Wyjazd z dworca planowo 8:45, po czym mnóstwo czasu stania w korkach, bo na głównej ulicy co chwila światła. Ale zawsze się trzymam tego, że to też forma zwiedzania. Do końcowego przystanku docieramy w niecałą godzinę. Ja natomiast chwilę wcześniej dostaję takiego SMSa: „Dzień dobry, prosimy o spłatę i rozwiązanie umowy kredytu, na którego lub której spłatę udzieliliśmy Ci pożyczki. Jeśli tego nie zrobisz, zgodnie z umową podwyższymy oprocentowanie Twojej pożyczki.”
Zawał serca… Zaraz potem wylew i drugi zawał.
Ale jak to, dlaczego, ile, kiedy, dlaczego, przecież… ale jak… nie mam internetu, jestem poza UE, jak tak dalej pójdzie, to rachunek za telefon będzie wyższy, niż cena lotów. A to miał być taki piękny i spokojny dzień z dala od wszystkiego!... :( Wysyłam SMS do dyrektora banku, z którym robiłam interes i wydaje mi się, że zostawiam go z tematem, sama próbując skupić się na tu i teraz. No ale się nie da! Dlaczego ja?! Dlaczego właśnie teraz?!...

Mijam pierwszą wypożyczalnię kajaków i odrzucam ofertę wycieczki łodzią, chociaż proponują za 200 MKD. Wierzę, że dalej będzie taniej, ale z nerwów wcale nie myślę logicznie i nie docierają do mnie liczby. Dalej jest „taniej” za 500 MDK i „już zaraz wypływamy” działa na mnie jak koło ratunkowe: już zaraz zapomnisz, bo będziesz miała nowe wrażenia. „Już zaraz” się przesunęło o prawie kwadrans, a ja medytowałam przy drewnianym stole nad tym SMSem i w kółko zadawałam sobie te same pytania. W końcu wsiedliśmy do łodzi i zabrali nas w godzinną trasę: 20 minut płyniemy, 20 minut w jaskini, 20 minut na powrót.

Balkany 520.jpg



Balkany 521.jpg



Balkany 522.jpg



Balkany 523.jpg



Balkany 524.jpg



Balkany 525.jpg



Balkany 526.jpg



Balkany 527.jpg



Balkany 528.jpg



Dobra, na jaskinię wystarczyło 5 minut, ale nie będę narzekać. Mam inny palący problem - brak internetu i brak odpowiedzi na mojego SMSa…
Wracamy łodzią, sprawdzam rozkład autobusów i chcę jak najszybciej dostać się z powrotem do mieszkania, złapać internet i wyjaśnić sprawę. Oczywiście nie zdążę na ten o 11:20, pozostaje mi 1,5 godziny czekania. W tym czasie idę kawałek po ścieżce wzdłuż kanionu. Przy jakimś zakręcie jest ławka, więc robię przerwę na kanapkę. Ni stąd, ni zowąd, przychodzi do mnie jakiś mokry pies, mizia mnie pyskiem po ręce, jakby się witał i chciał powiedzieć: „hej, nic Ci nie zrobię”, po czym układa mi się pod stołem. Myślałam, że za chwilę zza zakrętu zobaczę jego właścicieli, ale to był jeden z tych bezpańskich. Niech sobie leży. W końcu słońce zaczęło mi za mocno przygrzewać, więc wstałam i zawróciłam. A pies za mną. Ładny był i miał śliczne oczy, ale nie żebrał, nie zaczepiał, po prostu szedł obok, niczym anioł stróż. Kiedy się zatrzymałam, żeby zrobić zdjęcia, przystawał i czekał. Odprowadził mnie prawie do tej przystani, z której wypływaliśmy. Dalej w stronę przystanki szłam już sama, ale ponieważ ciągle miałam dużo czasu, schowałam się pod drzewami przy rzece.
Autobus nabierał opóźnienia, a niektórzy z oczekujących zaczynali krakać, że autobus nie przyjedzie, bo tak im powiedzieli miejscowy w restauracji (której nie widać z tego miejsca) i taksówkarze, i że ten akurat zawsze wypada z rozkładu. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć i dobrze – autobus przyjeżdża pół godziny po czasie, oczywiście z powodu korków w mieście. Czyli potencjalnie mogłam zdążyć na ten o 11:20, tylko nawet nie spróbowałam… Eh…

Wpadam do mieszkania, wyjaśniam zaszłą sytuację: dyrektor mnie zapewnia, że wszystko sprawdził i to było tylko przypomnienie, że mam spłacić kartę kredytową z innego banku, jako warunek udzielenia kredytu. Nic więcej i że wyłączą monity, bo złożyłam odpowiednie dokumenty. Nic więcej, tylko zwyczajne przypomnienie…
Biorę szybki prysznic, zmieniam ubranie i pędzę znowu na dworzec. Jeśli chcę wejść do malowanego meczetu w Tetovie, lepiej zadbać o to, żeby mnie wpuścili. Idąc za radą mojego nowego znajomego przewodnika, dzisiaj zjem obiadokolację w Tetovie – z jednej strony mieście studenckim, z drugiej żyją w nim ponoć najbogatsi Macedończycy. Ci, którzy mają biznesy w Europie Zachodniej, w tym wiele restauracji. Przewodnik mówił, że jedzenie w Tetovie jest lepsze i tańsze, niż w Skopje.
Autobus do Tetova kosztuje 200 MKD - i już trzeci raz dzisiaj jadę tą samą trasą... :D Jest kilku dostępnych przewoźników, ale tylko jeden z nich (Euro Turist Gostivar) zatrzymuje się i na dworcu, i w centrum (przystanek Likar), ale niestety trafiłam na innego. Ten nawet nie skręca na dworzec, ale wysadza nas przy skrzyżowaniu – co się będzie fatygował.
Zaczynam się już robić głodna, ale wszystko po kolei.
Ulica prowadząca do meczetu powinna nosić nazwę Złota – większość sklepów tutaj wygląda trochę jak witryny w Deirze:

Balkany 529.jpg



Jednak jakieś 200 metrów przed meczetem słyszę muezina, czyli będzie trzeba trochę poczekać.
Zaskoczyło mnie, że w meczecie byli sami mężczyźni, ani śladu kobiet. Kiedy wyszli, mogłam bez problemu zajrzeć do środka – oczywiście przed wejściem dopilnowano, żebym zdjęła sandały we właściwym miejscu.

Balkany 530.jpg



Balkany 531.jpg



Balkany 532.jpg



Balkany 533.jpg



Balkany 534.jpg



Później przyszedł czas na zasłużone jedzenie. Wybrałam restaurację Bocata i skusiłam się na bruschettę, smażonego pstrąga i herbatę miętową – obsługa chyba dla większej ochłody podała ją w cudnym kubku. :D

Balkany 535.jpg



W drodze do dworca autobusowego minęłam chyba wesołe miasteczko. Z kolei na dworcu chciałam wydać ostatnie macedońskie pieniądze, ale okazało się, że brakuje mi 40 MKD. Zamierzałam zapłacić kartą, ale tu nie ma terminali – tylko gotówka. OK to co teraz? Dobrze się składa, że jeden z autobusów wskazanych na Balkan Viator nie jeździ, bo tym sposobem zyskuję pół godziny. Panie odsyłają mnie do najbliższego bankomatu w Vero, gdzie najmniejszy nominał to 500 MKD, a ja ponoszę kolejne frycowe. W związku z nadmiarem gotówki, trzeba będzie zrobić jakieś zakupy spożywcze, bo jutro rano już wracam do Sofii. Na pocieszenie funduję sobie lody jeszcze na dworcu.

Dzień 11 – powrót do Sofii
Autobus znanego mi już przewoźnika Makedonia Soobrakaj startuje o 7:00. Poszłam zapytać na dworzec, z którego peronu i… kazali mi zapłacić 50 MKD jakiejś opłaty dworcowej tylko za to, że mam bilet internetowy! Wiem, że to nie majątek, ale może trzeba było nie pytać…
Za chwilę przy autobusie pojawia się znajomy kierowca i kiedy mnie zauważa, witamy się prawie jak starzy znajomi, a jego pierwsze słowa to: „Ten autobus jest nowszy! :D A wiesz, że tamten ciągle stoi na warsztacie? Coś poważnego się jednak stało, jest problem z naprawą”.
Droga przebiega nadzwyczaj spokojnie, jest nas chyba ośmioro pasażerów. Po przejechaniu granicy robimy znowu przystanek na toaletę i kawę. Jednak nie na stacji benzynowej, a przy jakimś przydrożnym motelu. Właścicielka kasuje 20 MKD w gotówce za skorzystanie z „dziury w ziemi”. No cóż, wyzerowałam się wczoraj, więc wchodzę bezpardonowo jako pierwsza, pokazując jej, że mam tylko karty w portfelu. Kawy też nie dostanę, więc muszę jakoś przecierpieć.
A jednak za chwilę okazuje się, że dzisiaj chyba cały pech się skończył, bo kierowca przynosi mi mocną czarną kawę – nie wiem, jak się dowiedział, ale uratował mi życie! :) Ruszyliśmy dalej. Za jakiś czas, kiedy pogadał z pasażerami siedzącymi najbliżej, woła mnie do przodu na fotel pilota wycieczek i reszta czasu upływa na rozmowie.
W autobusie jechała też starsza para Holendrów, którzy właśnie zaczynali swojego bałkańskiego tripa. Na dworcu w Sofii nie do końca przypadkiem rzuciłam okiem przez ramię tej pani, kiedy rozmawiali z taksówkarzem o transporcie do hotelu. I wyszło na to, że jedziemy w to samo miejsce. Zapytałam więc grzecznie, czy mogłabym się z nimi zabrać – oczywiście nie było problemów. Nie wzięli ode mnie pieniędzy, a ja mogłam szybko wrócić do cywilizacji. Zameldowanie było możliwe dopiero za godzinę, więc przesiedziałam w recepcji korzystając z dobrodziejstwa wi-fi.
Najgorętszy czas próbowałam przekimać, ale nadal siedziało we mnie za dużo stresu, a w głowie miałam wyścigi Formuły 1, w których brały udział setki scenariuszy, co się stanie dalej w związku z ubezpieczeniem, SMSem z banku, itd. Nie było mi dane pospać, czas leciał, a temperatura nie spadała. Mimo wszystko chciałam coś jeszcze w Sofii zobaczyć, bo na dobrą sprawę miałam jakiś niedosyt. Wygrzebałam się w końcu na mały spacer – i okazało się, że Sofia jednak potrafi pozytywnie zaskoczyć, że nie jest tak źle, jak by się mogło wydawać. Początek mojego wyjazdu może nie był najlepszy, ale przynajmniej na koniec mam coś fajnego. Pomyślałam, że spróbuję się trzymać cienia i chłodniejszych miejsc i wyszło mi na to, że: nie zajrzałam do św. Aleksandra Newskiego i muszę to nadrobić (w środku za robienie zdjęć trzeba zapłacić, oczywiście tylko gotówka), później do rotundy św. Jerzego, cerkiew św. Niedzieli, a na koniec ruiny przy stacji metra Serdica. Obiadokolacja wypadła mi w Happy po drugiej stronie skrzyżowania i przyznam, że było smacznie.

Balkany 537.jpg



Balkany 538.jpg



Balkany 539.jpg



Balkany 540.jpg



Balkany 541.jpg



Balkany 542.jpg



Bilans zysków i strat
Jutro po śniadaniu spakuję swoje rzeczy, pojadę metrem na lotnisko i wrócę bez przeszkód już do domu. Z jednej strony mogłabym powiedzieć, że to nie był udany wyjazd – na pewno nie odpoczęłam psychicznie, wręcz przeciwnie. Fizycznie też był to o wiele większy wysiłek, niż się spodziewałam i zaczynam odnosić wrażenie, że jednak z wiekiem coraz gorzej znoszę wysokie temperatury (albo to kwestia tego, że jestem w mieście, a nie nad morzem?). Z drugiej strony sporo zobaczyłam, udało mi się dotrzeć do dwóch z trzech najważniejszych miejsc z mojej listy... i nie odniosłam żadnych obrażeń, więc raczej jest się z czego cieszyć. ;) Mimo wszystko mam niedosyt, Siedem Jezior za bardzo mi chyba weszło do głowy i będę chciała powtórzyć wizytę w Sofii. No i nie dotarłam jeszcze nad morze! :) Morze... Może... Może Bałkany mnie nie lubią, ale jeszcze tu wrócę!

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

pabien 21 czerwca 2024 12:08 Odpowiedz
Ale żeby być w Wielkim Tyrnowie i zignorować Interhotel to trochę żal
pabien 24 czerwca 2024 12:08 Odpowiedz
Wielkie Tarnowo mogę darować, to w sumie bardziej urbex, ale pisanie że Skopje jest nieciekawe i niezobaczenie niczego z tego co jest w tym mieście wyjątkowe to już nie żal tylko zbrodnia. Otóż projekt Skopje 2014 to jest taki styropianowy żart historii, bowiem miasto przeżyło transformację znacznie wcześniej po trzęsieniu ziemi. Co więcej w odbudowie uczestniczyli znaczący architekci włączając to polskie tygrysy - tu projekt został zrealizowany oraz koncepcję zabudowy centrum tylko w nieiwlkim stopniu, autorstwa pracowni Kenzo Tange.Mimo to efekt jest unikalny i spektakularny, a centralnie zlokalizowane budynki poczty - cęściowo spalony czy kampus uniwersytetu Cyryla i Metodego robią wrażenie nawet na kompletnych laikach nie czujących architektury Nie będę wrzucał swoich zdjęć, ale oferuję link do artykułuhttps://architizer.com/blog/inspiration ... arthquake/
dad 24 czerwca 2024 12:08 Odpowiedz
Wiadomo ze to nie dyskusja komu się co podoba, ale ja się zgadzam z tym, ze pisanie o Skopje ze jest nudne to nadużycie. Byłem dwa tygodnie temu. Jak dla mnie na serio fajne. Co więcej, chętnie tam wrócę na jakiś weekend ze znajomymi.