Oprócz naszej czwórki w samochodzie mamy jeszcze dwie Angielki, szybko się dogadujemy. Dziewczyny całą wyprawę siedzą z tyłu samochodu i mają mnóstwo własnych tematów w międzyczasie ale dzielnie nas wspierają przy posiłkach i zwiedzaniu. Mniej więcej pośrodku Salar de Uyuni znajduje się „wyspa” nazywana Isla Incahuasi. Można tu dojechać właściwie tylko zimą (czyli teraz).
Rzeczywiście sprawia wrażenie prawdziwej wyspy pośród białego oceanu soli. A to czubek wygasłego wulkanu.
Wdrapujemy się na najwyższe wzniesienie i podziwiamy niezwykły krajobraz oraz wulkany na horyzoncie
Cała wyspa porośnięta jest kaktusami z gatunku Echinopsis atacamensis, których pnie po wyschnięciu stanowią niezły materiał budowlany
Widoczki powalają po prostu!
Na wyspie żyją takie żółte ptaszki
Jedziemy dalej. Co jakiś czas mijamy prosty krzyż lub małą kapliczkę. To upamiętnienia zmarłych tu lokalesów i turystów! Tak - to pustynia, na której można łatwo zginąć nie przestrzegając zasad! Jeździliśmy po Salarze cały dzień. Nadchodzi powoli zachód słońca i dojeżdżamy do miejsca gdzie stoi płynna solanka. To jedyne takie miejsce z wodą o tej porze roku, cały salar jest wyschnięty na wiór. W lecie oczywiście wody jest mnóstwo.
Zachód słońca i kolory są niesamowite
Ostatnie promienie nad tą solną pustynią i zapada szybko zmierzch.
Oryginalnie większość wycieczek nocuje na obrzeżach Salaru np. w Colchani. Ale teraz przy tak małej liczbie turystów, większość biur nie uruchamia tych hoteli tylko na pierwszą noc wracamy do pobliskiego Uyuni. Mega zmęczeni jemy kolację i lulu spać. Jutro kolejny etap pustyń boliwijskich. c.d.n.
tropikey napisał:
A jak po zmroku? Niebo mocno rozgwieżdżone?
Będą fotki!Wstaje nowy dzień, wcześnie rano wyglądam przez okno i tak prezentują się ulice Uyuni.
Przed południem zapełnią się znowu miejscowym bazarem. Na razie jednak idę na poranną przechadzkę poczuć ten niesamowity klimat pustynnego miasteczka.
Pakujemy się i ruszamy na południe. Pierwszym stopem ma być miasteczko San Cristobal. Nie ma w nim może wiele interesującego do zobaczenia oprócz wiekowego kościoła i kopalni na horyzoncie (cały stożek góry ścięty – kopalnia rudy cyny).
Jednak nasza toyotka odmawia tu posłuszeństwa. Luiz próbuje ją przywrócić do życia z umiarkowanym powodzeniem.
Na wzmocnienie dobra będzie miejscowa czekolada. Szkoda, że nie można jej legalnie przywieźć do Polski (wracamy przez Stany, nie będę ryzykował…)
Ruszamy dalej w kierunku pustyni Siloli i wulkanów.
Droga jeszcze przez moment jest asfaltowa a potem przechodzi w szutry.
Niestety samochód psuje nam się ponownie. Naprawa pochłania Luiza dosłownie ?
W międzyczasie idę pooglądać pasące się nieopodal lamy.
Zwiedzamy fajne formacje wulkaniczne, tutaj już napęd 4x4 się przydaje.
Kurczę, przy Waszych perypetiach z lotami z SCL, moja przygoda z sejfem w czasie pobytu w Santiago (pod koniec tego odcinka: gnam-se-sam,219,144662?start=60#p1257920) to była czysta igraszka
:DCiekawe, czy inni też mieli tam jakieś perturbacje, czy to tylko my takie gapy
:DCarmenere w Santiago, to istny balsam. Co ciekawe, w Polsce już mi tak nie smakowało...
hiszpan napisał:Czas zbierać się z powrotem do Santiago, nie chcę już spóźnić się na żaden samolot!Po drodze zajeżdżamy jeszcze do polecanej winnicy Vina Indomita w celu degustacji. Haha... ciekawe jakby się skończyło gdyby degustacja się powiodła.
;)
hiszpan napisał:W końcu chyba wygrywa resztka rozsądku, siadam z laptopem, googluję jakiś najtańszy bilet z La Paz do Limy, bulimy kolejną bezsensowną kasę i wracam z eticketem. Pan uśmiechnięty sprawdza i …. grzecznie zaprowadza nas na checkin po nasze karty pokładowe. Lecimy!Kolejnym razem takie rzeczy się rezerwuje na randomową datę (najlepiej oddaloną o m.in. tydzień - dwa) na xp albo innym amerykańskim OTA i po szczęśliwym boardingu / wlocie do kraju kasuje jednym klikiem: jeśli nastąpi to do 24 h (a w praktyce do końca następnego dnia więc zwykle dłużej) dostaje się full zwrot bez względu na warunki taryfy, cenę itp.
Masz 100% racji @marek2011, też na to wpadłem jak już przestał nade mną stać facet z Latam przypominając mi, że checkin zamykają za 23 minuty, jak już przeszliśmy koszmarną kolejkę do immigration (pracowały 3 okienka) i jak już dobiegliśmy do bramki na last call do Limy. Jak już sobie siadłem w fotelu Drimka to pomyślałem, że dokładnie tak trzeba było zrobić. Ot nauczka na przyszłość...
Rewelacja. Zastanawiałem się nawet czy nie wpaść wypożyczonym samochodem do Laguna Blanca by choć trochę liznąć Boliwii, ale potem przeczytałem, że nie przepuściliby mnie przez granicę. Widoki boliwijskie wydają się jednak lepsze niż okolice SPdA, nawet ze zdjęć z telefonu
;). Koniecznie muszę się tam wybrać w najbliższym czasie.
dla mnie trip z SPdA do Uyuni i okolice samego SPdA to najpiękniejsze przyrodnicze miejsce na ziemi - jest wszystko: ciepłe źródła, pustynia, doliny, wulkany, laguny, lamy i wikunie..te kolory oddają właśnie to jak tam jest
;) miło powspominać na zdjęciach
:)
Oprócz naszej czwórki w samochodzie mamy jeszcze dwie Angielki, szybko się dogadujemy. Dziewczyny całą wyprawę siedzą z tyłu samochodu i mają mnóstwo własnych tematów w międzyczasie ale dzielnie nas wspierają przy posiłkach i zwiedzaniu.
Mniej więcej pośrodku Salar de Uyuni znajduje się „wyspa” nazywana Isla Incahuasi. Można tu dojechać właściwie tylko zimą (czyli teraz).
Rzeczywiście sprawia wrażenie prawdziwej wyspy pośród białego oceanu soli. A to czubek wygasłego wulkanu.
Wdrapujemy się na najwyższe wzniesienie i podziwiamy niezwykły krajobraz oraz wulkany na horyzoncie
Cała wyspa porośnięta jest kaktusami z gatunku Echinopsis atacamensis, których pnie po wyschnięciu stanowią niezły materiał budowlany
Widoczki powalają po prostu!
Na wyspie żyją takie żółte ptaszki
Jedziemy dalej. Co jakiś czas mijamy prosty krzyż lub małą kapliczkę. To upamiętnienia zmarłych tu lokalesów i turystów! Tak - to pustynia, na której można łatwo zginąć nie przestrzegając zasad!
Jeździliśmy po Salarze cały dzień. Nadchodzi powoli zachód słońca i dojeżdżamy do miejsca gdzie stoi płynna solanka. To jedyne takie miejsce z wodą o tej porze roku, cały salar jest wyschnięty na wiór. W lecie oczywiście wody jest mnóstwo.
Zachód słońca i kolory są niesamowite
Ostatnie promienie nad tą solną pustynią i zapada szybko zmierzch.
Oryginalnie większość wycieczek nocuje na obrzeżach Salaru np. w Colchani. Ale teraz przy tak małej liczbie turystów, większość biur nie uruchamia tych hoteli tylko na pierwszą noc wracamy do pobliskiego Uyuni. Mega zmęczeni jemy kolację i lulu spać.
Jutro kolejny etap pustyń boliwijskich.
c.d.n.
Będą fotki!Wstaje nowy dzień, wcześnie rano wyglądam przez okno i tak prezentują się ulice Uyuni.
Przed południem zapełnią się znowu miejscowym bazarem. Na razie jednak idę na poranną przechadzkę poczuć ten niesamowity klimat pustynnego miasteczka.
Pakujemy się i ruszamy na południe. Pierwszym stopem ma być miasteczko San Cristobal. Nie ma w nim może wiele interesującego do zobaczenia oprócz wiekowego kościoła i kopalni na horyzoncie (cały stożek góry ścięty – kopalnia rudy cyny).
Jednak nasza toyotka odmawia tu posłuszeństwa. Luiz próbuje ją przywrócić do życia z umiarkowanym powodzeniem.
Na wzmocnienie dobra będzie miejscowa czekolada. Szkoda, że nie można jej legalnie przywieźć do Polski (wracamy przez Stany, nie będę ryzykował…)
Ruszamy dalej w kierunku pustyni Siloli i wulkanów.
Droga jeszcze przez moment jest asfaltowa a potem przechodzi w szutry.
Niestety samochód psuje nam się ponownie. Naprawa pochłania Luiza dosłownie ?
W międzyczasie idę pooglądać pasące się nieopodal lamy.
Zwiedzamy fajne formacje wulkaniczne, tutaj już napęd 4x4 się przydaje.