Jazda po Korei jest bardzo przyjemna i poza największymi miastami nie sprawia żadnych trudności. Dopuszczalne prędkości są dużo niższe, niż w Europie, na autostradzie to co najwyżej 100-110 km/h. Trudno się też pogubić, bo koreańskie auta mają bardzo dobrą wbudowaną nawigację, uwzględniającą natężenie ruchu (Google Maps w Android Auto nie zadziała, nie warto próbować). Na drogach oznakowanie jest jasne – nie tylko w hangul (czyli alfabecie koreańskim), ale również po angielsku, a na skomplikowanych węzłach autostradowych kierunki są oznaczone kolorowymi liniami – różowymi lub zielonymi.
Kolejnym etapem naszej podróży był Garden of Morning Calm, czyli prywatny ogród botaniczny, założony w 1996 roku. Wstęp do niego był jedną z droższych atrakcji, ale nawet 11000 wonów (34 zł) za osobę, to śmiesznie niska cena, jeśli przyrównamy ją do warunków europejskich. Zaraz przy wejściu widzimy jedną z ciekawszych atrakcji, a mianowicie wystawę bonsai, z których najstarsze mają nawet 300 lat. Następnie pośród żółto-czerwonych jesiennych barw, zmierzamy do największej atrakcji ogrodu, a mianowicie 1000-letniego jałowca, zwanego Millennium Juniper. W przeszłości rósł on w innym miejscu, a na przełomie XX i XXI wieku, został przeniesiony do Garden of Morning Calm. Nawet dzisiaj nie jestem w stanie sobie wyobrazić przemieszczenia tysiącletniego drzewa, a tym bardziej niesamowity jest fakt, że zrobiono coś takiego, z sukcesem, ponad 20 lat temu.
Zwiedzanie zajęło nam trochę ponad dwie godziny. Skończyliśmy po piętnastej i mieliśmy zamiar zjeść coś w restauracji, która znajduje się na terenie ogrodu, ale czekała nas niemiła niespodzianka, a mianowicie kartka na drzwiach, mówiąca, że do szesnastej trwa przerwa. Wróciliśmy więc do spaceru i dopiero kilka minut przed czwartą zamówiliśmy bibimbap oraz smażony ryż z kurczakiem. Za te dwa dania zapłaciliśmy 18 tysięcy wonów (56 zł, woda, jak to w Korei, za darmo).
Czy warto odwiedzić Garden of Morning Calm? Jeżeli macie czas, to z pewnością – ale nie jest to bardzo unikalna i egzotyczna atrakcja. W momencie pisania tej relacji, w arboretum są dekoracje świąteczne (od 1 grudnia 2023 do 17 marca 2024), które zapalają się codzienne o zachodzie słońca, a zimowe zwiedzanie jest możliwe do 21, a w soboty nawet do 23.
Osobiście nigdy nie przywiązywałem zbytniej uwagi do ubioru – uważałem, że wystarczy nadrobić inteligencją i urokiem osobistym
:D Natomiast wizyta w Korei prawie wpędziła mnie w kompleksy – w końcu to naród, który buduje elektrownie jądrowe, smartfony i półprzewodniki, ale to jak stylowo się ubierają, dowodzi, że to nie Paryż, ani Mediolan, ale Seul jest światową stolicą mody.
Wieczorem czekała nas trasa do Andong, która w godzinach szczytu zajęła prawie cztery godziny. Po drodze do Garden of Morning Calm, pierwszy raz skorzystaliśmy z płatnej autostrady. Przy wjeździe wzięliśmy bilet z automatu, który podaliśmy przy zjeździe. Niestety kredytówka PKO BP Visa Infinite nie działała, więc użyliśmy karty T-money, którą rano przezornie doładowaliśmy. Na bramkach należy uważać, który pas wybieramy, gdyż te oznaczone niebieską linią po środku, są przeznaczone tylko dla użytkowników systemu Hi-Pass. Auta Lotte w 2023 roku tego systemu nie miały, ale dla pewności polecam upewnić się przy wynajmie, by nie zapłacić dwukrotnie, bo wydaje mi się, że opłaty z tego systemu są pobierane nie tylko na bramkach, ale również na bramownicach na trasie pomiędzy stacjami poboru opłat (coś jak e-TOLL dla ciężarówek w Polsce), a przynajmniej tak wynikało ze wskazówek nawigacji w naszym Hyundaiu. Jeśli chodzi o kolejki przy poborze opłat, to większe są dla użytkowników systemu Hi-pass, gdyż prawdopodobnie większość koreańskich kierowców z niego korzysta. Na bramkach, gdzie płaci się kartą (i być może gotówką), korków nie stwierdziliśmy.
Na jednym z wjazdów niestety zdarzyło się nam wjechać na niebieski pas ruchu. Na szczęście przy wyjeździe nie było z tym problemu – za pomocą Google Translate pokazaliśmy kasjerce o co chodzi, a ta wykonała telefon i naliczyła nam normalną opłatę. Kilkukrotnie podczas wyjazdu zdarzyło się nam też, że przy wjeździe biletów w ogóle nie było. Raz nawet widzieliśmy przy automacie z biletami informację, w języku angielskim, że jeśli biletów nie ma, to mamy jechać dalej i martwić się dopiero przy wyjeździe.
Na zjeździe do samego Andong, niestety obsługi do pobierania opłat nie było i pierwszy raz pojawił się szlaban (tam gdzie pobiera się bilety oraz tam, gdzie są kasjerzy, żadnych szlabanów nie ma). Na szczęście tym razem mieliśmy bilet, ale odnieśliśmy wrażenie, że ani T-money, ani karta kredytowa nie zadziałały, bo szlaban się nie podnosił. Naciskaliśmy więc przyciski, które znajdowały się na automacie i wydrukowało się coś podobnego do paragonu, z kwotą 7500 wonów, a szlaban tym razem pozwolił nam wyjechać. Byliśmy przekonani, że jakoś udało się zapłacić, ale wieczorem w hotelu sprawdziłem, że nie ma ani blokady na karcie kredytowej, ani w historii karty T-money nie ma żadnej transakcji na siedem i pół tysiąca. Po przetłumaczeniu wydruku okazało się, że nie zapłaciliśmy, ale możemy to zrobić w ciągu kolejnych kilku dni, więc postanowiliśmy zająć się tym rano. Jeśli chodzi o sprawdzanie stanu konta oraz historii transakcji na karcie T-money, polecam aplikację "Balance Check", dostępną w Google Play.
Około dwudziestej pierwszej zatrzymaliśmy się przy moście Woryeonggyom, który pięknie wygląda nocą. Kilkanaście minut później dotarliśmy do Hotelu Goryeo, zarezerwowanego przez Agodę, który był naszym najtańszym noclegiem podczas całej podróży – 132 zł za noc. Mimo ceny, posiadał typowe wyposażenie koreańskich hoteli, czyli np. latarkę i komputer. Wieczorem poszliśmy jeszcze coś zjeść. Google Maps nie było zbyt pomocne w poszukiwaniu lokalu, a na Kakao Map recenzje są praktycznie tylko po koreańsku. Weszliśmy więc do jakiejś losowej restauracji (wydaje mi się, że to była ta: https://maps.app.goo.gl/FvMR2WcEsajmLSmK8) i okazało się, że pierwszy raz będziemy jeść koreańskiego grilla. Byliśmy jedynymi klientami tego wieczora i wzięliśmy wołowinę bulgogi która bardzo nam smakowała, a za dwie osoby zapłaciliśmy jedynie 28000 wonów (88 zł) (płatność można było uiścić kartą). Tego dnia przejechaliśmy w sumie około 300 km, a sama jazda zajęła jakieś 5-6 godzin.
Dzień 6, wtorek (24.10.2023)
Śniadanie jemy w koreańskiej sieciówce Paik’s Coffee – jednym z tańszym lokali, które odwiedziliśmy. Za dwie kanapki (bodajże z sałatką ziemniaczaną) i dwie kawy, płacimy zaledwie 12000 wonów (38 zł). Sieć ma swoje lokale również w Singapurze, a od tego roku również na Filipinach.
Małe osiedlowe sklepiki, są bardzo popularne w Korei. Najpopularniejsze z nich, to GS25, CU i 7-Eleven. GS25, założone w 1990 roku, jest własnością ósmego największego czebola – GS Group, który z kolei, w 2005 roku wydzielił się z szeroko znanego również w Europie, LG. W ojczyźnie posiada około 17 tysięcy sklepów, a do tego kilkaset w Wietnamie. Konkurencyjny CU również posiada ponad 17 tysięcy lokali. Pierwszy z nich otwarto na półwyspie, pod japońską marką FamilyMart. Pod obecnym szyldem występuje od 2017 roku, również w Mongolii i Malezji, a w przyszłości w Kazachstanie. O kilka tysięcy mniej lokalizacji, niż liderzy rynku, posiada, współpracująca z Lotte, amerykańska sieć 7-Eleven. Znalazłem również informację, że zakupy można robić też w ponad 6 tysiącach lokali Emart24, ale niestety w tym franczyzowym sklepie nie byliśmy. Dla porównania dodam, że w Polsce jest ponad 9 tysięcy Żabek.
Zdarzają się zarówno bardzo małe sklepy, z trzema regałami i małą lodówką, jak i całkiem spore – ze stolikami i kącikiem kuchennym, gdzie można przygotować i zjeść koreańskie dania instant. Nam niezbyt przypadły do gustu, ale jeśli ktoś chce zjeść bardzo tanio, to można spróbować. Oprócz zakupów w dziwnych godzinach (a często przez całą dobę), to najlepsze miejsce, aby doładować kartę T-money (może oprócz Seulu i Busan, gdzie wygodniej to zrobić na stacji metra). Głównym celem naszej wizyty w GS25 tego dnia, była chęć uregulowania rachunku za autostradę, o którym wspominałem w poprzedniej części relacji. Sprzedawca próbował różnych rzeczy, aby pomóc – poświęcił mi chyba z 10 minut i już myślałem, że grzecznie podziękuję mu za pomoc, ale w końcu wpadł na pomysł, aby skierować nas do banku „NH 365 AutoBank”, znajdującego się naprzeciwko (https://maps.app.goo.gl/GUjr3Vx1dGuK25Gv9). Okazało się to bardzo dobra porada, gdyż kasjerka wiedziała o co chodzi, a do tego wydała nam resztę w drobnym bilonie, gdy o to poprosiliśmy (na pamiątkę, bo przy płatności za street food, jako resztę, można dostać co najwyżej monetę 500 lub 100 wonów). Nie zapłaciliśmy za to wszystko żadnej prowizji.
Główną różnicą między prowadzeniem auta w Europie i w Korei, jest zasada działania sygnalizacji świetlnej. W większości przypadków, w lewo można skręcać tylko i wyłącznie wtedy, gdy świeci się zielona strzałka w lewo.
Jeżeli w danym miejscu jest sygnalizator 4-elementowy, oznacza to, że skręt w lewo jest bezkolizyjny, gdy świeci się zielona strzałka. Przy takim sygnalizatorze rzadko, ale może pojawić się znak, który pozwala na skręt kolizyjny, przy zielonym świetle dla jadących prosto (na poniższym zdjęciu niebieski znak po środku). Natomiast w większości przypadków tabliczka, która zezwala na taki manewr, pojawia się na mniej uczęszczanych skrzyżowaniach, gdzie sygnalizatory są 3-elementowe i bezkolizyjny skręt nie występuje. Dodatkowo na fotografii, niebieski znak najbardziej po prawej, mówi o tym, jaka jest kolejność zapalania się świateł – najpierw zielone na wprost, a po nim bezkolizyjne w lewo. Zauważyłem też, że gdy sygnalizacja jest wyłączona, to działa pulsujący sygnał czerwony (a nie żółty, jak w Polsce).
40 minut jazdy samochodem od Andong, znajduje się tradycyjna wieś z czasów dynastii Joseon – Hahoe Folk Village, w 2010 roku wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Parking jest tutaj: https://maps.app.goo.gl/3df2YhEZeH97wx8c8. Tam też kupujemy bilety po 5000 wonów od osoby (ok. 16 zł) i w tej cenie autobus zawozi nas na miejsce. Chociaż to tylko kilometr, to nie ma sensu tracić czasu, ani sił, na spacer, gdyż trasa prowadzi wzdłuż drogi i nie widać na niej nic spektakularnego. W samej wiosce wiele domów jest ciągle zamieszkanych, a ich mieszkańcy zajmują się rolnictwem. Polecam wizytę tutaj, jako spokojniejszą odmianę od wielkomiejskich wieżowców.
Co ciekawe, w wiosce uprawia się bawełnę.
Natomiast największą atrakcją jest przedstawienie ukazujące tradycyjną ceremonię tańca w maskach. Nasz spektakl rozpoczął się o czternastej (nie trzeba za niego dodatkowo płacić). Jego polskojęzyczny opis możecie znaleźć na tym blogu: https://www.pawlowski.cc/9698/korea-poludniowa-andong-maski-hahoe/. Z jednej strony jest zabawny, zwłaszcza, gdy krowa "obsikuje" publiczność wodą mineralną, z drugiej kogoś może przestraszyć, gdy jeden z bohaterów spektaklu pozbawia tę samą krowe zycia i wycina jej serce.
Po powrocie autobusem na parking, odwiedziliśmy jeszcze darmowe muzeum, które ma swojej kolekcji maski z całego świata. Dostaliśmy też mały prezent – w zamian za subskrypcję kanału muzeum na YT, można było sobie wybrać np. miniaturę tradycyjnej koreańskiej maski. Następnie czekało nas niecałe 2 godziny jazdy do Gyeongju, gdzie kolejne 2 noce mieliśmy spędzić w Hotel Palace Gyeongju (https://maps.app.goo.gl/1DgTNRuxeN2faABa7). Zapłaciliśmy za to w sumie 516 zł i myślę, że był to najlepszy nocleg podczas całej wyprawy. W pokoju oczyszczacz powietrza, nie jeden, a dwa komputery oraz 65-calowy telewizor z Netflixem w cenie – to częsty dodatek, z którym spotkaliśmy się w koreańskich hotelach. Była też szafa parowa, ale wtedy jeszcze my, nierozwinięci Europejczycy nie wiedzieliśmy co to i w jaki sposób się tego używa, więc do tego tematu wrócimy w jednym z kolejnych odcinków. W łazience natomiast wanna z hydromasażem oraz toaleta myjąca (polecam, bardzo ciekawe i przyjemne doświadczenie
:D ). Bardzo wiele koreańskich hoteli ma na parterze zadaszony parking. Niestety w Gyeongju nie było już wolnego miejsca, ale za to obsługa wysłała nas na sąsiadujący z hotelem prywatny parking, za który nie musieliśmy płacić.
Wieczorem poszliśmy na kolejnego koreańskiego grilla. Nie jestem w stanie znaleźć lokalu na Google Maps, ale było to gdzieś w tym miejscu: https://maps.app.goo.gl/h7A4gjxdieqJ1t4N7. Zamówiliśmy 500 gram wieprzowiny z Jeju, którą sami mieliśmy usmażyć. Obsługa była bardzo miła – kelner pytał nas czy obowiązującym w Polsce językiem jest angielski
:P Dostaliśmy też z prezencie otwieracz do butelek – być może dlatego, że wiedzieliśmy jaki mówi się „dziękuje” po koreańsku (może komuś się przyda – fonetycznie to „kamsamida”). Tutaj jedzenie było trochę droższe – zapłaciliśmy 44500 wonów (140 zł).
Dzień 7, środa (25.10.2023)
Nie jestem pewien czy dostrzegliście już mój zachwyt nad koreańskimi noclegami. Jeśli jeszcze nie, to wspomnę tylko, że są wspaniałe. Europejskie nie dorastają im do pięt – i nie mówię tu o komputerach w pokoju, które przydają się co najwyżej do sprawdzania map na ekranie większym od smartfona (logowanie się do konto w social media, czy sprawdzanie poczty raczej nie byłoby zbyt mądre na takiej publicznej maszynie). Ale o dużych telewizorach z Netflixem (a nie jakichś marnych 32-40 cali z europejskich drogich hoteli), oczyszczaczach powietrza, szafach parowych i dużej powierzchni pokoi. I to wszystko za cenę noclegu w pensjonacie w Polsce w czasach przed tym, gdy pewna choroba zatrzymała cały świat. Jest natomiast coś, czym hotele z naszego kontynentu biją Koreę na głowę, a mianowicie śniadania. W kilku miejscach, m.in. Hotel Palace Gyeongju, poranny posiłek był w cenie, ale szału nie robił. Tosty, plasterek sera żółtego, gotowane jajka i płatki z mlekiem – na wiele więcej nie mogliśmy liczyć. Azjaci bardzo tłumnie natomiast korzystali z oferowanych dań instant, które nam nie bardzo przypadły do gustu, mimo ich powszechności (były hitem nawet w saloniku na lotnisku Incheon).
O ile Seul i jego zabytki związane są głównie z dynastią Joseon, która rządziła Koreą od XIV do XIX wieku, to w Gyeongju możemy natknąć się na pozostałości związane z Państwem Silla, które zajmowało sporą część półwyspu do X wieku. Niektóre źródła mówią o tym, że Gyeongju w roku 750, było czwartym największym miastem na świecie, za Xi’an, Rzymem i Konstantynopolem.
Po skromnym śniadaniu, pojechaliśmy do klasztoru Bulguksa, gdzie wstęp był darmowy. Pierwsze świątynne budynki postawiono w tym miejscu w 528 roku. Później stawiono i dokonywano renowacji kolejnych budynków, również gdy dynastia Silla została zastąpiona przez Goryeo (po 935) i Joseon (po 1392). W 1592 roku Japończycy rozpoczęli inwazję Korei i po niepowodzeniu rozmów pokojowych, powtórzyli ją w 1597, aby po roku się wycofać. Bulguksa, jak i wiele innych zabytków w całym kraju, została wtedy zniszczona i Koreańczycy nie omieszkają o tym przypominać na tablicach, która omawiają historię wielu miejsc.
Na terenie świątyni znajdują się dwie pagody – prosta Seokgatap i bogato zdobiona Dabotap, która jest odwzorowana na monecie o nominale 10 wonów. Obok nich znajduje się główny budynek, zwany Daeungjeon.
Innym budynkiem jest Geungnakjeon Hall, przed którą znajduje się statua świni, która ma przynosić szczęście – azjatyccy turyści koniecznie chcieli jej dotknąć. Przepiękne są również różnokolorowe lampiony, na których wiesza się karteczki z modlitwami i prośbami.
Wychodząc ze świątynii, obok informacji turystycznej zauważyliśmy anglojęzyczne ulotki, w tym takie z miejscami na pieczątki. Można je zbierać na terenie ponad 30 atrakcji w Gyeongju i okolicach (również tych dalszych, jak wioska historyczna Yandong). Korzystający z książeczki PTTK, czy Korony Gór Polski wiedzą o co chodzi ? Następnym punktem programu była Seokguram Grotto, do której prowadzi bardzo widokowa i kręta trasa, bardzo przyjemna dla kierowcy. Dwuipółmetrowy posąg buddy jest imponujący, ale niestety nie można było robić zdjęć. Miejsce to, wraz z klasztorem Bulguksa, jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO od 1995 roku. Do obydwu z nich można było wejść za darmo, natomiast za parking płaciliśmy odpowiednio 1000 wonów w Bulguksa i 2000 pod Seokguram. Płatność kasjerowi, przy wyjeździe, można kartą. Przy wjeździe nie bierzemy żadnego biletu, tylko skanowane są nasze tablice rejestracyjne.
Później skierowaliśmy się do miejsca, gdzie znajdują się pięć królewskich grobowców. Pochowani są w nich założyciel dynastii Silla, król Hyeokgeose, jego żona, królowa Aryeong, syn, król Namhae, wnuk Yuri i prawnuk Pasa. Osoby te żyły na przełomie pierwszego wieku przed naszą erą i pierwszego naszej ery. Komory grobowe zbudowane są z drewna, a przykrywające je kopce, z kamienia. Interesujący był też spacer przez miejsce przypominające bambusowy las. Za wstęp zapłaciliśmy po 2000 wonów od osoby, a za parking 1000 (płatność w tym samym miejscu, co bilety wstępu). W cenie miła kasjerka puściła nam też film o atrakcji po angielsku.
Kolejny punkt programu to pałac Donggung i staw Wolji. Był to jeden z głównych kompleksów pałacowych Królestwa Silla, później całkowicie zniszczony. Od lat 70-tych ubiegłego wieku trwały w tym miejscu wykopaliska i wszystkie obecnie istniejące budynki są zrekonstruowane. Szczególnie ładnie miejsce to wygląda ponoć po zmroku, ale my niestety byliśmy tam po południu. Wstęp – 3000 wonów od osoby, parking był za darmo.
Zatrzymaliśmy się również w okolicy mostu Woljeonggyo, który odbudowano w 2018 roku, jako największy drewniany most w Korei. Parking znajduje się po południowej stronie rzeki, a przekroczyć ją możemy zarówno wspomnianym mostem, jak i po kamieniach, które stanowią bardzo popularne miejsce do fotografowania się wśród turystów. Na północnym brzegu rzeki znajduje się natomiast tradycyjna wioska Gyochon – bardzo mała, ale chcieliśmy zdobyć pieczątkę, więc podjechaliśmy tam.
Po powrocie na nocleg znów zaparkowaliśmy na zewnętrznym parkingu (za darmo, bo na parterze hotelu nie było miejsca) i poszliśmy pieszo na Jungang Market. Większość stoisk zakupowych była już zamknięta, natomiast te ze streed foodem działały w najlepsze. Kilkanaście budek z jedzeniem, brak tłoku i mnóstwo stolików na środku – zdecydowanie polecam. W sumie wydaliśmy 28900 wonów (91 zł) i były w tym dwie porcje krewetek, jedna porcja kurczaka i jedno danie z wieprzowiną. Jest tanio, ale na koreańskim street fodzie raczej nie najesz się jedną porcją po całodziennym zwiedzaniu.
Niestety nie udało nam się skorzystać z opcji, na którą decydowało się wielu Koreańczyków - mianowicie kupowali (lub wypożyczali) plastikowy pojemnik z czterema przegródkami i do tego kupony, które mogli wykorzystać na mniejsze porcje na czterech różnych stoiskach. Niestety instrukcja użycia była po koreańsku i zauważyliśmy ją już gdy byliśmy trochę pojedzeni, ale może ktoś z forumowiczów w przyszłości porwie się na dyskusję ze sprzedawcami i dowie się dokładnie jak to działa. Jeśli chodzi o płatności, to turysta zapłaci tylko gotówką, natomiast wydaje mi się, że Koreańczycy mają również coś podobnego do BLIKa albo niektórzy sprzedawcy pozwalają na płatność przelewem. Na poniższym zdjęciu po prawej widać informację o tym jak można zapłacić elektronicznie, a po lewej od tego pojemnik na wykorzystane kupony, o których przed chwilą wspominałem.
Wieczorem odwiedziliśmy jeszcze supermarket Top Mart, który podobał nam się dużo bardziej niż małe sklepiki, z których słynie Korea i które opisywałem w jednym z poprzednich odcinków.
Dzień 8, czwartek (26.10.2023)
KakaoMap ma filtr, która pokazuje samoobsługowe stacje paliw. Ja natomiast wykorzystałem go, by znaleźć taką z obsługą (https://maps.app.goo.gl/unJtJktR12ZoudZ16). Na miejscu powiedziałem, że poproszę „full”, pracownik stacji zatankował, zapłaciłem kartą i jeszcze dostaliśmy gratis chusteczki. Litr benzyny kosztował około 1740 wonów (5,50 zł). Tego dnia trafiliśmy na najlepszą pogodą podczas całego wyjazdu. O ile na początku w Seulu było dość wietrznie i 10-15 stopni w ciągu dnia (a nocą nawet 3-5 stopni), to czwartek temperatura dochodziła do 24 stopni – mogliśmy chodzić w koszulkach z krótkim rękawem i wypróbować wentylowane fotele w Hyundaiu. Natomiast niedługo po naszym powrocie, 17 listopada tego roku spadł w Seulu pierwszy śnieg. A tę relację piszę pewnego wieczora, kilka dni przed Bożym Narodzeniem i widzę, że Seulczycy właśnie jadą do pracy, a ich termometry pokazują 14 stopni na minusie.
Po przejechaniu 90 kilometrów, co zajęło około godzinę, dotarliśmy do kompleksu Haedong Yonggungsa, położonego na urwistym skalistym zboczu nad oceanem. Napis nad wejściem mówi, że to najpiękniejsza świątynia w Korei, a ja nie zamierzam spierać się z tym stwierdzeniem. Po wejściu widzieliśmy plakat informujący, że co niedzielę, od 11.30 do 12.30 wydawane są darmowe posiłki, ale nie wiem na jakiej zasadzie to działa. Po zakończeniu zwiedzania pospacerowaliśmy jeszcze wzdłuż linii brzegowej i wróciliśmy na parking. Za trochę ponad 2 godziny postoju zapłaciliśmy 7000 wonów (22 zł). Obok parkomatu jest instrukcja obsługi po angielsku – wpisujemy numer rejestracyjny, płacimy kartą i można odjeżdżać.
Coś się w tym odcinku technicznie posypało (przynajmniej u mnie), bo inaczej wygląda ona w tapatalku, a inaczej na www.Na tapatalku są symbole, jakby były tam zdjęcia, które się nie wyświetlają, np.:
a na www okazuje się, że w tych brakujących miejscach są linki (które nie pokazują się w tapatalku).
Dzięki za informacje, to miały być linki do archiwalnch zdjęć z Wikipedii, czy Wikimedia Commons (nie jestem pewien na ile mozna wykorzystać zdjęcia stamtąd i na ile regulamin forum, czy konkursu na relację na to pozwala). W każdym razie postaram się coś zedytować i potestowac na Tapatalku.EDIT: @tropikey - teraz powinno być w porządku, zarówno na www, jak i w Tapatalku. Na www 4 linki, a w Tapatalku 3 zdjęcia i 1 link.
Postaram się coś wspomnieć o pogodzie, ale odpowiadając na szybko - mieliśmy wielkie szczęście, pogoda była super. Pierwsze dwa dni w Seulu trochę wietrznie i niewiele ponad 10 stopni, ale za to potem prawie lato. Maksymalnie 24 stopnie - jednego dnia chodziliśmy w koszulkach z krótkim rękawem i próbowaliśmy używać wentylowanych foteli w Hyundaiu
:D Natomiast moja znajoma z pracy była w Korei od 10 do 17 listopada i trafili na pierwszy śnieg w Seulu oraz temperatury około zera. Uważałbym też z podróżą w letnich miesiącach - według Wikipedii, średnia suma opadów w Krakowie w lipcu i sierpniu, to 70-100 mm. Natomiast w Seulu 350-400 mm.
Co tego fragmentu:"Jest natomiast coś, czym hotele z naszego kontynentu biją Koreę na głowę, a mianowicie śniadania", zgłaszam zdanie odrębne
:)Co prawda nocowałem tylko w Seulu, ale w trzech różnych hotelach i w dwóch śniadania były albo bardzo dobre (Four Points Seoul Station), albo wręcz rewelacyjne (Hilton - być może już nieczynny), a w Moxy było powiedzmy OK, choć tylko w weekend, gdy był bufet (bo w dni robocze niestety serwowano zestaw).Ale tak generalnie, relacja pierwsza klasa
:)
-- 03 Lis 2024 07:33 -- Hej, chciałam się spytać jak wygląda przesiadka z Japanese do Chin jeśli masz zakupy z dutyfree? Czy jeśli musisz wyjść z lotniska (tak jak wyglądało to w twoim przypadku wyjście na zmianę lotu) to zakupy dalej są akceptowane jako bezpieczne (chodzi mi o płynny powyżej 100ml)? Z góry dziękuję za odp Tokio-Szanghai-London-Vienna -- 03 Lis 2024 07:34 -- Live2004 napisał:Hej, chciałam się spytać jak wygląda przesiadka z Japan do Chin jeśli masz zakupy z dutyfree? Czy jeśli musisz wyjść z lotniska (tak jak wyglądało to w twoim przypadku wyjście na zmianę lotu) to zakupy dalej są akceptowane jako bezpieczne (chodzi mi o płynny powyżej 100ml)? Z góry dziękuję za odp Tokio-Szanghai-London-Vienna
Jazda po Korei jest bardzo przyjemna i poza największymi miastami nie sprawia żadnych trudności. Dopuszczalne prędkości są dużo niższe, niż w Europie, na autostradzie to co najwyżej 100-110 km/h. Trudno się też pogubić, bo koreańskie auta mają bardzo dobrą wbudowaną nawigację, uwzględniającą natężenie ruchu (Google Maps w Android Auto nie zadziała, nie warto próbować). Na drogach oznakowanie jest jasne – nie tylko w hangul (czyli alfabecie koreańskim), ale również po angielsku, a na skomplikowanych węzłach autostradowych kierunki są oznaczone kolorowymi liniami – różowymi lub zielonymi.
Kolejnym etapem naszej podróży był Garden of Morning Calm, czyli prywatny ogród botaniczny, założony w 1996 roku. Wstęp do niego był jedną z droższych atrakcji, ale nawet 11000 wonów (34 zł) za osobę, to śmiesznie niska cena, jeśli przyrównamy ją do warunków europejskich. Zaraz przy wejściu widzimy jedną z ciekawszych atrakcji, a mianowicie wystawę bonsai, z których najstarsze mają nawet 300 lat. Następnie pośród żółto-czerwonych jesiennych barw, zmierzamy do największej atrakcji ogrodu, a mianowicie 1000-letniego jałowca, zwanego Millennium Juniper. W przeszłości rósł on w innym miejscu, a na przełomie XX i XXI wieku, został przeniesiony do Garden of Morning Calm. Nawet dzisiaj nie jestem w stanie sobie wyobrazić przemieszczenia tysiącletniego drzewa, a tym bardziej niesamowity jest fakt, że zrobiono coś takiego, z sukcesem, ponad 20 lat temu.
Zwiedzanie zajęło nam trochę ponad dwie godziny. Skończyliśmy po piętnastej i mieliśmy zamiar zjeść coś w restauracji, która znajduje się na terenie ogrodu, ale czekała nas niemiła niespodzianka, a mianowicie kartka na drzwiach, mówiąca, że do szesnastej trwa przerwa. Wróciliśmy więc do spaceru i dopiero kilka minut przed czwartą zamówiliśmy bibimbap oraz smażony ryż z kurczakiem. Za te dwa dania zapłaciliśmy 18 tysięcy wonów (56 zł, woda, jak to w Korei, za darmo).
Czy warto odwiedzić Garden of Morning Calm? Jeżeli macie czas, to z pewnością – ale nie jest to bardzo unikalna i egzotyczna atrakcja. W momencie pisania tej relacji, w arboretum są dekoracje świąteczne (od 1 grudnia 2023 do 17 marca 2024), które zapalają się codzienne o zachodzie słońca, a zimowe zwiedzanie jest możliwe do 21, a w soboty nawet do 23.
Osobiście nigdy nie przywiązywałem zbytniej uwagi do ubioru – uważałem, że wystarczy nadrobić inteligencją i urokiem osobistym :D Natomiast wizyta w Korei prawie wpędziła mnie w kompleksy – w końcu to naród, który buduje elektrownie jądrowe, smartfony i półprzewodniki, ale to jak stylowo się ubierają, dowodzi, że to nie Paryż, ani Mediolan, ale Seul jest światową stolicą mody.
Wieczorem czekała nas trasa do Andong, która w godzinach szczytu zajęła prawie cztery godziny. Po drodze do Garden of Morning Calm, pierwszy raz skorzystaliśmy z płatnej autostrady. Przy wjeździe wzięliśmy bilet z automatu, który podaliśmy przy zjeździe. Niestety kredytówka PKO BP Visa Infinite nie działała, więc użyliśmy karty T-money, którą rano przezornie doładowaliśmy. Na bramkach należy uważać, który pas wybieramy, gdyż te oznaczone niebieską linią po środku, są przeznaczone tylko dla użytkowników systemu Hi-Pass. Auta Lotte w 2023 roku tego systemu nie miały, ale dla pewności polecam upewnić się przy wynajmie, by nie zapłacić dwukrotnie, bo wydaje mi się, że opłaty z tego systemu są pobierane nie tylko na bramkach, ale również na bramownicach na trasie pomiędzy stacjami poboru opłat (coś jak e-TOLL dla ciężarówek w Polsce), a przynajmniej tak wynikało ze wskazówek nawigacji w naszym Hyundaiu. Jeśli chodzi o kolejki przy poborze opłat, to większe są dla użytkowników systemu Hi-pass, gdyż prawdopodobnie większość koreańskich kierowców z niego korzysta. Na bramkach, gdzie płaci się kartą (i być może gotówką), korków nie stwierdziliśmy.
Na jednym z wjazdów niestety zdarzyło się nam wjechać na niebieski pas ruchu. Na szczęście przy wyjeździe nie było z tym problemu – za pomocą Google Translate pokazaliśmy kasjerce o co chodzi, a ta wykonała telefon i naliczyła nam normalną opłatę. Kilkukrotnie podczas wyjazdu zdarzyło się nam też, że przy wjeździe biletów w ogóle nie było. Raz nawet widzieliśmy przy automacie z biletami informację, w języku angielskim, że jeśli biletów nie ma, to mamy jechać dalej i martwić się dopiero przy wyjeździe.
Na zjeździe do samego Andong, niestety obsługi do pobierania opłat nie było i pierwszy raz pojawił się szlaban (tam gdzie pobiera się bilety oraz tam, gdzie są kasjerzy, żadnych szlabanów nie ma). Na szczęście tym razem mieliśmy bilet, ale odnieśliśmy wrażenie, że ani T-money, ani karta kredytowa nie zadziałały, bo szlaban się nie podnosił. Naciskaliśmy więc przyciski, które znajdowały się na automacie i wydrukowało się coś podobnego do paragonu, z kwotą 7500 wonów, a szlaban tym razem pozwolił nam wyjechać. Byliśmy przekonani, że jakoś udało się zapłacić, ale wieczorem w hotelu sprawdziłem, że nie ma ani blokady na karcie kredytowej, ani w historii karty T-money nie ma żadnej transakcji na siedem i pół tysiąca. Po przetłumaczeniu wydruku okazało się, że nie zapłaciliśmy, ale możemy to zrobić w ciągu kolejnych kilku dni, więc postanowiliśmy zająć się tym rano. Jeśli chodzi o sprawdzanie stanu konta oraz historii transakcji na karcie T-money, polecam aplikację "Balance Check", dostępną w Google Play.
Około dwudziestej pierwszej zatrzymaliśmy się przy moście Woryeonggyom, który pięknie wygląda nocą. Kilkanaście minut później dotarliśmy do Hotelu Goryeo, zarezerwowanego przez Agodę, który był naszym najtańszym noclegiem podczas całej podróży – 132 zł za noc. Mimo ceny, posiadał typowe wyposażenie koreańskich hoteli, czyli np. latarkę i komputer. Wieczorem poszliśmy jeszcze coś zjeść. Google Maps nie było zbyt pomocne w poszukiwaniu lokalu, a na Kakao Map recenzje są praktycznie tylko po koreańsku. Weszliśmy więc do jakiejś losowej restauracji (wydaje mi się, że to była ta: https://maps.app.goo.gl/FvMR2WcEsajmLSmK8) i okazało się, że pierwszy raz będziemy jeść koreańskiego grilla. Byliśmy jedynymi klientami tego wieczora i wzięliśmy wołowinę bulgogi która bardzo nam smakowała, a za dwie osoby zapłaciliśmy jedynie 28000 wonów (88 zł) (płatność można było uiścić kartą). Tego dnia przejechaliśmy w sumie około 300 km, a sama jazda zajęła jakieś 5-6 godzin.
Dzień 6, wtorek (24.10.2023)
Śniadanie jemy w koreańskiej sieciówce Paik’s Coffee – jednym z tańszym lokali, które odwiedziliśmy. Za dwie kanapki (bodajże z sałatką ziemniaczaną) i dwie kawy, płacimy zaledwie 12000 wonów (38 zł). Sieć ma swoje lokale również w Singapurze, a od tego roku również na Filipinach.
Małe osiedlowe sklepiki, są bardzo popularne w Korei. Najpopularniejsze z nich, to GS25, CU i 7-Eleven. GS25, założone w 1990 roku, jest własnością ósmego największego czebola – GS Group, który z kolei, w 2005 roku wydzielił się z szeroko znanego również w Europie, LG. W ojczyźnie posiada około 17 tysięcy sklepów, a do tego kilkaset w Wietnamie. Konkurencyjny CU również posiada ponad 17 tysięcy lokali. Pierwszy z nich otwarto na półwyspie, pod japońską marką FamilyMart. Pod obecnym szyldem występuje od 2017 roku, również w Mongolii i Malezji, a w przyszłości w Kazachstanie. O kilka tysięcy mniej lokalizacji, niż liderzy rynku, posiada, współpracująca z Lotte, amerykańska sieć 7-Eleven. Znalazłem również informację, że zakupy można robić też w ponad 6 tysiącach lokali Emart24, ale niestety w tym franczyzowym sklepie nie byliśmy. Dla porównania dodam, że w Polsce jest ponad 9 tysięcy Żabek.
Zdarzają się zarówno bardzo małe sklepy, z trzema regałami i małą lodówką, jak i całkiem spore – ze stolikami i kącikiem kuchennym, gdzie można przygotować i zjeść koreańskie dania instant. Nam niezbyt przypadły do gustu, ale jeśli ktoś chce zjeść bardzo tanio, to można spróbować. Oprócz zakupów w dziwnych godzinach (a często przez całą dobę), to najlepsze miejsce, aby doładować kartę T-money (może oprócz Seulu i Busan, gdzie wygodniej to zrobić na stacji metra). Głównym celem naszej wizyty w GS25 tego dnia, była chęć uregulowania rachunku za autostradę, o którym wspominałem w poprzedniej części relacji. Sprzedawca próbował różnych rzeczy, aby pomóc – poświęcił mi chyba z 10 minut i już myślałem, że grzecznie podziękuję mu za pomoc, ale w końcu wpadł na pomysł, aby skierować nas do banku „NH 365 AutoBank”, znajdującego się naprzeciwko (https://maps.app.goo.gl/GUjr3Vx1dGuK25Gv9). Okazało się to bardzo dobra porada, gdyż kasjerka wiedziała o co chodzi, a do tego wydała nam resztę w drobnym bilonie, gdy o to poprosiliśmy (na pamiątkę, bo przy płatności za street food, jako resztę, można dostać co najwyżej monetę 500 lub 100 wonów). Nie zapłaciliśmy za to wszystko żadnej prowizji.
Główną różnicą między prowadzeniem auta w Europie i w Korei, jest zasada działania sygnalizacji świetlnej. W większości przypadków, w lewo można skręcać tylko i wyłącznie wtedy, gdy świeci się zielona strzałka w lewo.
Jeżeli w danym miejscu jest sygnalizator 4-elementowy, oznacza to, że skręt w lewo jest bezkolizyjny, gdy świeci się zielona strzałka. Przy takim sygnalizatorze rzadko, ale może pojawić się znak, który pozwala na skręt kolizyjny, przy zielonym świetle dla jadących prosto (na poniższym zdjęciu niebieski znak po środku). Natomiast w większości przypadków tabliczka, która zezwala na taki manewr, pojawia się na mniej uczęszczanych skrzyżowaniach, gdzie sygnalizatory są 3-elementowe i bezkolizyjny skręt nie występuje. Dodatkowo na fotografii, niebieski znak najbardziej po prawej, mówi o tym, jaka jest kolejność zapalania się świateł – najpierw zielone na wprost, a po nim bezkolizyjne w lewo. Zauważyłem też, że gdy sygnalizacja jest wyłączona, to działa pulsujący sygnał czerwony (a nie żółty, jak w Polsce).
40 minut jazdy samochodem od Andong, znajduje się tradycyjna wieś z czasów dynastii Joseon – Hahoe Folk Village, w 2010 roku wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Parking jest tutaj: https://maps.app.goo.gl/3df2YhEZeH97wx8c8. Tam też kupujemy bilety po 5000 wonów od osoby (ok. 16 zł) i w tej cenie autobus zawozi nas na miejsce. Chociaż to tylko kilometr, to nie ma sensu tracić czasu, ani sił, na spacer, gdyż trasa prowadzi wzdłuż drogi i nie widać na niej nic spektakularnego. W samej wiosce wiele domów jest ciągle zamieszkanych, a ich mieszkańcy zajmują się rolnictwem. Polecam wizytę tutaj, jako spokojniejszą odmianę od wielkomiejskich wieżowców.
Co ciekawe, w wiosce uprawia się bawełnę.
Natomiast największą atrakcją jest przedstawienie ukazujące tradycyjną ceremonię tańca w maskach. Nasz spektakl rozpoczął się o czternastej (nie trzeba za niego dodatkowo płacić). Jego polskojęzyczny opis możecie znaleźć na tym blogu: https://www.pawlowski.cc/9698/korea-poludniowa-andong-maski-hahoe/. Z jednej strony jest zabawny, zwłaszcza, gdy krowa "obsikuje" publiczność wodą mineralną, z drugiej kogoś może przestraszyć, gdy jeden z bohaterów spektaklu pozbawia tę samą krowe zycia i wycina jej serce.
Po powrocie autobusem na parking, odwiedziliśmy jeszcze darmowe muzeum, które ma swojej kolekcji maski z całego świata. Dostaliśmy też mały prezent – w zamian za subskrypcję kanału muzeum na YT, można było sobie wybrać np. miniaturę tradycyjnej koreańskiej maski. Następnie czekało nas niecałe 2 godziny jazdy do Gyeongju, gdzie kolejne 2 noce mieliśmy spędzić w Hotel Palace Gyeongju (https://maps.app.goo.gl/1DgTNRuxeN2faABa7). Zapłaciliśmy za to w sumie 516 zł i myślę, że był to najlepszy nocleg podczas całej wyprawy. W pokoju oczyszczacz powietrza, nie jeden, a dwa komputery oraz 65-calowy telewizor z Netflixem w cenie – to częsty dodatek, z którym spotkaliśmy się w koreańskich hotelach. Była też szafa parowa, ale wtedy jeszcze my, nierozwinięci Europejczycy nie wiedzieliśmy co to i w jaki sposób się tego używa, więc do tego tematu wrócimy w jednym z kolejnych odcinków. W łazience natomiast wanna z hydromasażem oraz toaleta myjąca (polecam, bardzo ciekawe i przyjemne doświadczenie :D ). Bardzo wiele koreańskich hoteli ma na parterze zadaszony parking. Niestety w Gyeongju nie było już wolnego miejsca, ale za to obsługa wysłała nas na sąsiadujący z hotelem prywatny parking, za który nie musieliśmy płacić.
Wieczorem poszliśmy na kolejnego koreańskiego grilla. Nie jestem w stanie znaleźć lokalu na Google Maps, ale było to gdzieś w tym miejscu: https://maps.app.goo.gl/h7A4gjxdieqJ1t4N7. Zamówiliśmy 500 gram wieprzowiny z Jeju, którą sami mieliśmy usmażyć. Obsługa była bardzo miła – kelner pytał nas czy obowiązującym w Polsce językiem jest angielski :P Dostaliśmy też z prezencie otwieracz do butelek – być może dlatego, że wiedzieliśmy jaki mówi się „dziękuje” po koreańsku (może komuś się przyda – fonetycznie to „kamsamida”). Tutaj jedzenie było trochę droższe – zapłaciliśmy 44500 wonów (140 zł).
Dzień 7, środa (25.10.2023)
Nie jestem pewien czy dostrzegliście już mój zachwyt nad koreańskimi noclegami. Jeśli jeszcze nie, to wspomnę tylko, że są wspaniałe. Europejskie nie dorastają im do pięt – i nie mówię tu o komputerach w pokoju, które przydają się co najwyżej do sprawdzania map na ekranie większym od smartfona (logowanie się do konto w social media, czy sprawdzanie poczty raczej nie byłoby zbyt mądre na takiej publicznej maszynie). Ale o dużych telewizorach z Netflixem (a nie jakichś marnych 32-40 cali z europejskich drogich hoteli), oczyszczaczach powietrza, szafach parowych i dużej powierzchni pokoi. I to wszystko za cenę noclegu w pensjonacie w Polsce w czasach przed tym, gdy pewna choroba zatrzymała cały świat. Jest natomiast coś, czym hotele z naszego kontynentu biją Koreę na głowę, a mianowicie śniadania. W kilku miejscach, m.in. Hotel Palace Gyeongju, poranny posiłek był w cenie, ale szału nie robił. Tosty, plasterek sera żółtego, gotowane jajka i płatki z mlekiem – na wiele więcej nie mogliśmy liczyć. Azjaci bardzo tłumnie natomiast korzystali z oferowanych dań instant, które nam nie bardzo przypadły do gustu, mimo ich powszechności (były hitem nawet w saloniku na lotnisku Incheon).
O ile Seul i jego zabytki związane są głównie z dynastią Joseon, która rządziła Koreą od XIV do XIX wieku, to w Gyeongju możemy natknąć się na pozostałości związane z Państwem Silla, które zajmowało sporą część półwyspu do X wieku. Niektóre źródła mówią o tym, że Gyeongju w roku 750, było czwartym największym miastem na świecie, za Xi’an, Rzymem i Konstantynopolem.
Po skromnym śniadaniu, pojechaliśmy do klasztoru Bulguksa, gdzie wstęp był darmowy. Pierwsze świątynne budynki postawiono w tym miejscu w 528 roku. Później stawiono i dokonywano renowacji kolejnych budynków, również gdy dynastia Silla została zastąpiona przez Goryeo (po 935) i Joseon (po 1392). W 1592 roku Japończycy rozpoczęli inwazję Korei i po niepowodzeniu rozmów pokojowych, powtórzyli ją w 1597, aby po roku się wycofać. Bulguksa, jak i wiele innych zabytków w całym kraju, została wtedy zniszczona i Koreańczycy nie omieszkają o tym przypominać na tablicach, która omawiają historię wielu miejsc.
Na terenie świątyni znajdują się dwie pagody – prosta Seokgatap i bogato zdobiona Dabotap, która jest odwzorowana na monecie o nominale 10 wonów. Obok nich znajduje się główny budynek, zwany Daeungjeon.
Innym budynkiem jest Geungnakjeon Hall, przed którą znajduje się statua świni, która ma przynosić szczęście – azjatyccy turyści koniecznie chcieli jej dotknąć. Przepiękne są również różnokolorowe lampiony, na których wiesza się karteczki z modlitwami i prośbami.
Wychodząc ze świątynii, obok informacji turystycznej zauważyliśmy anglojęzyczne ulotki, w tym takie z miejscami na pieczątki. Można je zbierać na terenie ponad 30 atrakcji w Gyeongju i okolicach (również tych dalszych, jak wioska historyczna Yandong). Korzystający z książeczki PTTK, czy Korony Gór Polski wiedzą o co chodzi ? Następnym punktem programu była Seokguram Grotto, do której prowadzi bardzo widokowa i kręta trasa, bardzo przyjemna dla kierowcy. Dwuipółmetrowy posąg buddy jest imponujący, ale niestety nie można było robić zdjęć. Miejsce to, wraz z klasztorem Bulguksa, jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO od 1995 roku. Do obydwu z nich można było wejść za darmo, natomiast za parking płaciliśmy odpowiednio 1000 wonów w Bulguksa i 2000 pod Seokguram. Płatność kasjerowi, przy wyjeździe, można kartą. Przy wjeździe nie bierzemy żadnego biletu, tylko skanowane są nasze tablice rejestracyjne.
Później skierowaliśmy się do miejsca, gdzie znajdują się pięć królewskich grobowców. Pochowani są w nich założyciel dynastii Silla, król Hyeokgeose, jego żona, królowa Aryeong, syn, król Namhae, wnuk Yuri i prawnuk Pasa. Osoby te żyły na przełomie pierwszego wieku przed naszą erą i pierwszego naszej ery. Komory grobowe zbudowane są z drewna, a przykrywające je kopce, z kamienia. Interesujący był też spacer przez miejsce przypominające bambusowy las. Za wstęp zapłaciliśmy po 2000 wonów od osoby, a za parking 1000 (płatność w tym samym miejscu, co bilety wstępu). W cenie miła kasjerka puściła nam też film o atrakcji po angielsku.
Kolejny punkt programu to pałac Donggung i staw Wolji. Był to jeden z głównych kompleksów pałacowych Królestwa Silla, później całkowicie zniszczony. Od lat 70-tych ubiegłego wieku trwały w tym miejscu wykopaliska i wszystkie obecnie istniejące budynki są zrekonstruowane. Szczególnie ładnie miejsce to wygląda ponoć po zmroku, ale my niestety byliśmy tam po południu. Wstęp – 3000 wonów od osoby, parking był za darmo.
Zatrzymaliśmy się również w okolicy mostu Woljeonggyo, który odbudowano w 2018 roku, jako największy drewniany most w Korei. Parking znajduje się po południowej stronie rzeki, a przekroczyć ją możemy zarówno wspomnianym mostem, jak i po kamieniach, które stanowią bardzo popularne miejsce do fotografowania się wśród turystów. Na północnym brzegu rzeki znajduje się natomiast tradycyjna wioska Gyochon – bardzo mała, ale chcieliśmy zdobyć pieczątkę, więc podjechaliśmy tam.
Po powrocie na nocleg znów zaparkowaliśmy na zewnętrznym parkingu (za darmo, bo na parterze hotelu nie było miejsca) i poszliśmy pieszo na Jungang Market. Większość stoisk zakupowych była już zamknięta, natomiast te ze streed foodem działały w najlepsze. Kilkanaście budek z jedzeniem, brak tłoku i mnóstwo stolików na środku – zdecydowanie polecam. W sumie wydaliśmy 28900 wonów (91 zł) i były w tym dwie porcje krewetek, jedna porcja kurczaka i jedno danie z wieprzowiną. Jest tanio, ale na koreańskim street fodzie raczej nie najesz się jedną porcją po całodziennym zwiedzaniu.
Niestety nie udało nam się skorzystać z opcji, na którą decydowało się wielu Koreańczyków - mianowicie kupowali (lub wypożyczali) plastikowy pojemnik z czterema przegródkami i do tego kupony, które mogli wykorzystać na mniejsze porcje na czterech różnych stoiskach. Niestety instrukcja użycia była po koreańsku i zauważyliśmy ją już gdy byliśmy trochę pojedzeni, ale może ktoś z forumowiczów w przyszłości porwie się na dyskusję ze sprzedawcami i dowie się dokładnie jak to działa. Jeśli chodzi o płatności, to turysta zapłaci tylko gotówką, natomiast wydaje mi się, że Koreańczycy mają również coś podobnego do BLIKa albo niektórzy sprzedawcy pozwalają na płatność przelewem. Na poniższym zdjęciu po prawej widać informację o tym jak można zapłacić elektronicznie, a po lewej od tego pojemnik na wykorzystane kupony, o których przed chwilą wspominałem.
Wieczorem odwiedziliśmy jeszcze supermarket Top Mart, który podobał nam się dużo bardziej niż małe sklepiki, z których słynie Korea i które opisywałem w jednym z poprzednich odcinków.
Dzień 8, czwartek (26.10.2023)
KakaoMap ma filtr, która pokazuje samoobsługowe stacje paliw. Ja natomiast wykorzystałem go, by znaleźć taką z obsługą (https://maps.app.goo.gl/unJtJktR12ZoudZ16). Na miejscu powiedziałem, że poproszę „full”, pracownik stacji zatankował, zapłaciłem kartą i jeszcze dostaliśmy gratis chusteczki. Litr benzyny kosztował około 1740 wonów (5,50 zł). Tego dnia trafiliśmy na najlepszą pogodą podczas całego wyjazdu. O ile na początku w Seulu było dość wietrznie i 10-15 stopni w ciągu dnia (a nocą nawet 3-5 stopni), to czwartek temperatura dochodziła do 24 stopni – mogliśmy chodzić w koszulkach z krótkim rękawem i wypróbować wentylowane fotele w Hyundaiu. Natomiast niedługo po naszym powrocie, 17 listopada tego roku spadł w Seulu pierwszy śnieg. A tę relację piszę pewnego wieczora, kilka dni przed Bożym Narodzeniem i widzę, że Seulczycy właśnie jadą do pracy, a ich termometry pokazują 14 stopni na minusie.
Po przejechaniu 90 kilometrów, co zajęło około godzinę, dotarliśmy do kompleksu Haedong Yonggungsa, położonego na urwistym skalistym zboczu nad oceanem. Napis nad wejściem mówi, że to najpiękniejsza świątynia w Korei, a ja nie zamierzam spierać się z tym stwierdzeniem. Po wejściu widzieliśmy plakat informujący, że co niedzielę, od 11.30 do 12.30 wydawane są darmowe posiłki, ale nie wiem na jakiej zasadzie to działa. Po zakończeniu zwiedzania pospacerowaliśmy jeszcze wzdłuż linii brzegowej i wróciliśmy na parking. Za trochę ponad 2 godziny postoju zapłaciliśmy 7000 wonów (22 zł). Obok parkomatu jest instrukcja obsługi po angielsku – wpisujemy numer rejestracyjny, płacimy kartą i można odjeżdżać.