+1
cart 7 czerwca 2025 16:38
Zaczęło się od mojej własnej wrzuty na trasie Dublin - St. John's Westjetem za 1100 zł. O Nowofundlandii myślałem już od wielu lat, bo bardzo lubię surowe klimaty. Napisałem do już prawie mojego stałego kompana @Woy (jeździmy razem chociaż raz w roku) i wędka chwyciła. Początkowy plan to było 5 dni obskoczyć tą niemałą wyspę.

No ale co z St. Pierre & Miquelon? To mała autonomia francuska, jedyna w Ameryce Północnej.

No i co z Anticosti? @Woy jest pasjonatem Unesco i to byłoby jedyne miejsce, którego by mu brakowało w tej części Kanady. Grzebię w logistyce ile się da i znajduje małą linię Air Liaison, która lata w stylu hopper po wybrzeżu Labradoru. Lata też na Anticosti. Przelot Blanc-Sablon - Sept-Iles z 4 stopami, a z powrotem z 3 kosztuje w promocji 823 zł. Dla samej frajdy chyba warto, bo leci się 18-osobowym Beech-19. Ten sam samolot zabiera nas na Anticosti RT za kolejne 300 zł.

Z uwagi na wydłużenie pobytu, zniknęły tanie loty powrotne do DUB, więc bierzemy niewiele droższy LGW. Pozwoli nam to także dokończyć weekend w południowej Anglii.
Mamy 9 dni w Kanadzie i dzień w Anglii. Do zrobienia 4100 km i trochę do polatania.

Będzie zimno, wietrznie, potem ciepło i słonecznie, a potem zimno i deszczowo. Będą surowe krajobrazy, zwierzęta, skamieniałości sprzed setek milionów lat, pierwsza osada Wikingów w Ameryce, odcięte od morza fiordy, bazy wielorybników baskijskich. Zaczynamy!Jak wspominałem, logistyka na tym wyjeździe była dość trudna. Końcówka maja to jeszcze nie sezon.
Oprócz przelotów, trzeba było też zgrać promy. Na St. Pierre and Miquelon promy odpływają z Fortune i generalnie są raz dziennie, ale nie codziennie o tej samej godzinie. Można kupić tu https://www.spm-ferries.fr/en/home/. Cena aż 73 euro w dwie strony od osoby i bez samochodu.

Za to prom z Nowofundlandii na Labrador pływa 2x dziennie i kosztuje tylko 260 zł za 2 osoby razem z samochodem w obie strony. Jest on dotowany przez lokalny rząd. https://labradormarine.com/routes-and-f ... i-booking/

Kilka dni przed wyjazdem @Woy zauważył też, że do Mistaken Point nie można pojechać sobie od tak, tylko trzeba wziąć zorganizowaną wycieczkę na miejscu, trwającą kilka godzin. Napisałem maila do nich i udało mi się dostać miejsca na ostatni nasz dzień oraz zmienić plan noclegu. Pierwotnie planowaliśmy tam pojechać pierwszego dnia, ale te wycieczki są tylko o 10:30 i 12:30 i nie zdążylibyśmy.

Do tego, l'anse aux meadows, czyli pierwsza osada Wikingów w Ameryce Północnej otwierana jest dopiero od 1 czerwca, czyli 3 dni po naszym przyjeździe. Postanowiliśmy skakać przez płot, bo wyjazdu przecież nie przesuniemy.

Zaskakującym problemem też był nocleg na Anticosti. Nie dość, że ceny są tam kosmiczne to i tak wszystko było zajęte. Dobrze, że udało się wynająć samochód, więc postanowiliśmy spać w samochodzie.

Sam dolot do DUB to też problem, bo Westjet odlatuje o 10. Ja lecę KLM za 400 zł, a @Woy leci tanimi liniami przez Bergamo. To wszystko po to by nie brać środy jako dnia wolnego i dolecieć do DUB jak najpóźniej. Noclegi w okolicach lotniska też były kosmicznie drogie, powyżej 1k zł. Na piętrze pod Burger Kingiem jest kilka ławeczek, gdzie można się położyć. Tak przekimałem kilka godzin i o 4 rano zebrałem się do security.

O 4 lotnisko jest już mega ruchliwe. Spotykamy się w końcu za security i chcemy iść do saloniku, ale wpuszczają dopiero na 3h przed odlotem. Czekamy do 6:30 i wchodzimy. Można w końcu zjeść śniadanie.

Ten nasz lot musiał być inauguracyjny na nowy sezon, bo były jakieś zdjęcia i celebracje. Boeing 737 niestety totalnie pełny, ale mam miejsce przy przejściu więc jest ok. Lot trwa tylko 5h i co mnie bardzo zdziwiło, Westjet daje bardzo smaczny posiłek i napoje, w tym alkoholowe za darmo. Myślałem, że to "ultratania" linia i nic nie daje. A tu taka pozytywna niespodzianka.

@Woy siedział bliżej wyjścia i szybko przeszedł przez immigration i poszedł po samochód. A u mnie się zaczęło. Wizy afgańskie w moim paszporcie niestety przyciągają dużą uwagę pograniczników i zaliczyłem serię 10 pytań po co i dlaczego. Na szczęście bez odsyłania mnie na dodatkową kontrolę.

W Enterprise wynajęliśmy SUV Ford Escape. To był najmniejszy samochód do wzięcia za cenę ok. 1700 zł na 9 dni. Po wyjściu z lotniska uderza nas subarktyczny chłód - są tylko 2 stopnie i wieje. Wyciągamy kurtki zimowe i czapki. Włączamy podgrzewanie foteli i kierownicy i jedziemy.

Było dopiero po 12, a nasz oryginalny plan z Mistaken Point nie mógł być zrealizowany. Postanowiliśmy więc pojechać w inne miejsce. Wybór padł najpierw do miejscowości Brigus. Ponoć ładna miejscowość, dawny port.
Jest tu kilka ładnych domów, kościół z XIX wieku i nawet tunel w skale, ułatwiający rozładunek.

Robimy krótki spacer.

Image

Zatoczka jest tu bardzo ładna:

Image

Image

Image

Image

Kilkanaście kilometrów na północ jest ciekawy szlak i robimy sobie krótki trekking.

Image

Te wychodnie skalne to dla geologów niezła gratka. Będę o tym pisał później, ale generalnie przez miliony lat przywędrowały tu z dna oceanu z okolic równika.

Image

Image

Po drugiej stronie półwyspu znajduje się bardzo ciekawe miejsce, w miejscowości o osobliwej nazwie Heart's Content. To tutaj przybył w XIX wieku telegraficzny kabel z Irlandii! Udało nam się wejść w ostatniej godzinie otwarcia tutejszego muzeum.

Przeciąganie kabla telegraficznego przez Atlantyk miało wiele nieudanych prób, aż w końcu wyprodukowano kabel o długości 4300 km (!), załadowano na statek i rozciągnięto w całości. @Woy był rok temu na początku kabla po stronie irlandzkiej, a teraz oglądamy go po stronie kanadyjskiej.

Image

Image

Kabel był używany około 100 lat. To był niezły przełom w tamtych czasach, bo komunikacja skróciła się z tygodni do minut.

Image

Tutaj mamy miejsce, gdzie kabel wchodził z oceanu w ląd:

Image

Nazwa tej miejscowości jest dość ciekawa, ale innych totalnie odpałowych nazw w tej okolicy jest wiele. Ja oczywiście zwróciłem uwagę na miejscowość Dildo :D


dildo1.jpg



A co śmieszniejsze, po powrocie do St. John's pojechaliśmy do sklepu z piwem i znalazłem takie piwo :D


dildo2.jpg



I to jeszcze Cream Ale :lol:

Nie kupiłem. Kupiłem inne IPA, które było mega dobre.

Na nocleg jedziemy do lokalnego uniwersytetu. Oferują oni noclegi w przystępnej cenie około 300 zł za dwie jedynki połączone łazienką. Śniadanie w cenie. Bardzo dobra opcja.Wspólnota zamorska Saint Pierre i Miquelon jest dzisiaj naszym celem. Najpierw musimy dotrzeć do Fortune, skąd odpływa prom. To 360 km, więc liczymy sobie 3,5h jazdy.
Możemy na spokojnie zjeść sobie śniadanie, bo prom dopiero o 13.

Trans Canadian Highway, czyli krajowa jedynka zaczyna się w St. John's i kończy w Vancouver. Ma 7821 km. To nią najpierw jedziemy. Początkowo jest to droga dwujezdniowa, a potem przechodzi w jednojezdniową. Z rana do St. John's jest nawet spory ruch, ale kilkadziesiąt km za miastem robi się pustawo. Jak skręcamy na drogę 210 do Fortune to jest już naprawdę pusto. Krajobraz to niskie lasy, jeziora, pagórki.

Fortune wydaje się już naprawdę końcem świata, a my jeszcze mamy płynąć 1.5h dalej promem. W Fortune, pomimo naszego biletu online, musimy jeszcze zarejestrować bilet w biurze. Kilka minut wcześniej nawet mi wysłali maila z pytaniem czy będziemy. Poza tym Fortune to sklep ze wszystkim, kilkanaście domów i mały bar z kurczakowym jedzeniem, gdzie posilam się kanapką na lunch.

Na prom czeka kilka samochodów z rejestracją SPM, żaden Kanadyjczyk się tu nie wybiera. Mimo zimna, ocean jest dość spokojny. Kapitan mówi, że w oddali są wieloryby, które wystrzeliwują powietrze. Zapewne humbaki. Nie dało się jednak wyjść na zewnątrz, więc nawet nie próbuję robić zdjęć. Na promie jest może z 40 osób, więc też deboarding idzie szybko.

Mamy tu normalną kontrolę paszportową, ale nam nie wbijają pieczątki. Widziałem, że innym wbijali, więc pewnie to zalecenie UE. Co ciekawe, zegarki przestawiamy pół godziny do przodu, pomimo, że płynęliśmy na zachód.

Image

Na St. Pierre mamy dobę. Promy pływają rzadko, więc na Miquelon niestety nie damy rady się dostać. Miquelon to dużo większy brat St. Pierre, ale tam mieszka tylko 500 osób, pozostałe 5500 wspólnoty zamieszkuje St. Pierre. Szybko wyczajamy za to, że warto odwiedzić malutką wysepkę Ile aux Marins, gdzie mieszka mała społeczność. Łódka odpływa za 15 minut. Zdążymy jeszcze zameldować się w naszym hotelu Roberts (155 euro za noc...) i wrócić.

Łódka płynie 10 minut i kosztuje 20 CAD w obie strony. Mamy 2h na miejscu.

Image

To nasza łódka po przypłynięciu. Płynęliśmy sami, ale na powrót czekało kilka osób.

Image

Na wyspie wyznaczone są szlaki i nawet nazwy tych szlaków. Są przyjemne 2 stopnie, ale jak wieje wiatr to odczuwalna -8 :lol:

Image

Image

Roślinność właściwie tundrowa - mchy i porosty. Wyspa stanowiła naturalną bramę do archipelagu, więc są to armaty i pozostałości małego fortu.

Image

Image

W tle St. Pierre:

Image

Są tu także pozostałości statku Transpacific, który rozbił się tutaj w latach 70tych ubiegłego wieku. Większość jego części chyba przydała się lokalesom jako budulec.

Image

Na zachodnim krańcu wyspy krajobrazy są całkiem ładnie, choć oczywiście pogoda psuje trochę odbiór.

Image

Image

Społeczność liczy pewnie kilkanaście osób, może kiedyś było więcej. Na wyspie jest kościół, cmentarz, a nawet przedszkole i plac zabaw. Widzieliśmy może 2 osoby.

Image

Image

Co ciekawe, mają nawet wytyczoną Drogę Krzyżową! Tego bym się nie spodziewał...

Image

Image

Image

Wracamy na St. Pierre na 18 i idziemy coś zjeść. Część miejsc jest jeszcze zamknięta o tej porze, ale udaje się znaleźć małą restaurację. Biorę steka za 28 euro i lokalne piwo. Stek super. Wyboru tańszego nie było, bo dania główne zaczynały się od 25 euro... No tanio na tej wyspie nie jest. Ten nasz hotel za 155 euro też był jednym z tańszych. Przynajmniej dostaliśmy duży pokój z dwoma podwójnymi łóżkami, ale śniadanie nie było już w cenie.

Odwiedzamy jeszcze supermarket i z trudem wracamy z powrotem. Zaczyna mocno wiać i padać deszcz, który zresztą będzie padał całą noc.Padało całą noc, więc jest pełno kałuż i chmury wiszą nisko. Planowaliśmy dziś trekking do wnętrza wyspy i słabo to wygląda. Na śniadanie kupujemy bagietkę i croissanty (Francja! a jakże) i mimo wszystko idziemy.

Miasteczko wygląda podobnie do kanadyjskich - kolorowe elewacje z sidingu lub desek poziomych. Szybko wychodzimy na szlak i niestety dużo nie widać. Można zrobić trekking na drugą stronę wyspy, albo dookoła 7 jezior.

Image

Image

Czasami ścieżka wygląda tak jak poniżej, więc dość szybko przemaczamy buty...

Image

Image

Jeziorka na pewno są bardzo malownicze, ale tylko częściowo mamy okazję je podziwiać. Staramy się szukać pozytywów - przynajmniej nie pada deszcz :)

Image

Image

W dalszej części szlaku pojawiły się drewniane chodniki. Ułatwiło nam to trochę życie by do cna się nie przemoczyć.

Image

Image

Po ponad 2h robimy pętelkę i wracamy do miasteczka od wschodu. Są tu pozostałości militarne, armaty oczywiście, ale i pocisk okrętu podwodnego.

Image

Image

Do St. Pierre przybył dziś duży statek, więc widać trochę turystów tu i tam. My oglądamy jeszcze kilka rzeczy, np. pomnik poświęcony tym, którzy zginęli na morzu.

Image

Image

Image

Image

O 12 nie mamy już co robić. Wracamy do hotelu coś zjeść i czekamy do 14:30 na prom. Znowu kontrola paszportowa, wieloryby po drodze i kontrola paszportowa po stronie kanadyjskiej. Znowu dostałem kilka pytań, ale nie było tak źle.

Tego dnia jedziemy jeszcze blisko 400 km do Gander i dojeżdżamy wieczorem. Chcieliśmy być już bliżej parku Gros Morne na kolejny dzień, a po drodze nic nie ma do zwiedzania.Gros Morne to miało być najpiękniejsze miejsce na naszej trasie. Z niepokojem obserwowaliśmy prognozę pogody. Pokazywało nam, że od jutra będzie piękne słońce i 10 stopni więcej, a dziś, że o 13 powinno przestać padać.
Mamy 3h drogi (300 km) do Deer Lake. Wyjeżdżamy nieśpiesznie, bo w deszczu i tak nie będziemy nic oglądać. Po drodze zamiast się przejaśniać to jest jeszcze gorzej. Temperatura spada do 0 i pada mocny deszcz ze śniegiem :(. Zjadamy wczesny lunch i myślimy co robić.

W Deer Lake jest idealny zabijacz czasu na złą pogodę - insektarium! Wspaniałe miejsce, bo można nie tylko pooglądać sobie insekty, ale też je pomacać :)

Najpierw idziemy oglądać motyle. A potem wyciągają nam różne inne fajne stworki z terrarium i można sobie je potrzymać. Radochy co nie miara. Jedynie pająków nie dali pomacać :(

Mam dla was kilka zdjęć z telefonu.


insekt.jpg




insekt1.jpg




insekt2.jpg




insekt4.jpg




insekt5.jpg





Dodaj Komentarz

Komentarze (4)

czeskipepik 12 czerwca 2025 17:08 Odpowiedz
ten biedny królik ma tyle kleszczy :-o
kri 4 lipca 2025 23:08 Odpowiedz
cart napisał:w Stonehenge były takie tłumy, że nie dało się kupić biletuPrzy cenie biletu 1 szyling to nic dziwnego, że się wyprzedają szybko :lol: Faktycznie odwiedzone miejsca nieoczywiste, nawet sobie człowiek nie zdaje sprawy ile miejsc na świecie nie jest odwiedzanych przez turystów, bo nie przebiły się do głównego nurtu. Może to i lepiej?Piękna relacja ;)
cart 5 lipca 2025 12:08 Odpowiedz
@Kri$ w kasie było chyba za 40 funtów...
goscpo40 8 lipca 2025 11:48 Odpowiedz
Genialny wypad!