Ja tu cały czas "Songkul" i "Songkul", a przecież nie wszyscy wiedzą, co to jest ten Songkul. Songköl, to drugie co do wielkości jezioro Kirgistanu. Ma 29 km długości i 18 km szerokości. Ale to nie jego rozmiar jest najciekawszy, tylko położenie. Powierzchnia wody jeziora znajduje się na poziomie 3016 m.n.p.m. Dla porównania: Morskie Oko na 1395. Zanim przyjechałem do Kirgistanu, to zastanawiałem się po co ludzie tu się przenoszą na kilka letnich miesięcy, żeby później uciekać przed zimą. Zrozumiałem dopiero, kiedy jadąc przez Kirgistan zobaczyłem, jak mało jest tam roślinności, nadającej się do wypasu zwierząt. I jak dużo jest jej tutaj. Bo otoczenie jeziora Songkul, to jedna wielka, ciągnąca się przez kilkadziesiąt kilometrów łąka.
Szarotka. Napisałbym z rozpędu alpejska, ale alpejska występuje tylko w Alpach, Karpatach i na Półwyspie Bałkańskim. Zatem Szarotka Niealpejska. Zatrzymujemy się co chwilę, na podziwianie okolicy, robienie zdjęć a raz nawet, żeby zamoczyć nogi w jeziorze.
Spotykamy też naszych rowerzystów, którzy wyruszyli jakiś czas przed nami. Tu się rozstają - jeden jedzie na północ, w stronę Kyzart, drogą, która podobno nie nadaje się dla żadnego samochodu. Jedynie rowery i konie dają radę. Drugi będzie jechał tą samą trasą, co my.
Przy okazji, problemem w tamtej okolicy jest to, że nawigacja pokazuje jedną drogę, a w rzeczywistości jest cała siatka krzyżujących się ze sobą śladów. Ślady te przez jakiś czas prowadzą równolegle, by nagle się rozjechać w dwie strony, a za kilometr połączyć ponownie. Albo nie. Nigdy nie wiesz, czy ślad, którym aktualnie jedziesz, jest tym właściwym. Raz niestety nadrobiliśmy kilka kilometrów, bo okazało się, że pojechaliśmy źle, ślady się nie zeszły, a przejazd między nimi na skróty był niemożliwy z powodu nieprzejezdnego strumyka. Trzeba się było kawałek cofnąć, żeby pokonać ten strumień.
W końcu, po prawie 3 godzinach (50 minut wg google maps) droga zaczyna oddalać się od jeziora i jedziemy w stronę przełączy, po przekroczeniu której ostatecznie rozstaniemy się z tą cudną krainą. Na ostatnim odcinku droga jest trochę lepsza, ale z niespodziankami. I to podwójnymi. Pierwszym stopniem niespodzianki,jest fakt, że są mosty. Drugim stopniem niespodzianki, jest to, że są pozarywane i nieprzejezdne.
:) Zostały podmyte przez wodę i raczej nikt ich tu nie naprawi. Trzeba uważać, bo szeroka droga kusi, żeby przyspieszyć. I się można mocno zdziwić, bo z drogi jest nagle zjazd w bok, a za chwilę zarwany most. Trzeba oczywiście zjechać tym wcześniejszym zjazdem i rzeczki pokonywać tradycyjnie, brodem.
Na koniec troszkę zdjęć dla miłośników koni.
Na przełączy trochę śniegu, piękne widoki i niespodzianka. Trochę marudzę, że po nocce na pofalowanej desce i trzech godzinach jazdy po wertepach zmęczony jestem, na co Asia wychodzi z propozycją, że może teraz ona poprowadzi auto. Szok! Do tej pory Asia nigdy nie siedziała za kierownicą wynajętego auta. Stwierdziła, że się niekomfortowo czuje w czasie zjazdów po tych górskich drogach, ale może to właśnie dlatego, że jest pasażerem. Będąc kierowcą masz kontrolę, wiesz, co robisz i czujesz się bezpieczniej. Oczywiście z ochotą się zgodziłem. Asia bez żadnego dyskomfortu, wręcz z uśmiechem na ustach zjechała z przełączy. Tym razem za to ja czułem się nieswojo na serpentynach.
:) Coś w tym jest, że lepiej być kierowcą. Później droga zaczęła się wypłaszczać, zrobiło się szeroko, równo, ale cały czas jeszcze lekko z górki. Auto zaczęło się trochę za bardzo rozpędzać i Asia lekko wcisnęła hamulec. Niestety, niedostatecznie lekko, a auto na szutrze zachowuje się inaczej, niż na asfalcie... Wtedy właśnie wpadliśmy w ten poślizg. Z poślizgu Asia wyszła jak zawodowy kierowca rajdowy. Po trzech solidnych bujnięciach lewo-prawo, które pięknie i zupełnie odruchowo skontrowała auto wróciło na właściwy tor jazdy, a Asia, tym razem naprawdę delikatnie, wyhamowała i zatrzymała się, żeby ochłonąć.
Tym sposobem Asia zdobyła nowe doświadczenie a ja historię do opisania. Jedyny minus, że już do końca wyjazdu nie dała się namówić na zajęcie fotela kierowcy.
Masz na myśli #relive czy historie z google maps?
:lol: Domyślam się, że raczej to pierwsze. Żebyś nie musiał za dużo rozpracowywać - ja po kilku różnych próbach uznałem, że dla mnie najodpowiedniejszy jest następujący schemat działania: 1. Ścieżkę w telefonie zapisuję za pomocą endomondo. Relive też potrafi to robić, ale wiele razy mi się wieszało. 2. Po drodze robię kilka zdjęć, najlepiej tym samym telefonem, którym zapisuję ścieżkę. 3. Efekt końcowy "robi się sam" w aplikacji #relive. Apka jest darmowa w wersji podstawowej (niska rozdzielczość, brak muzyki, krótkie filmy) albo płatna (nie pamiętam ile). Można wziąć wersję pełną na miesiąc na próbę za darmo.Jedna z historii, które spotkały nas w drodze miała swój finał dosłownie kilka dni temu (po 4 miesiącach), a moja wiara w to, że karma wraca jest jeszcze głębsza. Kilka dni temu dokonałem "odkrycia", które sprawiło, że zupełnie inaczej spojrzałem na tę historię... Ale po kolei...
A jako przerywniki będą zdjęcia. Wszystkie z dni, które tu opisuję, ale w kolejności dość przypadkowej.
Pierwsza miejscowość od Songkul to Ak-Tal i właśnie tam, na skrzyżowaniu, stoi busik, przy którym kilku mężczyzn pali papierosy, a kawałeczek dalej rodzina łapiąca stopa. Rodzina składa się z mężczyzny w wieku ok. 30 lat, dziewczyny o kilka lat młodszej i dwójki dzieciaków: trzylatka i jakiegoś maleństwa, co jeszcze roku nie miało. Oczywiście zatrzymałem się i usłyszałem historię, że on jedzie z kolegami do miasta, do pracy a ona z dziećmi odwiedzić matkę i siostry. I czy bym ich nie podwiózł. No chętnie, tylko mi się to z mapą nie zgrywa, bo my jedziemy do Kazarman, a dziewczyna do Baetov.
- No właśnie. Do Kazarman, czyli przez Baetov. - ucieszył się chłopak. - No właśnie nie bardzo. - odpowiedziałem patrząc na mapę. Chłopak zrobił zdziwione oczy i powiedział, że przecież do Kazarman nie ma innej drogi. Tylko przez Baetov. Popatrzyłem kolejny raz na mapę. No jak nie ma, jak jest. Na załączonej mapce ją Wam zaznaczam na czerwono. Z drugiej strony ruchu tu dużego raczej nie ma. Koledzy przy busiku wyglądają na zniecierpliwionych, a my mamy mnóstwo czasu, bo jesteśmy na wakacjach. Paliwo tanie. Dobry uczynek można zaliczyć i może karma kiedyś wróci. Zabrać kogoś na stopa, bo akurat jedziemy w tym samym kierunku i mamy wolne miejsca,, to żaden dobry uczynek, ale nadrobić kilkadziesiąt kilometrów, żeby zawieźć kobietę z dwójką małych dzieci, to już inny level.
- No dobra, wsiadajcie. Zawieziemy.
Okazało się, że "wsiadajcie" dotyczyło również kilku dużych toreb, które mąż szybko przerzucił z busika do naszego "Miśka". Czułe pożegnanie i możemy odjeżdżać. Przy okazji wraca temat tego, jak bardzo ludzie tam sobie ufają. Ja bym tak żony z małym dzieckiem nie puścił.
W Ugut zaplanowana, asfaltowa droga prowadzi dalej prosto, a my skręcamy w kierunku na Beatov, niestety na znacznie gorzej wyglądającą drogę. I właśnie odcinek od tego miejsca aż do Kazarman to była najgorsza nawierzchnia, jaką mieliśmy okazję jechać w Kirgistanie. I nie te dodatkowe kilometry, tylko świadomość, że mielibyśmy dobrą, asfaltową drogę, a jedziemy jakąś masakrą... Dziury takie, że mimo tego, że jedziemy czołgiem, to boję się, żebyśmy koła nie zgubili.
Dzieciaki po drodze były nieprawdopodobnie grzeczne. Maleństwo chyba dostało papu i grzecznie spało, a trzylatek całą drogę stał między fotelami i patrzył na drogę i na nas.
:) W Beatov zawieźliśmy dziewczynę pod rodzinny dom. Coś tam o jakichś pieniądzach zaczęła mówić, ale oczywiście nic nie chcieliśmy, więc zaprosiła nas na herbatę. Z tej okazji oczywiście skorzystaliśmy bardzo chętnie. Dom, jak dom. Ja pamiętam podobne z wizyt na wsi, kiedy byłem mały. Asia mówi, że biedny. Asia pochodzi z Wielkopolski, ja jeździłem za młodego na wioski już prawie w Kieleckie. Stąd może ta różnica.
;) Myślę, że dom był, jak na tamte okolice, po prostu normalny. Ani biedny, ani bogaty.
Za to ludzie bardzo mili. Mama i starsza siostra bardzo ucieszyły się z przyjazdu dziewczyny. Trzylatek poleciał od razu bawić się z jakimiś kuzynami czy inną watahą rówieśników, a ciotka i babcia nie mogły przestać "ciuciać" nad maleństwem, które chyba pierwszy raz widziały. My zostaliśmy posadzeni przy stole, dostaliśmy herbatę, lepioszki i dżemik. I byliśmy zdecydowanie mniejszą atrakcją, niż maleństwo.
:) Pogadali z nami, byli mili, uprzejmi i zainteresowani co dwójka białasów robi na tym pustkowiu, ale widać było, że jednak chcą się nacieszyć sobą. Nie przedłużaliśmy wizyty. Wypiliśmy herbę i w drogę.
Jakość drogi niestety się nie poprawiła. I gdzie tu ten powrót karmy?
Nawet nie wiedziałem, a karma już była z nami.
:) I dowiedziałem się w końcu kilka dni temu, kiedy szykując się do tego wpisu postanowiłem sprawdzić, jak wyglądała droga, którą mieliśmy zamiar jechać. I oglądając ją na zdjęciach satelitarnych zauważyłem, że w kilku miejscach jest pozarywana.
:shock: Zresztą zobaczcie sami na obrazku z google. Nie uwierzyłem w pierwszej chwili. Sprawdziłem na openstreetmap - tam już naniesiono te zarwania i droga po kilkunastu kilometrach od naszego rozwidlenia się kończy. Oczywiście nie potopilibyśmy się tam i nie zginęli marnie, ale musielibyśmy zawrócić po przejechaniu iluś kilometrów i jednak jechać na Baetow. Jednak mąż naszej pasażerki miał rację - innej drogi nie ma.
Z kronikarskiego obowiązku: No dobra, jednak jest inna droga. Wystarczy się kawałek cofnąć i po drugiej stronie rzeki Naryn jest inna droga, którą można dojechać do Kazarman. Mocno górska droga, ale podobno przejezdna. Przynajmniej latem.
I jeszcze ciekawostka o rzece Naryn. Kawałek dalej łączy się z rzeką Kara-daria i dalej płyną pod nową nazwą: Syr-daria. Od źródeł Naryn do ujścia Syr-darii jest ponad 3.000 kilometrów. A uchodzi do Morza Aralskiego, obecnie bardziej znanego jako Pustynia Aralska.
:( Jest to druga najdłuższa rzeka na świecie, która kończy bieg w jeziorze. Pierwszą jest Wołga. Ale zostawmy już te rzeki...
Relacja zapowiada się świetnie
:), z niecierpliwością czekam na dalsze wpisy, zwłaszcza z Kirgistanu (i zdjęcia
:))! Już wiem, że trzeba tam koniecznie pojechać, być może Waszymi śladami i tak na wariata, też to lubimy
:P. Niestety nie znamy rosyjskiego, więc jak zatrzyma nas policja, to 3 lata więzienia w szpitalu jak nic
:P (cały czas nie mogę ze śmiechu z Waszych przygód ;P). Ale faktycznie jak już człowiek ogarnie jedną taką większą i dalszą wyprawę (jak do USA) to potem reszta wydaje się pestką (czyli np.brak bukowania noclegów w KIRGISTANIE (!), przecież jakoś sobie poradzimy
:P)
:lol: . Ciekawe co było dalej
:)!
@Bubu69 Dzięki! Sam z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy. Niestety, nie chcą się same napisać.
:( Co do noclegów, to zupełny luz, tam booking działa tak samo, jak wszędzie indziej. Na google maps też można hotele znaleźć... Tylko ten rosyjski - to naprawdę bardzo pomagało. Raz, że organizacyjnie, dwa - towarzysko.
A ja żałuję, że nie starczyło nam czasu na odwiedzenie Uzbekistanu.
:lol:Tak jak mówisz, nie da się wszystkiego zobaczyć. Dzięki temu jest dobry pretekst, żeby wrócić.
:)
Ja caly czas glowkuje co to jest to co kupiliscie do domu :)))) Wyglada na jakies bursztyny z mydla glicerynowego ;) A w ogole to zaluje, ze nie pojechaliscie do Uzbekistanu, bo byloby cudownie poczytac relacje i z tamtad !
Ja caly czas glowkuje co to jest to co kupiliscie do domu
:)))) Wyglada na jakies bursztyny z mydla glicerynowego
;) A w ogole to zaluje, ze nie pojechaliscie do Uzbekistanu, bo byloby cudownie poczytac relacje i z tamtad !
@DorotaY Popatrz wyżej - ewaolivka już "wygłówkowała", że to cukier.
:)Co do Uzbekistanu, to właśnie się zastanawiamy, czy w następne wakacje nie uzupełnić pozostałych poradzieckich stanów (Uzbekistan, Tadżykistan).
:) Inną alternatywą, którą bardzo poważnie rozważamy, myślę, że też dla Ciebie interesującą, jest opcja wyjazdu do Kanady.
:lol::Co do poczytania relacji z Uzbekistanu, to jest tu na forum kilka. Na przykład relacja Cubero4: azja-srodkowa-zabim-skokiem,215,146077albo, nie tylko moim zdaniem, rewelacyjnie napisana i ze świetnymi zdjęciami relacja nenyan: kirgistan-uzbekistan-tadzykistan-od-pamiru-po-m-aralskie,215,120523Czytania wystarczy na kilka zimowych wieczorów.
:)
BrunoJ napisał:Fajna ta mapka. ...Masz na myśli #relive czy historie z google maps?
:lol:Domyślam się, że raczej to pierwsze. Żebyś nie musiał za dużo rozpracowywać - ja po kilku różnych próbach uznałem, że dla mnie najodpowiedniejszy jest następujący schemat działania:1. Ścieżkę w telefonie zapisuję za pomocą endomondo. Relive też potrafi to robić, ale wiele razy mi się wieszało.2. Po drodze robię kilka zdjęć, najlepiej tym samym telefonem, którym zapisuję ścieżkę.3. Efekt końcowy "robi się sam" w aplikacji #relive. Apka jest darmowa w wersji podstawowej (niska rozdzielczość, brak muzyki, krótkie filmy) albo płatna (nie pamiętam ile). Można wziąć wersję pełną na miesiąc na próbę za darmo.
Dzięki. Tak, chodziło o relive. Wstępnie już czytałem. Pomacam coś jak. Tylko chyba telefon będę musiał po mału wymienić bo od tych wszystkich apek w tle to bateria przestaje trzymać
;)
:lol: Tak w dużym uproszczeniu, to wiem, bo sam coś takiego kończyłem jakieś dwadzieścia kilka lat temu. Tyle, że świat idzie na przód i teraz są tysiące najróżniejszych specjalizacji. Nie drążyłem, czy pan Amerykanin uczył ogólnie obsługi komputera, czy też był specjalistą od nierelacyjnych baz danych, programowania w C/C++ czy może tworzenia modeli 3D.
Jakie tam są piękne widoki
:o !!! Za to przygody macie równie ciekawe
:P. Podziwiam, że nie odpuszczacie i kombinujecie dalej, żeby dostać przepustki
:) i wszystko pod okiem uzbrojonych strażników
:P. Super relacja!
marcinsss napisał: Se tą przepustkę w ramkę mogę oprawić. Jedynie do tego się przyda. E tam. Warto było. Już choćby dla samej formułki: "marcinsss razem z 1 człowiekiem". Możesz się poczuć jak jakiś Terminator czy coś...
;)
Będzie, będzie...Na razie okres świąteczny, teraz siedzę na kilka dni w Norwegii, a do tego mnóstwo czasu zajmuje przygotowanie kolejnego wyjazdu (HKG + Filipiny).
:)No ale w styczniu muszę skończyć.
Nie daj czekaj na kolejną część tak długo
:) Świetnie się czyta, to styl, który lubię- w razie czego pierwszą chętną na książkę już macie
;) Tylko koniecznie z toną zdjęć, bo są cudne!
@jerzy5 Dziękuję.Wśród ponad 50 odwiedzonych krajów, Kirgistan jest jednym z niewielu, do których bardzo chciałbym wrócić. I wrócę.Tym razem łącząc go z Uzbekistanem i Tadżykistanem.
:)
marcinsss napisał:Za to auto na wypasie
:) UAZ-452, prawdopodobnie starszy od kierowcy. Ale sprawny. Trochę mu tylko przy większym obciążeniu jedynka "wylata", ale jak się ręką trzyma, to się da pod każdą górkę podjechać.Marcin no nie, to ja tyle kasy w ostrej walucie wydalem, aby zobaczyc Buchanke, a Ty mogles sie nawet przejechac 60-letnia Buchanka. Anyway swietna relacja i gratulacje! cccc napisał:Moim marzeniem bylo rowniez zobaczyc Buchankemiesiac-w-podrozy-ktora-mi-sie-przysnila,214,127564&p=1445765#p1445765Pozdrawiam cieplutko.
@cccc Jeśli w ciągu najbliższych 10 lat wybierzesz się w tamte rejony, to niewątpliwie ten UAZ dalej będzie tam kursował do jeziora. A jak grzecznie poprosisz, to pewnie nawet będziesz mógł zasiąść za jego kierownicą.
:)
@marcinsss w Kirgistanie jest takie powiedzenie, ze Buchanka nie do zdarcia, nawet po domach przejedzie, mysle, ze nawet za 15 lat moze jeszcze jezdzic. Jak sam pojade to nie bede mial mozliwosci dac zarobic kierowcy z napiwkiem.Gdybym nie musial znow do A to bym jutro pojechal. Btw dzieki, ze zabrales tych Biednych ludzi, masz plusa.
:)Dobrej nocki.
@cccc Tym razem zupełnie się z Tobą nie zgadzam.
:)1. Jeżeli kierowca pozwoli Ci prowadzić jego samochód (i jednocześnie, być może jedyne, źródło utrzymania), to napiwek powinien być przynajmniej podwójny.
:)2. Nie zabrałem tych ludzi, bo byli biedni, tylko dlatego, że potrzebowali zabrania. Czy gdyby byli bogaci, to frajda ze zrobionej im przysługi byłaby mniejsza? Zresztą, kto wie, może na warunki Kirgiskie wcale nie byli biedni?
:)
@marcinsss nie przejmuj sie tak, bedzie dobrze, potrafie cieszyc sie z malych rzeczy, mi wystarczy, jak tylko wejde do srodka i chetnie porzadnie wynagrodze.
:) Nikt nie bedzie mial krzywdy na pewno. Zreszta mam juz dogadane, ze nastepnym razem wycieczka w gory Buchanka i po drodze bedziemy zabierac stopem Wszystkich, kto tylko nas zatrzyma, czy biednych czy bogatych. Ja nie oceniam ludzi po stanie konta, tylko albo ktos jest sympatyczny albo nie. Nawet bogaty moze okazac sie Biednym, gdy potrzebuje pomocy. W Son Kul wlasciciel campu z kanistrem w reku poprosil, czy go nie podwieziemy do Naryn, bo tam stalo jego auto. Kierowca zapytal mnie o zgode i sie oczywiscie zgodzilem.
:) Po drodze sympatyczny starszy Pan chwalil sie, ze ma 100 owiec, a ilosci koni to nie pamietam, ale podkreslal, ze sa bogatsi od niego. Pozdr. i milego dnia.
Ja tu cały czas "Songkul" i "Songkul", a przecież nie wszyscy wiedzą, co to jest ten Songkul.
Songköl, to drugie co do wielkości jezioro Kirgistanu. Ma 29 km długości i 18 km szerokości. Ale to nie jego rozmiar jest najciekawszy, tylko położenie. Powierzchnia wody jeziora znajduje się na poziomie 3016 m.n.p.m. Dla porównania: Morskie Oko na 1395. Zanim przyjechałem do Kirgistanu, to zastanawiałem się po co ludzie tu się przenoszą na kilka letnich miesięcy, żeby później uciekać przed zimą. Zrozumiałem dopiero, kiedy jadąc przez Kirgistan zobaczyłem, jak mało jest tam roślinności, nadającej się do wypasu zwierząt. I jak dużo jest jej tutaj. Bo otoczenie jeziora Songkul, to jedna wielka, ciągnąca się przez kilkadziesiąt kilometrów łąka.
Szarotka. Napisałbym z rozpędu alpejska, ale alpejska występuje tylko w Alpach, Karpatach i na Półwyspie Bałkańskim.
Zatem Szarotka Niealpejska.
Zatrzymujemy się co chwilę, na podziwianie okolicy, robienie zdjęć a raz nawet, żeby zamoczyć nogi w jeziorze.
Spotykamy też naszych rowerzystów, którzy wyruszyli jakiś czas przed nami. Tu się rozstają - jeden jedzie na północ, w stronę Kyzart, drogą, która podobno nie nadaje się dla żadnego samochodu. Jedynie rowery i konie dają radę. Drugi będzie jechał tą samą trasą, co my.
Przy okazji, problemem w tamtej okolicy jest to, że nawigacja pokazuje jedną drogę, a w rzeczywistości jest cała siatka krzyżujących się ze sobą śladów. Ślady te przez jakiś czas prowadzą równolegle, by nagle się rozjechać w dwie strony, a za kilometr połączyć ponownie. Albo nie. Nigdy nie wiesz, czy ślad, którym aktualnie jedziesz, jest tym właściwym. Raz niestety nadrobiliśmy kilka kilometrów, bo okazało się, że pojechaliśmy źle, ślady się nie zeszły, a przejazd między nimi na skróty był niemożliwy z powodu nieprzejezdnego strumyka. Trzeba się było kawałek cofnąć, żeby pokonać ten strumień.
W końcu, po prawie 3 godzinach (50 minut wg google maps) droga zaczyna oddalać się od jeziora i jedziemy w stronę przełączy, po przekroczeniu której ostatecznie rozstaniemy się z tą cudną krainą.
Na ostatnim odcinku droga jest trochę lepsza, ale z niespodziankami. I to podwójnymi.
Pierwszym stopniem niespodzianki,jest fakt, że są mosty.
Drugim stopniem niespodzianki, jest to, że są pozarywane i nieprzejezdne. :) Zostały podmyte przez wodę i raczej nikt ich tu nie naprawi.
Trzeba uważać, bo szeroka droga kusi, żeby przyspieszyć. I się można mocno zdziwić, bo z drogi jest nagle zjazd w bok, a za chwilę zarwany most. Trzeba oczywiście zjechać tym wcześniejszym zjazdem i rzeczki pokonywać tradycyjnie, brodem.
Na koniec troszkę zdjęć dla miłośników koni.
Na przełączy trochę śniegu, piękne widoki i niespodzianka. Trochę marudzę, że po nocce na pofalowanej desce i trzech godzinach jazdy po wertepach zmęczony jestem, na co Asia wychodzi z propozycją, że może teraz ona poprowadzi auto. Szok! Do tej pory Asia nigdy nie siedziała za kierownicą wynajętego auta. Stwierdziła, że się niekomfortowo czuje w czasie zjazdów po tych górskich drogach, ale może to właśnie dlatego, że jest pasażerem. Będąc kierowcą masz kontrolę, wiesz, co robisz i czujesz się bezpieczniej. Oczywiście z ochotą się zgodziłem.
Asia bez żadnego dyskomfortu, wręcz z uśmiechem na ustach zjechała z przełączy. Tym razem za to ja czułem się nieswojo na serpentynach. :) Coś w tym jest, że lepiej być kierowcą.
Później droga zaczęła się wypłaszczać, zrobiło się szeroko, równo, ale cały czas jeszcze lekko z górki. Auto zaczęło się trochę za bardzo rozpędzać i Asia lekko wcisnęła hamulec. Niestety, niedostatecznie lekko, a auto na szutrze zachowuje się inaczej, niż na asfalcie... Wtedy właśnie wpadliśmy w ten poślizg.
Z poślizgu Asia wyszła jak zawodowy kierowca rajdowy. Po trzech solidnych bujnięciach lewo-prawo, które pięknie i zupełnie odruchowo skontrowała auto wróciło na właściwy tor jazdy, a Asia, tym razem naprawdę delikatnie, wyhamowała i zatrzymała się, żeby ochłonąć.
Tym sposobem Asia zdobyła nowe doświadczenie a ja historię do opisania. Jedyny minus, że już do końca wyjazdu nie dała się namówić na zajęcie fotela kierowcy.
A tak wyglądał zjazd z przełączy.
https://youtu.be/oehGSGH02oE
Masz na myśli #relive czy historie z google maps? :lol:
Domyślam się, że raczej to pierwsze. Żebyś nie musiał za dużo rozpracowywać - ja po kilku różnych próbach uznałem, że dla mnie najodpowiedniejszy jest następujący schemat działania:
1. Ścieżkę w telefonie zapisuję za pomocą endomondo. Relive też potrafi to robić, ale wiele razy mi się wieszało.
2. Po drodze robię kilka zdjęć, najlepiej tym samym telefonem, którym zapisuję ścieżkę.
3. Efekt końcowy "robi się sam" w aplikacji #relive. Apka jest darmowa w wersji podstawowej (niska rozdzielczość, brak muzyki, krótkie filmy) albo płatna (nie pamiętam ile). Można wziąć wersję pełną na miesiąc na próbę za darmo.Jedna z historii, które spotkały nas w drodze miała swój finał dosłownie kilka dni temu (po 4 miesiącach), a moja wiara w to, że karma wraca jest jeszcze głębsza. Kilka dni temu dokonałem "odkrycia", które sprawiło, że zupełnie inaczej spojrzałem na tę historię... Ale po kolei...
A jako przerywniki będą zdjęcia. Wszystkie z dni, które tu opisuję, ale w kolejności dość przypadkowej.
Pierwsza miejscowość od Songkul to Ak-Tal i właśnie tam, na skrzyżowaniu, stoi busik, przy którym kilku mężczyzn pali papierosy, a kawałeczek dalej rodzina łapiąca stopa. Rodzina składa się z mężczyzny w wieku ok. 30 lat, dziewczyny o kilka lat młodszej i dwójki dzieciaków: trzylatka i jakiegoś maleństwa, co jeszcze roku nie miało. Oczywiście zatrzymałem się i usłyszałem historię, że on jedzie z kolegami do miasta, do pracy a ona z dziećmi odwiedzić matkę i siostry. I czy bym ich nie podwiózł. No chętnie, tylko mi się to z mapą nie zgrywa, bo my jedziemy do Kazarman, a dziewczyna do Baetov.
- No właśnie. Do Kazarman, czyli przez Baetov. - ucieszył się chłopak.
- No właśnie nie bardzo. - odpowiedziałem patrząc na mapę.
Chłopak zrobił zdziwione oczy i powiedział, że przecież do Kazarman nie ma innej drogi. Tylko przez Baetov.
Popatrzyłem kolejny raz na mapę. No jak nie ma, jak jest. Na załączonej mapce ją Wam zaznaczam na czerwono.
Z drugiej strony ruchu tu dużego raczej nie ma. Koledzy przy busiku wyglądają na zniecierpliwionych, a my mamy mnóstwo czasu, bo jesteśmy na wakacjach. Paliwo tanie. Dobry uczynek można zaliczyć i może karma kiedyś wróci.
Zabrać kogoś na stopa, bo akurat jedziemy w tym samym kierunku i mamy wolne miejsca,, to żaden dobry uczynek, ale nadrobić kilkadziesiąt kilometrów, żeby zawieźć kobietę z dwójką małych dzieci, to już inny level.
- No dobra, wsiadajcie. Zawieziemy.
Okazało się, że "wsiadajcie" dotyczyło również kilku dużych toreb, które mąż szybko przerzucił z busika do naszego "Miśka". Czułe pożegnanie i możemy odjeżdżać. Przy okazji wraca temat tego, jak bardzo ludzie tam sobie ufają. Ja bym tak żony z małym dzieckiem nie puścił.
W Ugut zaplanowana, asfaltowa droga prowadzi dalej prosto, a my skręcamy w kierunku na Beatov, niestety na znacznie gorzej wyglądającą drogę. I właśnie odcinek od tego miejsca aż do Kazarman to była najgorsza nawierzchnia, jaką mieliśmy okazję jechać w Kirgistanie. I nie te dodatkowe kilometry, tylko świadomość, że mielibyśmy dobrą, asfaltową drogę, a jedziemy jakąś masakrą... Dziury takie, że mimo tego, że jedziemy czołgiem, to boję się, żebyśmy koła nie zgubili.
Dzieciaki po drodze były nieprawdopodobnie grzeczne. Maleństwo chyba dostało papu i grzecznie spało, a trzylatek całą drogę stał między fotelami i patrzył na drogę i na nas. :)
W Beatov zawieźliśmy dziewczynę pod rodzinny dom. Coś tam o jakichś pieniądzach zaczęła mówić, ale oczywiście nic nie chcieliśmy, więc zaprosiła nas na herbatę. Z tej okazji oczywiście skorzystaliśmy bardzo chętnie.
Dom, jak dom. Ja pamiętam podobne z wizyt na wsi, kiedy byłem mały. Asia mówi, że biedny. Asia pochodzi z Wielkopolski, ja jeździłem za młodego na wioski już prawie w Kieleckie. Stąd może ta różnica. ;) Myślę, że dom był, jak na tamte okolice, po prostu normalny. Ani biedny, ani bogaty.
Za to ludzie bardzo mili. Mama i starsza siostra bardzo ucieszyły się z przyjazdu dziewczyny. Trzylatek poleciał od razu bawić się z jakimiś kuzynami czy inną watahą rówieśników, a ciotka i babcia nie mogły przestać "ciuciać" nad maleństwem, które chyba pierwszy raz widziały.
My zostaliśmy posadzeni przy stole, dostaliśmy herbatę, lepioszki i dżemik. I byliśmy zdecydowanie mniejszą atrakcją, niż maleństwo. :) Pogadali z nami, byli mili, uprzejmi i zainteresowani co dwójka białasów robi na tym pustkowiu, ale widać było, że jednak chcą się nacieszyć sobą. Nie przedłużaliśmy wizyty. Wypiliśmy herbę i w drogę.
Jakość drogi niestety się nie poprawiła. I gdzie tu ten powrót karmy?
Nawet nie wiedziałem, a karma już była z nami. :)
I dowiedziałem się w końcu kilka dni temu, kiedy szykując się do tego wpisu postanowiłem sprawdzić, jak wyglądała droga, którą mieliśmy zamiar jechać. I oglądając ją na zdjęciach satelitarnych zauważyłem, że w kilku miejscach jest pozarywana. :shock: Zresztą zobaczcie sami na obrazku z google.
Nie uwierzyłem w pierwszej chwili. Sprawdziłem na openstreetmap - tam już naniesiono te zarwania i droga po kilkunastu kilometrach od naszego rozwidlenia się kończy. Oczywiście nie potopilibyśmy się tam i nie zginęli marnie, ale musielibyśmy zawrócić po przejechaniu iluś kilometrów i jednak jechać na Baetow.
Jednak mąż naszej pasażerki miał rację - innej drogi nie ma.
Z kronikarskiego obowiązku: No dobra, jednak jest inna droga. Wystarczy się kawałek cofnąć i po drugiej stronie rzeki Naryn jest inna droga, którą można dojechać do Kazarman. Mocno górska droga, ale podobno przejezdna. Przynajmniej latem.
I jeszcze ciekawostka o rzece Naryn. Kawałek dalej łączy się z rzeką Kara-daria i dalej płyną pod nową nazwą: Syr-daria. Od źródeł Naryn do ujścia Syr-darii jest ponad 3.000 kilometrów. A uchodzi do Morza Aralskiego, obecnie bardziej znanego jako Pustynia Aralska. :( Jest to druga najdłuższa rzeka na świecie, która kończy bieg w jeziorze. Pierwszą jest Wołga. Ale zostawmy już te rzeki...