Potem były odwiedziny Crystal Rock. Jak by to skomentować. Wiem: górale z Zakopanego powinni się uczyć jak sprzedawać cuda natury. Zgaduję, że pobliski mały kamien wystający z wody za kilka lat będzie sprzedawane jako osobny punkt wycieczki.
Ale była też kąpiel - miodzio. Ta czysta przyjemność, gdy można się położyć na wodzie i pozwolić się nieść...
Kilka osób snorklowało, ale tak między Bugiem a prawdą - niezbyt dużo się działo pod wodą, nawet dwie osoby o tym wspomniały. Ale, nie miałem planów związanych z tą czynnością, więc meh.
Potem lunch - bbq, kurczak, kiełbaski i ryba. Przyjemne okoliczności - cóż więcej chcieć.
Pod sam koniec półgodzinna wizyta na Ile aux Benitier. Skoro już użyłem tego porównania - to takie Krupówki. Stragan na straganie z pamiątkami wyglądającymi na tanią chińszczyznę oraz napoje - w cenach premium. Ale przynajmniej sprzedawcy nie są nachalni.
Swoją drogą, podziwiam osoby, które zdecydowały się na kąpiel w tym żurze - bo całkiem sporo to zrobiło.
Na koniec jeszcze przystanek podglądanie rybek - tutaj ludzie byli zadowoleni, ryb sporo, pewnie przynęta z bagietki pomogła. Ale ogólnie rzecz biorąc, pomimo mojego naruszenia i podśmiewania się - nie żałuję wydanej kasy i czas minął mi bardzo przyjemnie. W końcu wiatr we włosach i od czasu do czasu krople bryzy w oczy - to czysta przyjemność.Skoro cały dzień relaksu - to dlaczego nie zakończyć go podobnie? Dlatego stwierdziłem, że jeszcze zafunduję sobie kąpiel. Niedaleko od drogi do noclegu, miałem zanotowane dwie plaże jako godne zainteresowania.
Na pierwszy ogień poszła plaża w Wolmar, ale dość szybko pojechałem dalej. Sama plaża jest całkiem ok, ale ma raptem 50 metrów długości i nie ograniczają jej klify - tylko hotelowe plaże. Uznałem, że skoro jestem w rajskim zakątku, to mogę powybrzydzać.
Więc pojechałem na plażę w Fic en Flac. Tutaj jest podobnie - ładna, szeroka plaża, ale ciągnie się ona bardzo długo i każdy ma sporo miejsca dla siebie. Zejście do wody jest łagodne - czysta przyjemność do kąpieli. A jeszcze dalej, tam, skąd już nie mam zdjęć - jest bardzo szeroka plaża. Jedyny minus, ogrodzona strefa jest tylko do głębokości jakiegoś metra z lekkim kawałkiem.
Powinienem też sprostować jedna rzecz napisaną jeszcze w Rodrigues. Otóż tamto kraftowe piwo jest takim samym kraftem jak Książęce w PL - czyli marka tworzona przez największego wytwórcę, by uszczknąć rynek. Na szczęście znalazłem przylądkiem w sklepie innego krafta - Flying Dodo. Miałem ich browarniany pub na liście do odwiedzenia - ale z powodu korków, które rozwalają jakiekolwiek plany, odpuściłem sobie ten pomysł. A tutaj taka niespodzianka. Równie dużą niespodziankę miałem przy kasie, gdzie okazało się że kaucja za butelkę, jest wartości mniej więcej połowy piwa. Dość drogiego.
Swoją drogą, kupowałem jeden owoc, który planuję przemycić do Unii Europejskiej, sprzedawany na sztuki - ale zostałem cofnięty z kasy, żeby u pani obsługującej wagę na owocach/warzywach dostać nalepkę. Tutejsze pomysły są czasem pocieszne.Dzisiaj znowu za planowanie dnia współodpowiada natura. Planem był pełen szlak 7 wodospadów - ale w prognozie około 14 miało zacząć mocnej padać a, jakby na to nie patrzeć, korzenie, ziemia i glina nie są dobrym pomysłem na deszcz. Więc zdecydowałem się na krótszą trasę - i tak już w drodze powrotnej do samochodu zaczynało padać. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Jest to dość popularne miejsce, zarówno jeśli chodzi o turystów, jak i przewodników oferujących swoje usługi. Nie są nachalni - ale czystym chamstwem jest ich polityka trasowania wejść/wyjść ze szlaku (jest ich kilka) uciętymi gałęziami, tak by przypadkowy turysta miał problem.
Samą trasą jest średnio trudna - ale w wielu miejscach trzeba używać wszystkich kończyn i jest też męcząca, jest dużo wejść i zejść. Ale widoki to z pewnością rekompensują. Dla lubiących dodatkowe atrakcje jest możliwość skoku do wody przy dwóch wodospadach, kąpieli - oraz rybnego spa.
Widziałem na szlaku wiele rodzin z mniejszymi dziećmi, oraz osoby w wieku emerytalnym - przewodnicy wydawali się zdolni wystarczająco, by wszystkich chętnych przeprowadzić przez tą trasę. Mi ona zajęła prawie 3h bez zbytniego spieszenia się, z kąpielą (na skoki się nie odważyłem), zdjęciami i skubaniem martwego naskórka. Skoro pada, to trzeba przenieść się do wnętrz na chwilkę. Planując wyjazd, zwróciłem uwagę na plantację herbaty Bois Cheri. Oprowadzanie i muzeum plus degustacja - 650 rupii. Samo muzeum - 100. Czy oprowadzanie po fabryce jest tego warte? Hmmm, raczej dla koneserów - kto raz był w takiej fabryce, widział je wszystkie. Może różni się kolor i kształt maszyn, ale etapy są takie same. Czy muzeum jest warte wizyty? Średnio.
Degustacja jest w restauracji, kilometr za fabryką - taką drogą, że ja się trochę obawiałem wynajętego samochodu. Ale czy ona jest warta wizyty w fabryce? Tak, nielimitowany wrzątek i 11 herbat - dla osoby pijącej po naście szklanek herbaty dziennie - no, ba.
Pierwotnie miałem ominąć ten punkt - bo fabryka jest czynna do 14, a za dnia lepiej eksplorować przyrodę - no ale pogoda zdecydowała za mnie. I muszę powiedzieć - nie żałuję. Herbata może nie wzbudza wielkiego zachwytu, ale w połączeniu z otoczeniem jest bardzo wakacyjnym przeżyciem. Na obiad kurczaczek...
...czy wieprzowinka? [emoji16]
Był kurczak w sosie waniliowym. Nie na tyle ciekawy by polecić - wanilii tam nie czułem. A i trochę głupio się człowiek czuje, jak je, a pani sprzątająca wymiata spod niego ewentualne okruszki. Restauracja ponoć czynna do 22.
Truskawką na torcie dzisiejszego dnia miały być wodospady Eau Bleu. Nie wiem czy mi GPS miał piąteczek, czy ktoś zaiwanił rzekę - pewnie jakiś złoczyńca ze świata Austina Powersa, ale wodospad wygląda tak: Ostatni dzień pobytu rozpocząłem od zwiedzania organicznej plantacji wanilii - wstęp 200, nie jest to może coś wielkiego i obowiązkowego, ale ciekawa dla mnie była obserwacja wielu (bo nie tylko wanilii) egzotycznych owoców. Plus degustacja różnych drzemów. Dobrze spędzona prawie godzina.
Resztę czasu na wyspie planowałem spędzić w stolicy Port Louis. Jako pierwsze odwiedziłem drugą wyspiarską atrakcję z listy UNESCO - Aapravasi Ghat, czyli miejsce w którym robotnicy kontraktowi z różnych części imperium nad którym nie zachodziło słońce - głównie Indii - były rejestrowani po przybyciu na wyspę. Tuż obok jest muzeum poświęcone osobom, które zastąpili - czyli niewolnikom. Ale było czynne tylko do 12, więc nie zdążyłem ( mój błąd, miałem zanotowane, że do 16 - ale to w tygodniu).
Co do Aapravasi Ghat mam mieszane uczucia. Ruina baraku z przybudówkami, z małą ilością opisów. Nie przygotowałem się zbytnio, a sama placówka nie pomaga nieobeznanym zbytnio... Wiecie do czego wykorzystuje się największy ceglany budynek w obszarze Oceanu Indyjskiego?
Ostatnią częścią wizyty w Port Louis był targ. Najpierw część niespożywcza w okolicy. Gdzie można kupić chyba wszystko, od perfum - oryginalnych, przez złote zegarki - rom płakał jak sprzedawał, poprzez koszulki bardziej znanych klubów - z autografem jak się poprosi, aż po garnki i drobny sprzęt AGD.
Na targu ciasno i gwarno. Plus orgia kolorów i smaków.
Mięsny w budynku obok.
Jeśli ktoś by się obawiał 100% lokalnego sposobu przyrządzania jedzenia, to rzut beretem jest Victoria Urban Station, gdzie też jest coś w rodzaju targu, jest kilka stoisk z jedzeniem - i jest czyściej i mniej chaotycznie. Ale tylko trochę.
A na koniec okazało się, że Europa jest zaledwie po drugiej stronie ulicy. -- 19 Paź 2024 13:43 --
No i rajskie wakacje w Mauritiusie (w sensie "w kraju zwanym Mauritius") się skończyły. Jak zapamiętam tą ostatnią wyspę? Mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest tutaj co tracić, atrakcje są różnego rodzaju i pewnie zaspokoją wielu - ale u mnie dominujące w pamięci będą korki. Co jest trochę smutne, bo jak bym chciał siedząc wakacje w korku, to bym pojeździł siebie z Zielonej Białołęki na Mordor - a nie leciał na drugi koniec świata. Oraz pewnego rodzaju dualizm - jest tu sporo ładnych miesc, ale ogólnie nie jest aż tak pięknie jak się spodziewałem. I będę też pamiętał słabe google maps, które ładnych parę razy z uporem maniaka kierowały mnie na nieistniejące drogi. Jak tutaj:
Innym negatywem była dla mnie ilość śmieci. Dużo tego się wala w wieku miejscach i - mi - to przeszkadza. Ale, pewnie tylko mnie, bo w jednym miejscu widziałem jak przy dużej kupie śmieci, zamiast to sprzątnąć, dodano tylko tabliczkę o "dbaniu o wspólne dobro". Żeby nie było, najsmutniejsze miejsce dla mnie było na szlaku do Le Morne Brabant, gdzie w jednym miejscu było wydeptane w krzakach odgałęzienie - kilka metrów - gdzie wszedłem bo był ładny widok z niego, ale wszystko psuła gigantyczna wręcz ilość zużytych chusteczek. A tego ad-hoc toi-toia niezbyt można zrzucić na lokalsów...
Rozpatrywałem Mauritius jako poważny kandydat do wyjazdu w 2025, ale przyznam że mnie zniechęciłeś
:D .Mam wrażenie, że od początku relacji byłeś sceptyczny
:)
Mikolaj2206 napisał:Rozpatrywałem Mauritius jako poważny kandydat do wyjazdu w 2025, ale przyznam że mnie zniechęciłeś
:D .Mam wrażenie, że od początku relacji byłeś sceptyczny
:)Odniosłem tożsame wrażenie. Byłem na RUN w tym roku, przepaść w czystości i widoczkach, a spodziewałem się że MRU będzie lepsze.
Potem były odwiedziny Crystal Rock. Jak by to skomentować. Wiem: górale z Zakopanego powinni się uczyć jak sprzedawać cuda natury. Zgaduję, że pobliski mały kamien wystający z wody za kilka lat będzie sprzedawane jako osobny punkt wycieczki.
Ale była też kąpiel - miodzio. Ta czysta przyjemność, gdy można się położyć na wodzie i pozwolić się nieść...
Kilka osób snorklowało, ale tak między Bugiem a prawdą - niezbyt dużo się działo pod wodą, nawet dwie osoby o tym wspomniały. Ale, nie miałem planów związanych z tą czynnością, więc meh.
Potem lunch - bbq, kurczak, kiełbaski i ryba. Przyjemne okoliczności - cóż więcej chcieć.
Pod sam koniec półgodzinna wizyta na Ile aux Benitier. Skoro już użyłem tego porównania - to takie Krupówki. Stragan na straganie z pamiątkami wyglądającymi na tanią chińszczyznę oraz napoje - w cenach premium. Ale przynajmniej sprzedawcy nie są nachalni.
Swoją drogą, podziwiam osoby, które zdecydowały się na kąpiel w tym żurze - bo całkiem sporo to zrobiło.
Na koniec jeszcze przystanek podglądanie rybek - tutaj ludzie byli zadowoleni, ryb sporo, pewnie przynęta z bagietki pomogła.
Ale ogólnie rzecz biorąc, pomimo mojego naruszenia i podśmiewania się - nie żałuję wydanej kasy i czas minął mi bardzo przyjemnie. W końcu wiatr we włosach i od czasu do czasu krople bryzy w oczy - to czysta przyjemność.Skoro cały dzień relaksu - to dlaczego nie zakończyć go podobnie? Dlatego stwierdziłem, że jeszcze zafunduję sobie kąpiel. Niedaleko od drogi do noclegu, miałem zanotowane dwie plaże jako godne zainteresowania.
Na pierwszy ogień poszła plaża w Wolmar, ale dość szybko pojechałem dalej. Sama plaża jest całkiem ok, ale ma raptem 50 metrów długości i nie ograniczają jej klify - tylko hotelowe plaże. Uznałem, że skoro jestem w rajskim zakątku, to mogę powybrzydzać.
Więc pojechałem na plażę w Fic en Flac. Tutaj jest podobnie - ładna, szeroka plaża, ale ciągnie się ona bardzo długo i każdy ma sporo miejsca dla siebie. Zejście do wody jest łagodne - czysta przyjemność do kąpieli. A jeszcze dalej, tam, skąd już nie mam zdjęć - jest bardzo szeroka plaża. Jedyny minus, ogrodzona strefa jest tylko do głębokości jakiegoś metra z lekkim kawałkiem.
Powinienem też sprostować jedna rzecz napisaną jeszcze w Rodrigues. Otóż tamto kraftowe piwo jest takim samym kraftem jak Książęce w PL - czyli marka tworzona przez największego wytwórcę, by uszczknąć rynek. Na szczęście znalazłem przylądkiem w sklepie innego krafta - Flying Dodo. Miałem ich browarniany pub na liście do odwiedzenia - ale z powodu korków, które rozwalają jakiekolwiek plany, odpuściłem sobie ten pomysł. A tutaj taka niespodzianka. Równie dużą niespodziankę miałem przy kasie, gdzie okazało się że kaucja za butelkę, jest wartości mniej więcej połowy piwa. Dość drogiego.
Swoją drogą, kupowałem jeden owoc, który planuję przemycić do Unii Europejskiej, sprzedawany na sztuki - ale zostałem cofnięty z kasy, żeby u pani obsługującej wagę na owocach/warzywach dostać nalepkę. Tutejsze pomysły są czasem pocieszne.Dzisiaj znowu za planowanie dnia współodpowiada natura. Planem był pełen szlak 7 wodospadów - ale w prognozie około 14 miało zacząć mocnej padać a, jakby na to nie patrzeć, korzenie, ziemia i glina nie są dobrym pomysłem na deszcz. Więc zdecydowałem się na krótszą trasę - i tak już w drodze powrotnej do samochodu zaczynało padać. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Jest to dość popularne miejsce, zarówno jeśli chodzi o turystów, jak i przewodników oferujących swoje usługi. Nie są nachalni - ale czystym chamstwem jest ich polityka trasowania wejść/wyjść ze szlaku (jest ich kilka) uciętymi gałęziami, tak by przypadkowy turysta miał problem.
Samą trasą jest średnio trudna - ale w wielu miejscach trzeba używać wszystkich kończyn i jest też męcząca, jest dużo wejść i zejść. Ale widoki to z pewnością rekompensują. Dla lubiących dodatkowe atrakcje jest możliwość skoku do wody przy dwóch wodospadach, kąpieli - oraz rybnego spa.
Widziałem na szlaku wiele rodzin z mniejszymi dziećmi, oraz osoby w wieku emerytalnym - przewodnicy wydawali się zdolni wystarczająco, by wszystkich chętnych przeprowadzić przez tą trasę. Mi ona zajęła prawie 3h bez zbytniego spieszenia się, z kąpielą (na skoki się nie odważyłem), zdjęciami i skubaniem martwego naskórka.
Degustacja jest w restauracji, kilometr za fabryką - taką drogą, że ja się trochę obawiałem wynajętego samochodu. Ale czy ona jest warta wizyty w fabryce? Tak, nielimitowany wrzątek i 11 herbat - dla osoby pijącej po naście szklanek herbaty dziennie - no, ba.
Pierwotnie miałem ominąć ten punkt - bo fabryka jest czynna do 14, a za dnia lepiej eksplorować przyrodę - no ale pogoda zdecydowała za mnie. I muszę powiedzieć - nie żałuję. Herbata może nie wzbudza wielkiego zachwytu, ale w połączeniu z otoczeniem jest bardzo wakacyjnym przeżyciem.
Na obiad kurczaczek...
...czy wieprzowinka? [emoji16]
Był kurczak w sosie waniliowym. Nie na tyle ciekawy by polecić - wanilii tam nie czułem. A i trochę głupio się człowiek czuje, jak je, a pani sprzątająca wymiata spod niego ewentualne okruszki. Restauracja ponoć czynna do 22.
Truskawką na torcie dzisiejszego dnia miały być wodospady Eau Bleu. Nie wiem czy mi GPS miał piąteczek, czy ktoś zaiwanił rzekę - pewnie jakiś złoczyńca ze świata Austina Powersa, ale wodospad wygląda tak:
Resztę czasu na wyspie planowałem spędzić w stolicy Port Louis. Jako pierwsze odwiedziłem drugą wyspiarską atrakcję z listy UNESCO - Aapravasi Ghat, czyli miejsce w którym robotnicy kontraktowi z różnych części imperium nad którym nie zachodziło słońce - głównie Indii - były rejestrowani po przybyciu na wyspę. Tuż obok jest muzeum poświęcone osobom, które zastąpili - czyli niewolnikom. Ale było czynne tylko do 12, więc nie zdążyłem ( mój błąd, miałem zanotowane, że do 16 - ale to w tygodniu).
Co do Aapravasi Ghat mam mieszane uczucia. Ruina baraku z przybudówkami, z małą ilością opisów. Nie przygotowałem się zbytnio, a sama placówka nie pomaga nieobeznanym zbytnio...
Wiecie do czego wykorzystuje się największy ceglany budynek w obszarze Oceanu Indyjskiego?
Ostatnią częścią wizyty w Port Louis był targ. Najpierw część niespożywcza w okolicy. Gdzie można kupić chyba wszystko, od perfum - oryginalnych, przez złote zegarki - rom płakał jak sprzedawał, poprzez koszulki bardziej znanych klubów - z autografem jak się poprosi, aż po garnki i drobny sprzęt AGD.
Na targu ciasno i gwarno. Plus orgia kolorów i smaków.
Mięsny w budynku obok.
Jeśli ktoś by się obawiał 100% lokalnego sposobu przyrządzania jedzenia, to rzut beretem jest Victoria Urban Station, gdzie też jest coś w rodzaju targu, jest kilka stoisk z jedzeniem - i jest czyściej i mniej chaotycznie. Ale tylko trochę.
A na koniec okazało się, że Europa jest zaledwie po drugiej stronie ulicy.
No i rajskie wakacje w Mauritiusie (w sensie "w kraju zwanym Mauritius") się skończyły. Jak zapamiętam tą ostatnią wyspę? Mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest tutaj co tracić, atrakcje są różnego rodzaju i pewnie zaspokoją wielu - ale u mnie dominujące w pamięci będą korki. Co jest trochę smutne, bo jak bym chciał siedząc wakacje w korku, to bym pojeździł siebie z Zielonej Białołęki na Mordor - a nie leciał na drugi koniec świata. Oraz pewnego rodzaju dualizm - jest tu sporo ładnych miesc, ale ogólnie nie jest aż tak pięknie jak się spodziewałem. I będę też pamiętał słabe google maps, które ładnych parę razy z uporem maniaka kierowały mnie na nieistniejące drogi. Jak tutaj:
Innym negatywem była dla mnie ilość śmieci. Dużo tego się wala w wieku miejscach i - mi - to przeszkadza. Ale, pewnie tylko mnie, bo w jednym miejscu widziałem jak przy dużej kupie śmieci, zamiast to sprzątnąć, dodano tylko tabliczkę o "dbaniu o wspólne dobro". Żeby nie było, najsmutniejsze miejsce dla mnie było na szlaku do Le Morne Brabant, gdzie w jednym miejscu było wydeptane w krzakach odgałęzienie - kilka metrów - gdzie wszedłem bo był ładny widok z niego, ale wszystko psuła gigantyczna wręcz ilość zużytych chusteczek. A tego ad-hoc toi-toia niezbyt można zrzucić na lokalsów...