Wieczorem idziemy pod stadion zobaczyć czy są jakieś mecze w byle co. Dowiadujemy się, że aktualnie trwają rozgrywki Major League Baseball. Od konika pod stadionem kupujemy tańsze bilety niż w kasach, ale później okazuje się, że mamy miejsca w innych rzędach : ) Chociaż to i tak nie robi nam różnicy, bo w ogóle nie siadamy na krzesełkach.
W połowie meczu zaczyna padać deszcz więc zmywamy się do hotelu zahaczając (jak zwykle) o monopolowy.
Na drugi dzień w mieście Monk’a zaplanowaliśmy sobie wycieczkę do Alcatraz. Rano jemy pączki w hotelu i pijemy kawę, a później idziemy jeszcze zrobić pranie, bo mamy już sporo brudnych ciuchów.
Oglądamy „dzikie” życie miasta. Podobnie jak w LA, tak i tutaj przepych miesza się z biedą. Ulice w centrum pełne są narkomanów i psychicznie chorych ludzi. Śpią na ulicach, gadają do siebie, a naprzeciwko koleś rozsiada się w wentylowanych skórach Maybach’a.
Ogólnie to San Francisco jest dość małe jak na Amerykańskie metropolię. Z hotelu do pier33, skąd odpływają statki na Alcatraz, idziemy pieszo. Tak jak pisałem wcześniej, nie jestem jakimś fanem zwiedzania muzeów czy zabytków. Więzienia z własnej woli nigdy zwiedzać nie chciałem : ) Będąc tak blisko jednak ciężko byłoby odmówić. Wymieniamy wcześniej zakupione bilety w kasie i wbijamy na statek.
Oglądamy bloki więźniów i zwiedzamy wyspę.
Po ok 3 godzinach wracamy do miasta i idziemy na pier39, a później na lombard street zrobić sobie zdjęcie.
Z powrotem słynnym cabel car wracamy na centrum.
Ruszamy do apteki zakupić trochę „lekarstw”, a później już rozweseleni spacerujemy zwiedzając np Painted Ladies i okolicę.
Na kolejny dzień znowu mamy zaplanowane multum atrakcji, ale również musimy przejechać kawał drogi, więc musimy się sprężać. SF naprawdę nas urzekło. Moglibyśmy tam spędzić dużo więcej czasu, a mimo, że wcale się nie gonimy, z żalem je opuszczamy. Na początek jedziemy jeszcze do parku Golden Gate, gdzie spacerujemy po ogrodach.
Nie mamy czasu wchodzić do muzeum chociaż podobno warto.
Później wyjeżdżamy z San Francisco przez słynny czerwony most. Z powodu ogromnej mgły prawie go nie widzimy
:(
Jedziemy na punkt widokowy Battery Spencer, ale warunki nie pozwalają nacieszyć się widokiem. Trudno. Wiedziałem, że Mariposa Grove w Yosemite jest zamknięte z powodu "remontu", więc aby zobaczyć Sekwoje udajemy się do Parku Narodowego Muir Woods. Pogoda nie jest najlepsza, ale im bardziej oddalamy się od SF tym bardziej się przejaśnia.
Jest to pierwszy (aczkolwiek chyba najmniejszy) Park Narodowy z którym stykamy się w Ameryce. Od razu zaskakuje nas to jak sprawnie tutaj wszystko działa. Wszędzie są wybetonowane ścieżki i drewniane podesty nad strumykami. Są strażnicy rodem z misia Yogi. W centrum informacyjnym każdy może dowiedzieć się szczegółowych informacji. Na wejściu dostajemy darmowe mapki i możemy ruszać na szlaki. My, jak to my. Idziemy byle gdzie przed siebie. Podziwiamy ogromne drzewa. Klimat jest niesamowity. Wilgotny, lekko zamglony las. Od czasu do czasu przebija się słońce. Słychać tylko szum drzew i odgłosy natury (i gdzieniegdzie turytów
:))
Wyjeżdżając z parku chcieliśmy jeszcze wrócić na punkt widokowy Golden Gate, ale już po drodze widzieliśmy mgłę, więc nie nastawialiśmy się, że da się coś zobaczyć. W takim razie odbijamy w stronę Sacramento i kierujemy się do naszego kolejnego noclegu w South Lake Tahoe. Pogoda robi się coraz ładniejsza. Jedzie się całkiem przyjemnie. Podziwiamy Amerykańskie krajobrazy.
Szkoda, że do samego Tahoe wjeżdżamy już wieczorem, bo widok z góry na miasteczko jest niesamowity. Z braku czasu nie robię już zdjęć, bo nigdy byśmy nie dojechali
:) W motelu meldujemy się już po zmroku. Czuć górski klimat chociaż jeszcze nic tak naprawdę nie widzimy. Pod drzwiami pokoju wita nas szop pracz
:) Jutro idziemy na rowery. Będzie ciekawie.Ustalamy trasę na googlemaps i ruszamy zwiedzać miasteczko na rowerach.
Pierwsze mile pokonujemy z uśmiechem na ustach.
Najpierw jedziemy oczywiście zobaczyć jezioro. Jest ogromne, nie da się całego ogarnąć wzrokiem.
Poza tym w okolicy jest również kilka innych, mniejszych jeziorek.
South Lake Tahoe to kurort górski. Prosperuje głównie zimą i jest pewnie znanym ośrodkiem narciarskim. Oczywiście w lato również nie brakuje tu rozrywki i jest bardzo ciekawie. Po raz kolejny zaznajemy otwartości i życzliwości Amerykanów. Ciągle nas zagadują ciekawi naszego pochodzenia. Chcąc dokręcić poluzowaną kierownicę w rowerze, bez problemu znajdujemy chętną do pomocy osobę. Ich ufność jest zupełnie obca dla nas. Rowerów nigdzie nie przypinamy, a ludzie wyjeżdżając do pracy zostawiają otwarte bramy garażowe.
Nad jednym z mniejszych jeziorek, zaczepił nas mieszkaniec i opowiadał anegdotki i historię tego miejsca mimo, że ciężko mieliśmy się porozumieć (nie znamy płynnie angielskiego).
Po przejechaniu ok 20mil zauważam na mapce, że ~3 mile od nas jest punkt widokowy i wodospad. Trzeba tylko wjechać trochę pod górkę. I to był błąd. Gdybym mógł cofnąć czas to wrócilibyśmy tam autem : ) Kręte górskie serpentyny zniszczyły nas totalnie. Widoki naprawdę są niesamowite, ale jazda po tych górach rowerem to czysta mordęga.
Ustalamy trasę na googlemaps i ruszamy zwiedzać miasteczko na rowerach. Pierwsze mile pokonujemy z uśmiechem na ustach. Najpierw jedziemy oczywiście zobaczyć jezioro. Jest ogromne, nie da się całego ogarnąć wzrokiem. Poza tym w okolicy jest również kilka mniejszych jeziorek. South Lake Tahoe to kurort górski. Prosperuje głównie zimą i jest pewnie znanym ośrodkiem narciarskim. Oczywiście w lato również nie brakuje tu rozrywki i jest bardzo ciekawie. Po raz kolejny zaznajemy otwartości i życzliwości Amerykanów. Ciągle nas zagadują ciekawi naszego pochodzenia. Chcąc dokręcić poluzowaną kierownicę w rowerze, bez problemu znajdujemy chętną do pomocy osobę. Ich ufność jest zupełnie obca dla nas. Rowerów nigdzie nie przypinamy, a ludzie wyjeżdżając do pracy zostawiają otwarte bramy garażowe. Nad jednym z mniejszych jeziorek, zaczepił nas mieszkaniec i opowiadał anegdotki i historię tego miejsca mimo, że ciężko mieliśmy się porozumieć (nie znamy płynnie angielskiego). Po przejechaniu ok 20mil zauważam na mapce, że ~3 mile od nas jest punkt widokowy i wodospad. Trzeba tylko wjechać trochę pod górkę. I to był błąd. Gdybym mógł cofnąć czas to wrócilibyśmy tam autem : ) Kręte górskie serpentyny zniszczyły nas totalnie. Widoki naprawdę są niesamowite, ale jazda po tych górach rowerem to czysta mordęga. Wracając z powrotem zajeżdżamy do knajpki i jemy od razu po dwa obiady : ) Wracając do motelu chcemy już tylko odpocząć
o, wspomniałeś o mnie, dzięki
:) cieszę się, że moja relacja się do czegoś przydała, tak jak Twoja przyda się kolejnym. Będzie zakończenie?W czerwcu mam nadzieję zobaczyć północne Stany, oby się udało!
Fajna wycieczka i realcja.Od początku interesowało mnie co zrobicie na końcu z rowerami. Można powiedzieć że uf, że nie na buraka
;)Pytanie praktyczne, jak te rowery mieściły się w samochodzie? Zajmowały cały tył, rozkładaliście tylne siedzenia?
@Pabloo, wiem, wiem. Jest to moja pierwsza relacja na forum i nie za bardzo wiedziałem jak się za to zabrać. Jak wrzucałem większe zdjęcia to strasznie rozjeżdżała mi się strona. Przy kolejnych relacjach bardziej się skupię i lepiej dopracuje wszystko. @willi, tak wzięliśmy specjalnie takie wielkie auto żeby było dużo miejsca. Po złożeniu tylnych siedzeń spokojnie mieściły się rowery, torby i wiele innych rzeczy. Z miejscem w ogóle nie było problemu. Było go wręcz za dużo. Jednak drugi raz, nie kupowałbym rowerów na tak krótki wypad. Jeździliśmy tylko kilka razy, więc wynajem w kilku miejscach wyszedł by nas pewnie podobnie.
@kontrol Można wiedzieć ile wcześniej rezerwowaliście nocleg w Tipi Village i w jaki sposób? Ja użyłem formularza na ich stronie i niestety nie dostaję odpowiedzi...
http://www.monumentvalley-tipivillage.com/Z tego co pamiętam to około 2 miesiące wcześniej, tylko że ja miałem wymagania na Tipi z najlepszym widokiem. Nie było tam tłumów więc pewnie nie ma tam jakiegoś grubego obłożenia poza sezonem. Mi sprawnie odpowiadali na maila, lecz też rezerwowałem przez formularz na stronie. Pamiętam, że musiałem podać numer karty przez maila lub telefon co było DUŻĄ niedogodnością, ale to normalna praktyka w USA.
Wieczorem idziemy pod stadion zobaczyć czy są jakieś mecze w byle co. Dowiadujemy się, że aktualnie trwają rozgrywki Major League Baseball. Od konika pod stadionem kupujemy tańsze bilety niż w kasach, ale później okazuje się, że mamy miejsca w innych rzędach : ) Chociaż to i tak nie robi nam różnicy, bo w ogóle nie siadamy na krzesełkach.
W połowie meczu zaczyna padać deszcz więc zmywamy się do hotelu zahaczając (jak zwykle) o monopolowy.
Na drugi dzień w mieście Monk’a zaplanowaliśmy sobie wycieczkę do Alcatraz. Rano jemy pączki w hotelu i pijemy kawę, a później idziemy jeszcze zrobić pranie, bo mamy już sporo brudnych ciuchów.
Oglądamy „dzikie” życie miasta. Podobnie jak w LA, tak i tutaj przepych miesza się z biedą. Ulice w centrum pełne są narkomanów i psychicznie chorych ludzi. Śpią na ulicach, gadają do siebie, a naprzeciwko koleś rozsiada się w wentylowanych skórach Maybach’a.
Ogólnie to San Francisco jest dość małe jak na Amerykańskie metropolię. Z hotelu do pier33, skąd odpływają statki na Alcatraz, idziemy pieszo. Tak jak pisałem wcześniej, nie jestem jakimś fanem zwiedzania muzeów czy zabytków. Więzienia z własnej woli nigdy zwiedzać nie chciałem : ) Będąc tak blisko jednak ciężko byłoby odmówić. Wymieniamy wcześniej zakupione bilety w kasie i wbijamy na statek.
Oglądamy bloki więźniów i zwiedzamy wyspę.
Po ok 3 godzinach wracamy do miasta i idziemy na pier39, a później na lombard street zrobić sobie zdjęcie.
Z powrotem słynnym cabel car wracamy na centrum.
Ruszamy do apteki zakupić trochę „lekarstw”, a później już rozweseleni spacerujemy zwiedzając np Painted Ladies i okolicę.
Na kolejny dzień znowu mamy zaplanowane multum atrakcji, ale również musimy przejechać kawał drogi, więc musimy się sprężać. SF naprawdę nas urzekło. Moglibyśmy tam spędzić dużo więcej czasu, a mimo, że wcale się nie gonimy, z żalem je opuszczamy. Na początek jedziemy jeszcze do parku Golden Gate, gdzie spacerujemy po ogrodach.
Nie mamy czasu wchodzić do muzeum chociaż podobno warto.
Później wyjeżdżamy z San Francisco przez słynny czerwony most. Z powodu ogromnej mgły prawie go nie widzimy :(
Jedziemy na punkt widokowy Battery Spencer, ale warunki nie pozwalają nacieszyć się widokiem. Trudno.
Wiedziałem, że Mariposa Grove w Yosemite jest zamknięte z powodu "remontu", więc aby zobaczyć Sekwoje udajemy się do Parku Narodowego Muir Woods. Pogoda nie jest najlepsza, ale im bardziej oddalamy się od SF tym bardziej się przejaśnia.
Jest to pierwszy (aczkolwiek chyba najmniejszy) Park Narodowy z którym stykamy się w Ameryce. Od razu zaskakuje nas to jak sprawnie tutaj wszystko działa. Wszędzie są wybetonowane ścieżki i drewniane podesty nad strumykami. Są strażnicy rodem z misia Yogi. W centrum informacyjnym każdy może dowiedzieć się szczegółowych informacji. Na wejściu dostajemy darmowe mapki i możemy ruszać na szlaki. My, jak to my. Idziemy byle gdzie przed siebie. Podziwiamy ogromne drzewa. Klimat jest niesamowity. Wilgotny, lekko zamglony las. Od czasu do czasu przebija się słońce. Słychać tylko szum drzew i odgłosy natury (i gdzieniegdzie turytów :))
Wyjeżdżając z parku chcieliśmy jeszcze wrócić na punkt widokowy Golden Gate, ale już po drodze widzieliśmy mgłę, więc nie nastawialiśmy się, że da się coś zobaczyć. W takim razie odbijamy w stronę Sacramento i kierujemy się do naszego kolejnego noclegu w South Lake Tahoe. Pogoda robi się coraz ładniejsza. Jedzie się całkiem przyjemnie. Podziwiamy Amerykańskie krajobrazy.
Szkoda, że do samego Tahoe wjeżdżamy już wieczorem, bo widok z góry na miasteczko jest niesamowity. Z braku czasu nie robię już zdjęć, bo nigdy byśmy nie dojechali :) W motelu meldujemy się już po zmroku. Czuć górski klimat chociaż jeszcze nic tak naprawdę nie widzimy. Pod drzwiami pokoju wita nas szop pracz :) Jutro idziemy na rowery. Będzie ciekawie.Ustalamy trasę na googlemaps i ruszamy zwiedzać miasteczko na rowerach.
Pierwsze mile pokonujemy z uśmiechem na ustach.
Najpierw jedziemy oczywiście zobaczyć jezioro. Jest ogromne, nie da się całego ogarnąć wzrokiem.
Poza tym w okolicy jest również kilka innych, mniejszych jeziorek.
South Lake Tahoe to kurort górski. Prosperuje głównie zimą i jest pewnie znanym ośrodkiem narciarskim. Oczywiście w lato również nie brakuje tu rozrywki i jest bardzo ciekawie. Po raz kolejny zaznajemy otwartości i życzliwości Amerykanów. Ciągle nas zagadują ciekawi naszego pochodzenia. Chcąc dokręcić poluzowaną kierownicę w rowerze, bez problemu znajdujemy chętną do pomocy osobę. Ich ufność jest zupełnie obca dla nas. Rowerów nigdzie nie przypinamy, a ludzie wyjeżdżając do pracy zostawiają otwarte bramy garażowe.
Nad jednym z mniejszych jeziorek, zaczepił nas mieszkaniec i opowiadał anegdotki i historię tego miejsca mimo, że ciężko mieliśmy się porozumieć (nie znamy płynnie angielskiego).
Po przejechaniu ok 20mil zauważam na mapce, że ~3 mile od nas jest punkt widokowy i wodospad. Trzeba tylko wjechać trochę pod górkę. I to był błąd. Gdybym mógł cofnąć czas to wrócilibyśmy tam autem : ) Kręte górskie serpentyny zniszczyły nas totalnie. Widoki naprawdę są niesamowite, ale jazda po tych górach rowerem to czysta mordęga.