Podobno endemiczny dla La Desirade rodzaj kaktusa. Wrzucam go, bo ma ciekawy wygląd, a ja niewybredne poczucie humoru.
Kozy, wszędzie kozy. I opuszczone domy. Z kozami.
Taki to kolega wyskoczył na nas zza krzaka.
Znak “Zwolnij, iguany” i – niespodzianka – iguana (na prawo od ławki)
Co zjeść na Gwadelupie (i czego lepiej nie jeść)?
Nie będę udawał wybitnego turysty kulinarnego, bo podróże do takich krajów jak Gwadelupa zwykle szybko uświadamiają mi wciąż obecne różnice płacowe między Polską a tak zwanym Zachodem. W efekcie dochodzi do poważnego dysonansu pomiędzy tym co chciałbym zjeść, a tym co mógłbym zamówić w knajpie bez ryzyka utraty zdolności kredytowej. Całkiem sporej liczby potraw udało nam się jednak spróbować, z czego niektóre nawet miło wspominam. Poniżej zamieszczam więc krótką listę posiłków, których nie muszę się wstydzić publicznie:
Rum – Znalazł się na pierwszym miejscu zupełnie przypadkiem. Na wyspie działa kilka destylarni rumu, a ich produkty są szeroko dostępne we wszystkich sklepach. Tutaj drobna uwaga – najpopularniejszy (i najtańszy, jakby co) jest biały rum, którego woltaż w oficjalnej dystrybucji waha się od 40 do 62%. Zdania ekspertów w kwestii smaku są podzielone – specjaliści twierdzą, że jest delikatny i przyjemny, a według mnie smakuje jak nasz polski bimber, co na upartego na jedno wychodzi. Złote rumy (poddane leżakowaniu) to już jednak półka wyżej, zarówno cenowa, jak i smakowa. Bokit – rodzaj kanapki, przyrządzanej w czymś podobnym do bułki z kebaba, natomiast “nadzienie” może stanowić chyba wszystko. Najczęściej zamawialiśmy je ze składnikami, które potrafiliśmy wymówić, ale ogólnie zwykle trzymały niezły poziom. Jest to też najczęstsze danie dostępne w każdym food trucku na Gwadelupie. Czekolada – na Gwadelupie wytwarzana jest z miejscowego kakao oraz trzciny cukrowej, przez co smakuje zupełnie odmiennie, niż te sprzedawane nad Wisłą. Warto spróbować albo podarować komuś z pracy żeby zsiniał z zazdrości o egzotyczne wakacje. Owoce – absolutny numer jeden wyjazdu. Podczas naszego pobytu był akurat sezon na ananasy i melony, chociaż w sklepach i warzywniakach było też pełno innych egzotycznych owoców. Tak dobrych ananasów nigdy wcześniej jednak nie jadłem i tęsknię do nich bardzo. Colombo – typowy obiad na Gwadelupie, czyli udka z kurczaka gotowane w intensywnym sosie z dodatkiem curry. Podawane najczęściej z ryżem i fasolą. Całkiem niezłe, ale jakoś nikogo nie dopytywałem o przepis. Ryby i wszystkie owoce morza prosto z grilla – rybołówstwo na Gwadelupie ma się dobrze, a w praktycznie każdej knajpie dostaniecie spory wybór grillowanych ryb albo owoców morza. Wszystko dobre, smaczne i zwykle w rozsądnej cenie. Nie mam jednak pojęcia, co za gatunki wylądowały dokładnie na naszym talerzu, bo znajomości francuskiego wystarczyło mi zwykle na zamówienie “grillowanej ryby” i uśmiechaniu się jak idiota przy pytaniu o dodatki. Banany w rumie – najlepszy deser Gwadelupy, odkryty zupełnie przypadkiem. Banany pieczone są w mieszance rumu i cukru trzcinowego (oraz pewnie czegoś jeszcze) i podawane na gorąco. Puncha – napój na bazie rumu z dodatkiem dostępnych akurat owoców. Doskonale ukrywa rzeczywisty smak rumu i świetnie smakuje o zachodzie słońca na plaży. W moim koszyku najczęściej lądował kokosowy. Niepokojąca kaszanka z talerza kreolskiego – historia ku przestrodze. Mam zwyczaj zamawiania z karty potrawy metodą na “chybił – trafił”, przy czym najczęściej chybiam. Zamówiony talerz kreolski okazał się zestawem z accras (poniżej), sałatki, kawałka ryby i bardzo dziwnego podłużnego… czegoś. Rzeczone danie wyglądało trochę jak ciemne kiełbaski, ale za osłonkę służyło coś dużo grubszego i niemożliwego do przegryzienia. W środku znajdował się natomiast farsz, który po naciśnięciu osłonki wychodził obydwoma końcami przez małe otwory, co przywodziło bardzo niepokojące skojarzenia. W smaku farsz nie był jednak najgorszy, nawet lekko pikantny, aczkolwiek obiecałem sobie sprawdzić co to za danie dopiero po dojechaniu do najbliższego lokalu z toaletą. Rzekomo była to kaszanka rybna, ale źródła nie są w tej sprawie zgodne. Sorbety i lody kokosowe – w wielu miejscach można dostać przepyszne kokosowe lody i sorbety wyrabiane metodą chałupniczą (lub jak kto woli – rzemieślniczą). Smakują super, chociaż w każdym miejscu trochę inaczej. Sos kreolski – składników nie udało mi się nigdy do końca rozszyfrować, ale na pewno znajdują się w nim limonka i ostra papryka. Dobry, lekko kwaśny i podawany do większości dań na wyspie. Accras – coś w rodzaju małych pączków z ciasta wymieszanego z mieloną rybą, smażonych na głębokim tłuszczu. Smakują dużo lepiej, niż brzmi przepis. Serwowane najczęściej jako przystawka. Dżemy – na Gwadelupie robi się dżemy chyba ze wszystkiego i warto spróbować kilku z nich. Mi najbardziej smakował kokosowy.
Banany w rumie! Przepis z takimi składnikami nie mógł nie wyjść.
Bliżej nieokreślona ryba z mnóstwem sosu kreolskiego.
Złowroga kaszanka z ryby (to ciemne coś po lewej stronie)
Accras
Bokit, czyli kebab z Gwadelupy. Tani i dobry, bo dobry i tani.
Colombo – gotowany w curry kurczak plus ryż. Danie każdego szanującego się kulturysty.
Carib. Co prawda z Trynidadu (i Tobago), ale pod palmą smakuje w sam raz.
Maszynka służąca do produkcji lodów kokosowych, destylacji rumu i kiszenia ogórków.
Rum i puncha (czyli też rum, ale z kokosem). Kaloryczne i lokalne, warte uwagi.
Epilog - pożegnanie z Gwadelupą
Na samo zakończenie naszego wyjazdu zmuszeni byliśmy powrócić z Saint Francois na wschodnim krańcu wyspy do Pointe-a-Pitre, mieszczącego się w jej centrum. Zadowoleni z siebie oddaliśmy chwilę wcześniej samochód, zlokalizowaliśmy dworzec autobusowy i spakowaliśmy cały nasz dobytek w plecaki. Po drodze zjedliśmy jeszcze pożegnalny obiad, przekonani, że z atrakcji na dzisiaj czeka nas już tylko spanie w autobusie. Kiedy dotarliśmy jednak na dworzec pojawiło mi się w głowie niepokojące wrażenie, że w sumie całkiem istotny węzeł przesiadkowy nie powinien wyglądać tak pusto. Chwilę później, już po lekturze zakurzonego rozkładu jazdy i przypomnieniu sobie wszystkich znanych mi francuskich słów, zostałem uświadomiony przez dwóch przechodniów, że transport publiczny w niedzielę w ogóle nie funkcjonuje. Na pytanie o to, jak w taki sposób można się dzisiaj dostać do Pointe a Pitre zrobili zdziwione oczy i pomogli nam zgodnie rozkładając ręce.
Sytuacja była lekko niewygodna, bo do wspomnianego miasta dostać się po prostu musieliśmy, żeby następnego dnia wsiąść w samolot powrotny. Spacer z oczywistych względów odpadał, taksówka kosztowałaby nas pewnie więcej, niż wynika z mojego zeszłorocznego zeznania podatkowego, a i tak trzeba by ją najpierw zamówić po francusku. Pozostawał nam tylko autostop, ale i w tej kwestii mieliśmy w rękach słabe karty. W godzinach największego upału życie na wyspie prawie zupełnie zamiera, a my na dodatek znajdowaliśmy się dość daleko od najbliższej sensownej drogi do Pointe a Pitre. Przeszliśmy więc większy kawałek do trasy wyjazdowej z miasta, stanęliśmy w cieniu i zaradnie zaczęliśmy przeklinać na wszelkie możliwe sposoby.
Pierwsza podwózka poszła nam zaskakująco sprawnie, bo ulitowała się nad nami przemiła Francuzka, która nie mogła uwierzyć w naszą głupotę. Nie chciałem wyprowadzać jej z błędu, zresztą nie miałem w tej kwestii zbyt wielu argumentów, więc przez dalszą drogę umilałem jej podróż obrzydliwie kaleczonym francuskim. Pani wyrzuciła nas w Sainte-Anne, będącej popularnym turystycznym kurortem, skąd nasze szanse na złapanie podwózki znacznie wzrastały. Nie zdążyłem nawet dobrze wyciągnąć ostatniego plecaka i pobłogosławić jej potomków do dziesiątego pokolenia, a tu nagle na trawniku obok nas pojawił się ogromny zielony legwan. No żesz, to my ich szukaliśmy przez 2 tygodnie, a one tak po prostu chodzą sobie wzdłuż drogi? Na widok gada wyrwało mi się z ust kilka polskich ciepłych przekleństw, co okazało się niespodziewanie wyjątkowo dobrym posunięciem. Pogłos swojskiego “mać” dotarł do przechodzącej akurat starszej pary, która ze wszystkich języków świata władała akurat językiem Mickiewicza.
Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie. Pani okazała się Polką, która z kraju wyjechała ponad 40 lat temu, ale pozostał jej sentyment do kraju i chyba tylko temu zawdzięczałem fakt, że odezwała się do nas po dosłyszeniu mało kulturalnych słów. Jej partner był natomiast rodowitym Niemcem, który w żadnym innym języku nie mówił, ale sprawnie posługiwał się za to wypożyczonym samochodem. Od słowa do słowa zgodzili się nas zawieźć pod potrzebny adres, a w międzyczasie wybraliśmy się z nimi jeszcze na mały spacer po miejscowości i opowiedzieliśmy sobie wzajemnie historię całego życia. Jakby wypadków było mało, po powrocie do samochodu zdecydowanie zaczepiła nas jeszcze kolejna para turystów, tym razem Francuzek, które zatrzasnęły kluczyki w samochodzie i widząc dwóch mężczyzn, domagały się otwarcia ich auta. Przy samochodzie rozpętała się jednak istna wieża Babel, bo panie rozmawiały z nami po angielsku, ze sobą po francusku, my z naszą nową znajomą po polsku, a na dodatek Niemiec zaczął mówić do pań w potrzebie czystą niemczyzną i – o dziwo – uzyskał płynną odpowiedź w tym samym języku. Sytuacja z kluczykami była jednak niewesoła, bo nikt z nas nie miał żadnych narzędzi, a tym bardziej doświadczenia w kradzieży samochodów. Jednocześnie panie zdecydowanie sprzeciwiały się wybiciu szyby, co szybko awansowało na jedyne dostępne nam od ręki rozwiązanie i zdecydowały się poszukać kogoś bardziej kompetentnego w otwieraniu aut. Podziękowaliśmy sobie jednak miło i serdecznie, załadowaliśmy się do samochodu naszych nowych znajomych i sprawnie dojechaliśmy pod nasz ostatni nocleg. Kilkanaście godzin później żegnaliśmy już Gwadelupę i z pokładu samolotu ostatni raz patrzyliśmy się na oddalającą się wyspę.
Glony sargassowe w ilościach hurtowych. Niektóre plaże były ich pełne, ale według naszych obserwacji wykorzystywano je wyłącznie do palenia w ustronnym miejscu.
Plaża kamienista, bo chyba tylko takiej jeszcze nie było na zdjęciu.
Po więcej przewodników jak nie należy zwiedzać świata, przepisy na nalewki i kolekcję wybitnie śmiesznych memów zapraszam na moją stronę All-exclusive.pl (https://all-exclusive.pl/
-- 03 Maj 2022 10:45 --
Obiecane wcześniej informacje praktyczne. Post dla wszystkich, którzy chcą się dowiedzieć czegoś konkretnego o Gwadelupie bez wczytywania się w historię życia autora.
Jak najtaniej dolecieć na Gwadelupę?
My skorzystaliśmy z linii Air Caraibes (https://en.aircaraibes.com/en), która oferuje przeloty z Paryża (Paris Orly) na terytoria zamorskie Francji i kilka innych destynacji na Karaibach. Bilety dla 2 osób (w tym jeden bagaż rejestrowany) kosztowały nas łącznie 774 EUR i na ile się orientuję, to najtańsza oferta na tej trasie.
Istnieje możliwość zaoszczędzenia na biletach po 14 EUR – trzeba założyć sobie konto na francuskim Cashbacku o nazwie Widilo (https://www.widilo.fr/) i kupić bilety z dedykowanego linka. Z drobną pomocą elektronicznego tłumacza udało nam się to zrobić (strona jest wyłącznie po francusku). Po ich zakupie czekałem jeszcze ok. 40 dni, aż Widilo zweryfikuje płatność. Finalnie euro trafiło na konto w systemie i bez problemów przelałem je na polski rachunek.
Na lotnisko Paris Orly można dolecieć m.in. z Warszawy linią Wizz Air. W wyszukiwarce Wizza widnieją formalnie też połączenia do Gdańska i Poznania, ale w marcu i kwietniu brak było lotów realizowanych na tej trasie.
Na mniej więcej miesiąc przed wylotem linia przesunęła nasz wylot z Paryża z godzin popołudniowych na mocno poranne. Zupełnie popsuło to naszą koncepcję, bo planowaliśmy najpierw dolecieć do Paryża porannym lotem z Warszawy, a dopiero potem przesiadać się w Air Caraibes. Skontaktowaliśmy się z ich biurem obsługi i po wielu próbach udało się bezpłatnie przełożyć bilety na nieco późniejszy rejs na Gwadelupę (ok. 12 z Paryża), ale z przesiadką na Martynice. Najtrudniejszym elementem było znalezienie numeru telefonu, a potem osoby mówiącej w ich biurze po angielsku, ale finalnie się udało.
Standard samego lotu był zupełnie zadowalający, a stewardessy wręcz namawiały do wzięcia jakiegoś wina na drogę. Niegrzecznie byłoby odmówić. Serwowano też całkiem dobre danie główne (wszystko w cenie biletów).
Na Martynice byliśmy jedynymi osobami, które wybrały lot przesiadkowy. Wyszło to całkiem zabawnie, bo byliśmy prowadzeni do kontroli bezpieczeństwa przez jakieś zakurzone fragmenty lotniska i ogólnie wywołaliśmy trochę zamieszania.
Mało co nie przegapiliśmy naszego lotu z Martyniki na Gwadelupę, bo wylot odbył się z zupełnie innej bramki, niż wskazywały na to oficjalne informacje. Co prawda, miał z niej startować inny samolot na Gwadelupę (i to w dodatku godzinę wcześniej), ale chyba uznano, że nie ma sensu dwa razy latać i załatwiono wszystko za jednym razem. Na szczęście lotnisko na Martynice jest niewiele większe od samego samolotu, więc udało nam się nie zgubić.
Przepisy COVID (marzec-kwiecień 2022)
Kiedy lecieliśmy na Gwadelupę pod koniec marca 2022 wymagane było przedstawienie przed wylotem wyniku testu na COVID (antygenowy lub PCR) w języku francuskim lub angielskim, wykonanego na 24 godziny przed wylotem z Paryża. Trochę to utrudniało sprawę, ale udało się nam znaleźć akceptowalne połączenie Wizzem z Warszawy i wyrobić się w terminie. Dodatkowo niezbędny był certyfikat pełnego szczepienia, w naszym wypadku 3 dawkami. Oba dokumenty rzeczywiście sprawdzano.
Mieliśmy trochę stresu, bo nie wiedzieliśmy jak na Martynice będą liczone wspomniane 24 godziny – nasz test był jeszcze ważny w momencie wylotu z Paryża na Martynikę, ale podczas kolejnego lotu z Martyniki na Gwadelupę mijało już ok. 28 godzin od jego wykonania. Niby cały przelot odbywał się w ramach jednej rezerwacji, no ale wszystkiego mogliśmy się spodziewać. Obsługa lotniska rozwiązała to całkiem prosto, bo … po prostu go nie sprawdziła. Nie wiem, na ile wpływ na to miało zamieszanie z naszym lotem, wynikające ze zmienionej bramki. Po wylądowaniu na Gwadelupie nie byliśmy już proszeni o wynik testu.
Ogólnie na całej Gwadelupie bardzo przestrzega się posiadania certyfikatu szczepienia, a jego okazanie jest wymagane nawet przed wejściem do obiektów na świeżym powietrzu (np. ogrodu botanicznego, zoo, stadionu). W marcu ‘22 wymagany był certyfikat pełnego szczepienia (różnie liczony dla różnych szczepionek). Sprawdzano go też (ale bardzo rzadko) w niektórych knajpach.
Test na wylot z Gwadelupy do Paryża nie był wymagany.
Co ze sobą zabrać?
Kremy przeciwsłoneczne i maści na oparzenia (bądźmy realistami, kiedyś na pewno zapomnicie się posmarować). Jeśli planujecie snorkling w okolicach rafy koralowej, warto wziąć ze sobą jakiś ultra naturalny krem przeciwsłoneczny, ale nie znam się na tym i go nie miałem.
Wszelkiego rodzaju środki przeciwko komarom – niektóre z tych insektów mogą przenosić dengę, czego pewnie wolelibyście uniknąć. Komarów jest szczególnie dużo na zachodniej wyspie (Basse-Terre), stąd w mieszkaniach popularne są moskitiery.
Jeśli planujecie jakiekolwiek wędrówki po dżungli, koniecznie trzeba zabrać ze sobą dobre buty trekkingowe. Szlaki bywają dość wymagające – zdarza się odrobina wspinaczki albo zejście po linie, chociaż zazwyczaj wygląda to gorzej, niż przedstawia się w praktyce. Mile widziana jest też kurtka przeciwdeszczowa.
Wypożyczenie samochodu
Wypożyczenie samochodu na Gwadelupie to dobry pomysł, bo w większość miejsc nie dostaniecie się transportem publicznym. Przed wyjazdem zbadałem nieco rynek i wyszło mi, że najtaniej auto można wynająć w Pro Rent (http://www.pro-rent.com/). Fiat Panda kosztował ok. 25 EUR dziennie, a do tego wypożyczalnia pobrała 600 EUR kaucji (wszystko płatne kartą debetową, przedpłata nie była wymagana). Wszystko odbyło się zupełnie profesjonalnie i bez problemu, a obsługa mówiła nawet po angielsku. Warto zrobić rezerwację z jak największym wyprzedzeniem, bo mają niezłe promocje (na które my się spóźniliśmy) w postaci wspomnianej Pandy od ok. 18 EUR za dzień.
Fiat Panda nie jest demonem szos, ale z drugiej strony ja nie jestem też demonem finansjery. Niekiedy jeździło się nim ciężko, bo Basse-Terre jest dość górzyste. Wszędzie udało się jednak wjechać, choć często wymagało to duszenia silnika na pierwszym biegu (i oglądania analizy spalania na poziomie 20 l/ 100 km).
Ceny paliwa na stacjach są… ukryte. Dopiero po zajechaniu na którąś ze stacji możliwe jest odczytanie ceny z dystrybutora i nie ma co liczyć na ich wyświetlenie na wielkich szyldach. Z drugiej strony wszędzie płaciliśmy 1,82 EUR za litr 95-tki, więc może ceny są jednakowe.
Przed oddaniem samochodu większość wypożyczalni wymaga odkurzenia samochodu z piasku, który nanieśliśmy z plaży. Odkurzacze są na niektórych myjniach, działają w większości na monety. Jeśli planujecie jeździć samochodem po Gwadelupie, jak ognia unikajcie okolic Pointe-a-Pitre w godzinach szczytu (od 6:30 do 9 rano) i potem od 16 do 18. Korki na drogach dojazdowych i wyjazdowych są ogromne. Naszym negatywnym rekordem było przejechanie ok. 14 km w godzinę.
Transport z lotniska w Pointe-a-Pitre do centrum
Na trasie jeździ autobus miejski, koszt biletu to 1,20 EUR. Kursuje jednak tylko do 18:00 – potem trzeba brać taksówkę albo umówić się z kimś po odbiór. Cena taksówek to 25-40 EUR, nas odbierał właściciel mieszkania za 20 EUR. Przejść się raczej nie da, bo droga do centrum prowadzi wzdłuż trasy szybkiego ruchu, która nie ma pobocza i w większości oświetlenia.
Autobusy (linie AE od 1 do 3) na lotnisko odjeżdżają z przystanku Centre des Arts (https://goo.gl/maps/nqb9rYaeZgHTUPk2A), obok Ratusza (Hotel de Ville). Jeżdżą mocno nieregularnie, my czekaliśmy na swój ok. godziny.
Porady ogólne
Przed wyjazdem warto odświeżyć swój francuski albo przynajmniej nauczyć się kilku słów w tym języku. Bardzo rzadko udaje się z kimś dogadać po angielsku. Dotyczy to nawet knajp i niektórych atrakcji turystycznych.
Ceny w marketach są nieco niższe na Basse-Terre niż na Grande-Terre. Niewiele to zmienia, bo i tak jest dość drogo.
Transport międzymiastowy (a lokalnego nie sprawdzałem) w ogóle nie funkcjonuje w niedziele (a już na pewno nie było żadnego autobusu z Saint Francois do Pointe-a-Pitre w ten dzień, czyli pomiędzy dwoma dość dużymi miasteczkami)
Autobusy z Pointe-a-Pitre do innych miast odjeżdżają z dworca Gare De Darboussier (https://goo.gl/maps/USWGv7jfawnQDXkR6). Bilety kupuje się u kierowcy. Koszt przejazdu do Sainte-Anne to 3 EUR.
Gwadelupa należy do Unii Europejskiej, więc obowiązują tam (przynajmniej teoretycznie) unijne stawki roamingu. Warto to jednak sprawdzić, bo jeden z telefonów (z mniej znanej sieci) wypluł nam cennik jak na połączenia z Dżibuti. Ogólnie Internet mobilny na wyspie chodzi bardzo słabo, a otwarte wifi spotykaliśmy rzadko. Warto ściągnąć sobie wcześniej mapy na telefon, jeśli planujemy korzystać z nawigacji. Na wyspie najlepiej chodził przy tym Internet z Play, zauważalnie gorzej z Orange, a zupełnie tragicznie z Plusa.
Niektóre atrakcje można rezerwować na stronie ICIGO (https://www.icigo.com/). My w ten sposób wynajęliśmy kajaki na snorkling na Wyspach Gołębich (Ilets Pigeon) za 30 EUR za 4 h.
Promy na Les Saintes i La Desirade
Promy na Les Saintes odpływają m.in. z Pointe-a-Pitre i Trois Rivieres. My płynęliśmy z tego drugiego miasta, gdzie operują linie VAL Ferry (https://valferry.fr/) oraz CTM (https://www.ctmdeher.com/). Promy wypływają ok. 8 – 9 rano i wracają do Trois Rivieres ok. 15-16. Koszt biletu powrotnego dla jednej osoby to od 22 do 27 EUR. Warto zrobić rezerwację trochę wcześniej, bo pojawiają się oferty promocyjne. Biorąc pod uwagę ogromne poranne korki w okolicach Pointe-a-Pitre, warto wstać wcześniej i wybrać się na pierwszy prom ok. godz. 7, unikając w ten sposób godzin szczytu.
Na La Desirade pływają m.in. promy z Saint-Francois linii Comadile (https://www.comadile.fr/) w cenie 37 EUR za bilet powrotny. Wypływają ok. 8 rano i wracają ok. 16.
Niektóre atrakcje (Wodospady du Carbet, destylarnia Bologne, Cascade aux Ecrevisses)
Jeśli chcecie zwiedzić Destylarnie Bologne (https://www.rhumbologne.fr/) i nie mówicie po francusku, to warto wcześniej się z nimi skontaktować, bo raz w tygodniu organizują grupę anglojęzyczną. Nam zdarzyło się tak, że miejsc nie było już nawet na grupę francuskojęzyczną (zamierzaliśmy rozmawiać o trzcinie cukrowej na migi), więc tak czy inaczej przed przyjazdem wypadałoby do nich zadzwonić. Na pociechę w destylarni organizowana jest darmowa degustacja rumu, raczej bez ograniczeń.
Pierwszy i Drugi Wodospad Carbet – zwiedzanie rozpoczyna się z Hospitality Center Des Chutes Du Carbet (https://goo.gl/maps/KSATC1U6UkD6mENy8), przy czym dojechać autem można tam tylko trasą prowadzącą z południa (obok Grand Etang). Google potrafi wskazać, że przejazdna jest trasa prowadzącą od Trzeciego Wodospadu, co z cała pewnością nie jest prawdą (ścieżka niekiedy wymaga wspinania po linie, a co dopiero jazdy Fiatem Pandą).
Droga na Drugi Wodospad jest bardzo prosta i trwa kilkanaście minut. Na Pierwszy trzeba się już dobrze przygotować – dużo wody, dobre buty, jedzenie, kurtka przeciwdeszczowa, coś od komarów to zupełne minimum. Trasa z punktu startowego na Pierwszy Wodospad to ok. 1 godziny 45 minut w jedną stronę.
Na Trzeci Wodospad Carbet dostaniecie się ścieżką z tego parkingu (https://goo.gl/maps/GgWt6uYAzgrWhZDU9). Na parking dojedziecie drogą z Capesterre-Belle-Eau, jest całkiem nieźle oznaczona. Ogólnie jest dość prosta, ale na koniec trzeba się nieco powspinać i zejść po linie. Nawet dzieci dawały sobie z tym radę, aczkolwiek patrzyliśmy się na nie z lekkim niepokojem. W jeziorku pod wodospadem można się wykąpać. Trasa trwa ok. 40 minut w jedną stronę od wyruszenia spod parkingu.
Droga na Cascade aux Ecrevisses jest bardzo prosta i pokona ją nawet osoba ze skręconą (rzekomo) kostką. Widoki na miejscu są super, warto zrobić tu sobie krótką przerwę.
te kaszaneczki nazywają sie boudin, najbardziej ciemna prypomina wyglądem kaszankę naszą, ale farsz jest bardziej miałki, występują też z rybą i ślimakiem lambi i są bardzo dobre. w St. Francois oprócz boukitów warto zjeść poulet boucane - grilowany i wędzony kurczak z sosem kreolskim tym pysznym, blisko alei palmowej warto zjeść casave - placki z manioku ze wszystkim, najlepsze chyba z dżemem kokosowym, w St Francois można też zjeść pyszne christofiny, warto spróbowąć wszelkich korzeni i wszystkich owoców, gotave, banany paluszki, ananas butelkowy. nam najbardziej smakował rum agricole - - rolniczy - żółty z destylarni Damoiseau na Grande Terre i z wyspy Marie Galante. Na grande Terre warto też zobaczyć : Pointe de la Grande Vigie - Piękny widok, plażę w Anse Bertrand, murale w Port Louis, Petit Canal gdzie zwożono niewolników na Gwadelupę, można też stamtąd było połynąć na rejs na zachód słońca przy wtsepkach z namorzynami, cmetarz w Morne-a leau, jeden z najpiekniejszych na Karaibach, dom kolonialne Zevallos w którym ponoć straszy, w Point'a'Pitre muzeum Niewolnictwa, w St.Francois targ w czwartek, w St.Anne oczywiście plażę Caravelle, destylarnię Damoiseau. na Basse Terre: miejsce lądowania Kolumba podczas drugiej wyprawy, rumiarnie i destylarnie: montebello Bologne, Longoteau/Karukera, plantacje bananów Grande Cafe, plażę różową i czarną, rejs statkiem do rezerwatu kapitana Cousto, malowidła naskalne Caribów, wulkan, ogród zoologiczny i botaniczny ( w pakiecie z Akwarium było taniej w bas du fort). ps tyle mi się na szybko przypomniało po czterech wyjazdach a drink to tylko ti punch.
Zakupiłam bilety z Paryża Orly na Gwadelupe przez stronę Gotogate na linie lotnicze Aircaraibes czy karty pokładowe trzeba wydrukować czy na lotnisku za darmo wydrukują czy wystarczy aplikacja?
Plaża na La Desirade, stworzona do piknikowania.
Podobno endemiczny dla La Desirade rodzaj kaktusa. Wrzucam go, bo ma ciekawy wygląd, a ja niewybredne poczucie humoru.
Kozy, wszędzie kozy. I opuszczone domy. Z kozami.
Taki to kolega wyskoczył na nas zza krzaka.
Znak “Zwolnij, iguany” i – niespodzianka – iguana (na prawo od ławki)
Co zjeść na Gwadelupie (i czego lepiej nie jeść)?
Nie będę udawał wybitnego turysty kulinarnego, bo podróże do takich krajów jak Gwadelupa zwykle szybko uświadamiają mi wciąż obecne różnice płacowe między Polską a tak zwanym Zachodem. W efekcie dochodzi do poważnego dysonansu pomiędzy tym co chciałbym zjeść, a tym co mógłbym zamówić w knajpie bez ryzyka utraty zdolności kredytowej. Całkiem sporej liczby potraw udało nam się jednak spróbować, z czego niektóre nawet miło wspominam. Poniżej zamieszczam więc krótką listę posiłków, których nie muszę się wstydzić publicznie:
Rum – Znalazł się na pierwszym miejscu zupełnie przypadkiem. Na wyspie działa kilka destylarni rumu, a ich produkty są szeroko dostępne we wszystkich sklepach. Tutaj drobna uwaga – najpopularniejszy (i najtańszy, jakby co) jest biały rum, którego woltaż w oficjalnej dystrybucji waha się od 40 do 62%. Zdania ekspertów w kwestii smaku są podzielone – specjaliści twierdzą, że jest delikatny i przyjemny, a według mnie smakuje jak nasz polski bimber, co na upartego na jedno wychodzi. Złote rumy (poddane leżakowaniu) to już jednak półka wyżej, zarówno cenowa, jak i smakowa.
Bokit – rodzaj kanapki, przyrządzanej w czymś podobnym do bułki z kebaba, natomiast “nadzienie” może stanowić chyba wszystko. Najczęściej zamawialiśmy je ze składnikami, które potrafiliśmy wymówić, ale ogólnie zwykle trzymały niezły poziom. Jest to też najczęstsze danie dostępne w każdym food trucku na Gwadelupie.
Czekolada – na Gwadelupie wytwarzana jest z miejscowego kakao oraz trzciny cukrowej, przez co smakuje zupełnie odmiennie, niż te sprzedawane nad Wisłą. Warto spróbować albo podarować komuś z pracy żeby zsiniał z zazdrości o egzotyczne wakacje.
Owoce – absolutny numer jeden wyjazdu. Podczas naszego pobytu był akurat sezon na ananasy i melony, chociaż w sklepach i warzywniakach było też pełno innych egzotycznych owoców. Tak dobrych ananasów nigdy wcześniej jednak nie jadłem i tęsknię do nich bardzo.
Colombo – typowy obiad na Gwadelupie, czyli udka z kurczaka gotowane w intensywnym sosie z dodatkiem curry. Podawane najczęściej z ryżem i fasolą. Całkiem niezłe, ale jakoś nikogo nie dopytywałem o przepis.
Ryby i wszystkie owoce morza prosto z grilla – rybołówstwo na Gwadelupie ma się dobrze, a w praktycznie każdej knajpie dostaniecie spory wybór grillowanych ryb albo owoców morza. Wszystko dobre, smaczne i zwykle w rozsądnej cenie. Nie mam jednak pojęcia, co za gatunki wylądowały dokładnie na naszym talerzu, bo znajomości francuskiego wystarczyło mi zwykle na zamówienie “grillowanej ryby” i uśmiechaniu się jak idiota przy pytaniu o dodatki.
Banany w rumie – najlepszy deser Gwadelupy, odkryty zupełnie przypadkiem. Banany pieczone są w mieszance rumu i cukru trzcinowego (oraz pewnie czegoś jeszcze) i podawane na gorąco.
Puncha – napój na bazie rumu z dodatkiem dostępnych akurat owoców. Doskonale ukrywa rzeczywisty smak rumu i świetnie smakuje o zachodzie słońca na plaży. W moim koszyku najczęściej lądował kokosowy.
Niepokojąca kaszanka z talerza kreolskiego – historia ku przestrodze. Mam zwyczaj zamawiania z karty potrawy metodą na “chybił – trafił”, przy czym najczęściej chybiam. Zamówiony talerz kreolski okazał się zestawem z accras (poniżej), sałatki, kawałka ryby i bardzo dziwnego podłużnego… czegoś. Rzeczone danie wyglądało trochę jak ciemne kiełbaski, ale za osłonkę służyło coś dużo grubszego i niemożliwego do przegryzienia. W środku znajdował się natomiast farsz, który po naciśnięciu osłonki wychodził obydwoma końcami przez małe otwory, co przywodziło bardzo niepokojące skojarzenia. W smaku farsz nie był jednak najgorszy, nawet lekko pikantny, aczkolwiek obiecałem sobie sprawdzić co to za danie dopiero po dojechaniu do najbliższego lokalu z toaletą. Rzekomo była to kaszanka rybna, ale źródła nie są w tej sprawie zgodne.
Sorbety i lody kokosowe – w wielu miejscach można dostać przepyszne kokosowe lody i sorbety wyrabiane metodą chałupniczą (lub jak kto woli – rzemieślniczą). Smakują super, chociaż w każdym miejscu trochę inaczej.
Sos kreolski – składników nie udało mi się nigdy do końca rozszyfrować, ale na pewno znajdują się w nim limonka i ostra papryka. Dobry, lekko kwaśny i podawany do większości dań na wyspie.
Accras – coś w rodzaju małych pączków z ciasta wymieszanego z mieloną rybą, smażonych na głębokim tłuszczu. Smakują dużo lepiej, niż brzmi przepis. Serwowane najczęściej jako przystawka.
Dżemy – na Gwadelupie robi się dżemy chyba ze wszystkiego i warto spróbować kilku z nich. Mi najbardziej smakował kokosowy.
Banany w rumie! Przepis z takimi składnikami nie mógł nie wyjść.
Bliżej nieokreślona ryba z mnóstwem sosu kreolskiego.
Złowroga kaszanka z ryby (to ciemne coś po lewej stronie)
Accras
Bokit, czyli kebab z Gwadelupy. Tani i dobry, bo dobry i tani.
Colombo – gotowany w curry kurczak plus ryż. Danie każdego szanującego się kulturysty.
Carib. Co prawda z Trynidadu (i Tobago), ale pod palmą smakuje w sam raz.
Maszynka służąca do produkcji lodów kokosowych, destylacji rumu i kiszenia ogórków.
Rum i puncha (czyli też rum, ale z kokosem). Kaloryczne i lokalne, warte uwagi.
Epilog - pożegnanie z Gwadelupą
Na samo zakończenie naszego wyjazdu zmuszeni byliśmy powrócić z Saint Francois na wschodnim krańcu wyspy do Pointe-a-Pitre, mieszczącego się w jej centrum. Zadowoleni z siebie oddaliśmy chwilę wcześniej samochód, zlokalizowaliśmy dworzec autobusowy i spakowaliśmy cały nasz dobytek w plecaki. Po drodze zjedliśmy jeszcze pożegnalny obiad, przekonani, że z atrakcji na dzisiaj czeka nas już tylko spanie w autobusie. Kiedy dotarliśmy jednak na dworzec pojawiło mi się w głowie niepokojące wrażenie, że w sumie całkiem istotny węzeł przesiadkowy nie powinien wyglądać tak pusto. Chwilę później, już po lekturze zakurzonego rozkładu jazdy i przypomnieniu sobie wszystkich znanych mi francuskich słów, zostałem uświadomiony przez dwóch przechodniów, że transport publiczny w niedzielę w ogóle nie funkcjonuje. Na pytanie o to, jak w taki sposób można się dzisiaj dostać do Pointe a Pitre zrobili zdziwione oczy i pomogli nam zgodnie rozkładając ręce.
Sytuacja była lekko niewygodna, bo do wspomnianego miasta dostać się po prostu musieliśmy, żeby następnego dnia wsiąść w samolot powrotny. Spacer z oczywistych względów odpadał, taksówka kosztowałaby nas pewnie więcej, niż wynika z mojego zeszłorocznego zeznania podatkowego, a i tak trzeba by ją najpierw zamówić po francusku. Pozostawał nam tylko autostop, ale i w tej kwestii mieliśmy w rękach słabe karty. W godzinach największego upału życie na wyspie prawie zupełnie zamiera, a my na dodatek znajdowaliśmy się dość daleko od najbliższej sensownej drogi do Pointe a Pitre. Przeszliśmy więc większy kawałek do trasy wyjazdowej z miasta, stanęliśmy w cieniu i zaradnie zaczęliśmy przeklinać na wszelkie możliwe sposoby.
Pierwsza podwózka poszła nam zaskakująco sprawnie, bo ulitowała się nad nami przemiła Francuzka, która nie mogła uwierzyć w naszą głupotę. Nie chciałem wyprowadzać jej z błędu, zresztą nie miałem w tej kwestii zbyt wielu argumentów, więc przez dalszą drogę umilałem jej podróż obrzydliwie kaleczonym francuskim. Pani wyrzuciła nas w Sainte-Anne, będącej popularnym turystycznym kurortem, skąd nasze szanse na złapanie podwózki znacznie wzrastały. Nie zdążyłem nawet dobrze wyciągnąć ostatniego plecaka i pobłogosławić jej potomków do dziesiątego pokolenia, a tu nagle na trawniku obok nas pojawił się ogromny zielony legwan. No żesz, to my ich szukaliśmy przez 2 tygodnie, a one tak po prostu chodzą sobie wzdłuż drogi? Na widok gada wyrwało mi się z ust kilka polskich ciepłych przekleństw, co okazało się niespodziewanie wyjątkowo dobrym posunięciem. Pogłos swojskiego “mać” dotarł do przechodzącej akurat starszej pary, która ze wszystkich języków świata władała akurat językiem Mickiewicza.
Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie. Pani okazała się Polką, która z kraju wyjechała ponad 40 lat temu, ale pozostał jej sentyment do kraju i chyba tylko temu zawdzięczałem fakt, że odezwała się do nas po dosłyszeniu mało kulturalnych słów. Jej partner był natomiast rodowitym Niemcem, który w żadnym innym języku nie mówił, ale sprawnie posługiwał się za to wypożyczonym samochodem. Od słowa do słowa zgodzili się nas zawieźć pod potrzebny adres, a w międzyczasie wybraliśmy się z nimi jeszcze na mały spacer po miejscowości i opowiedzieliśmy sobie wzajemnie historię całego życia. Jakby wypadków było mało, po powrocie do samochodu zdecydowanie zaczepiła nas jeszcze kolejna para turystów, tym razem Francuzek, które zatrzasnęły kluczyki w samochodzie i widząc dwóch mężczyzn, domagały się otwarcia ich auta. Przy samochodzie rozpętała się jednak istna wieża Babel, bo panie rozmawiały z nami po angielsku, ze sobą po francusku, my z naszą nową znajomą po polsku, a na dodatek Niemiec zaczął mówić do pań w potrzebie czystą niemczyzną i – o dziwo – uzyskał płynną odpowiedź w tym samym języku. Sytuacja z kluczykami była jednak niewesoła, bo nikt z nas nie miał żadnych narzędzi, a tym bardziej doświadczenia w kradzieży samochodów. Jednocześnie panie zdecydowanie sprzeciwiały się wybiciu szyby, co szybko awansowało na jedyne dostępne nam od ręki rozwiązanie i zdecydowały się poszukać kogoś bardziej kompetentnego w otwieraniu aut. Podziękowaliśmy sobie jednak miło i serdecznie, załadowaliśmy się do samochodu naszych nowych znajomych i sprawnie dojechaliśmy pod nasz ostatni nocleg. Kilkanaście godzin później żegnaliśmy już Gwadelupę i z pokładu samolotu ostatni raz patrzyliśmy się na oddalającą się wyspę.
Glony sargassowe w ilościach hurtowych. Niektóre plaże były ich pełne, ale według naszych obserwacji wykorzystywano je wyłącznie do palenia w ustronnym miejscu.
Plaża kamienista, bo chyba tylko takiej jeszcze nie było na zdjęciu.
Po więcej przewodników jak nie należy zwiedzać świata, przepisy na nalewki i kolekcję wybitnie śmiesznych memów zapraszam na moją stronę All-exclusive.pl (https://all-exclusive.pl/
-- 03 Maj 2022 10:45 --
Obiecane wcześniej informacje praktyczne. Post dla wszystkich, którzy chcą się dowiedzieć czegoś konkretnego o Gwadelupie bez wczytywania się w historię życia autora.
Jak najtaniej dolecieć na Gwadelupę?
Przepisy COVID (marzec-kwiecień 2022)
Co ze sobą zabrać?
Wypożyczenie samochodu
Jeśli planujecie jeździć samochodem po Gwadelupie, jak ognia unikajcie okolic Pointe-a-Pitre w godzinach szczytu (od 6:30 do 9 rano) i potem od 16 do 18. Korki na drogach dojazdowych i wyjazdowych są ogromne. Naszym negatywnym rekordem było przejechanie ok. 14 km w godzinę.
Transport z lotniska w Pointe-a-Pitre do centrum
Porady ogólne
Promy na Les Saintes i La Desirade
Niektóre atrakcje (Wodospady du Carbet, destylarnia Bologne, Cascade aux Ecrevisses)