0
hiszpan 3 października 2023 18:38
Nie byłoby tej wyprawy gdyby nie Sasza Romanowski. Poznałem Saszę w marcu tego roku, na pokładzie M/V „Hondius” w moim rejsie na Antarktydę. Spędziliśmy razem dwa tygodnie i Sasza dał się poznać jako wesoły organizator o bardzo specyficznym poczuciu humoru. Miałem oczywiście dystans do niego jako „ruskiego” ale po trochu przełamywał lody i w końcu jakoś się polubiliśmy.

To właśnie Sasza opowiedział mi pewnego zimnego wieczoru o „Piramidzie” – tajemniczym poradzieckim mieście z kopalnią węgla znajdującym się na Spitsbergenie. Mieście – widmo!

Sasza ma bardzo pokręcony życiorys, związany od początku z wykształceniem geografa i usposobieniem samotnika, renegata i podróżnika w jednej osobie. Przebrnąłem przez całą historię jego życia - od studenta geografii, ekologii i turystyki, doktoranta na Uniwersytecie w Petersburgu, sprzątacza i śmieciarza, przewodnika w Tadżykistanie, pomocnika dozorcy w Stacji Nowołazarjewskiej na Antarktydzie i wreszcie – kluczowa rola – jako pierwszego przewodnika „Piramidy” na Spitsbergenie. Obecnie pracuje dla Oceanwide Expeditions i pływa od Antarktydy po Arktykę na rejsach z turystami i dodatkowo podróżuje po świecie w sposób – jak mi to opowiedział – „bez używania publicznych środków transportu i hoteli”.

No właśnie – Sasza Romanowski i „Piramida”. Ten jej słynny pierwszy przewodnik jest na Spitsbergenie absolutnie kultową postacią i trzech zagadniętych o niego lokalesów (dwaj przewodnicy i kierowca taksówki) pamiętali go doskonale i jeden pochwalił mi się nawet fotką z Saszą.

Skąd ta sława? Trzeba Wam najpierw opowiedzieć trochę o „Piramidzie”. Rosja kupiła w 1927 roku od Szwedów prawa do wydobywania węgla na odległym kawałku Spitsbergenu, prawie 60km od Longyearbyen. Rozbudowali małą osadę do wielkości samowystarczalnego miasteczka i rozpoczęli wydobycie na większą skalę. W szczycie „Piramida” liczyła prawie 1800 mieszkańców – głównie górników wraz z rodzinami. W czasach sojuzu nie liczył się rachunek ekonomiczny tylko plany i prestiż. „Piramida” zlokalizowana była na terytorium „Zachodu” więc trzeba było zrobić pokazówkę! Zbudowano więc pokazowe miasteczko, o którym Sasza powiedział, że było to jedyne miejsce w sojuzie gdzie naprawdę udał się komunizm! Robotnicy dostali praktycznie wszystko. Funkcjonowała całodobowa stołówka „all inclusive”, sklep, gdzie można było kupić bardzo tanio wódkę, były szklarnie gdzie hodowano własne warzywa (jeździli po nie nawet Norwedzy z Longyearbyen), działała pływalnia, dom kultury z salą kinową, własna drużyna hokejowa i na dodatek zarobki też były wyższe niż w sojuzie. Wszystko na pokaz, bo nijak się to nie opłacało, zatoka zamarzała na 7-8 miesięcy w roku i nigdy nie wydobywano tyle węgla ile planowano. Oczywiście po zmianie systemu wszystko to toczyło się jeszcze rozpędem i runęło dopiero w 1998 roku. „Piramidę” opuszczono nie zabierając ze sobą praktycznie nic z wyposażenia i pozostawiono samotną na mrozie. Miasto-widmo powoli obrastało legendą… zamiast ludzi pojawiły się tam zwierzęta i tylko pojedyncze wyprawy docierały aby to tajemnicze miejsce zobaczyć.
W 2012 roku dawny właściciel, państwowa kompania Arktitugol postanowiła zacząć odcinać kupony od tej sławy i wprowadziła do „Piramidy” zorganizowane wycieczki. Potrzebowali przewodnika, kogoś, kto tam zamieszka cały rok i będzie przyjmował i oprowadzał grupy turystów. Turyści wpadają na kilka godzin a pozostały czas – samotność. Rozpisano konkurs i …. jak sam Sasza twierdzi nikt się nie zgłosił na pierwszy nabór. Pocztą pantoflową informacja dotarła do Saszy i ten postanowił rzucić wszystko i wziąć tę robotę!
Został pierwszym przewodnikiem i zamieszał w „Piramidzie” przez 5 lat od 2012 do 2016 roku. Stał się sławny po tym jak „Piramidę” odwiedziła ekipa dziennikarzy pracująca dla kanału National Geografic. Film, którego Sasza jest bohaterem ma tylko na YT prawie 1,6mln wyświetleń.

Słuchałem jego opowieści o tajemnicach "Piramidy” z wypiekami na twarzy i solennie sobie obiecałem odwiedzenie tego miejsca kiedyś w przyszłości.

To „kiedyś” nadeszło szybciej niż mogłem sobie wymarzyć. Moja małżonka wybrała się we wrześniu na przedłużony weekend z siostrami na Maltę zostawiając mnie z naszą bandą dzieciaków do opieki.
Hmm, kochane dzieci, przyszły szybko z błyskiem w oku i pragnieniem ruszenia gdzieś w świat na ten właśnie weekend. Szybko odrzuciłem pomysły w stylu „Tata - do Nowego Jorku, są tanie bilety na 3 dni z Londyni!” ale ziarno pozostało zarzucone. Raptem godzinę mi zajęło guglanie różnych weekendowych destynacji aż całkowicie przez przypadek trafiłem na promocję SASa. Z Oslo do Longyearbyen na Spitsbergenie za około 650zł RT piątek – niedziela. Wow, Spitsbergen - „Piramida”!!! No to po prostu poinformowałem dzieciaki i już bilety było moje na trzeci weekend września. Spitsbergen – zapytały – a gdzie to jest??? I co tam jest? Hehe – zobaczycie sami!
Dolot do Oslo robimy Lotem i powrót Wizzarem już po taniości (Wziąłem LOT w czwartek wieczorem, trochę drożej bo musiałem być cały ten dzień w pracy a dzieciaki w szkole)
Pożegnaliśmy grzecznie mamę, która pakowała głównie olejki i kostiumy do opalania a sami zaczęliśmy wyciągać kurki zimowe, swetry, polary, czapki, rękawiczki i zimowe buty. Dzieciaki patrzyły na tę stertę ciepłych ciuchów trochę krzywo – za oknem 27C w Warszawie a ja bredzę o jakimś mrozie. Wracałem do tego momentu potem kilka razy z uśmiechem za każdym razem kiedy słyszałem „…tata, ziiiimno mi!” na Spitsbergenie.
Ponieważ wylot na Spitsbergen był o 9 rano w piątek więc przylecieliśmy dzień wcześniej. LOT opóźniony ale tylko o godzinę. Jeeez jaki tłok na Okęciu w czwartek, tłumy chyba większe niż przed pandemią!

Wbijam z dziatwą do Preludium na PP (mam dodatkowe wejścia) i przesiadujemy wygodnie to opóźnienie.
Do Oslo zabiera nas Embraer 190. Na pokładzie nieśmiertelna „Putka” tym razem w wersji borówkowej, nawet bardzo smaczna.
Znalazłem hotel blisko lotniska OSL, pokój czteroosobowy z łóżkami piętrowymi i dobrym śniadaniem za 650zł za naszą czwórkę. Wiem, że to Norwegia i ceny są z kosmosu więc „zgadzam” się bez dużych negocjacji na kolację w pobliskim Maku ?

Image

Rano – osłupienie na śniadaniu! Takiego wyboru to ja nie pamiętam nawet z wielogwiazdkowych hoteli. Dzieciaki kursują po cztery dokładki, ja delektuję się miedzy innymi wybornym wędzonym łososiem. Niech jedzą dużo, zapłacone a na Spitsbergenie tanio nie będzie!

Image

SAS jest punktualny i zabiera nas w trzygodzinny lot na Spitsbergen. Na pokładzie catering płatny a za free kawa lub herbata.

Image

No i zaczynają się fantastyczne widoczki przed lądowaniem. Moja dziatwa wpatruje się w okienka z otwartymi ustami – tego się chyba nie spodziewali.

Image

Ale takiej ilości śniegu nie spodziewałem się i ja. Wydawało mi się, że wrzesień to jeszcze będzie ostatni akord lata arktycznego a tu wszystko przykryte całkiem sporą warstwą śniegu. Hmm no nie mamy doświadczenia we wspinaczce w śniegu a tym bardziej odpowiednich butów i wyposażenia. A planowałem dziś wspinaczkę na wzgórze nad Longyerbyen aby zobaczyć miasto z góry. Coś muszę wymyślić.

Image

Image

Image

Jest .... zimno, temperatura -3C a my ubrani ciągle na letnio

Image

Image

Image

Image

Tymczasem jakoś się trzeba dostać do miasta z lotniska. Zabukowałem dwie dwójki w hostelu Mary-Ann’s Polarrig – był to jeden z dwóch dostępnych hosteli na mój termin. Cena …. no spitzbergeńska – 610zł za dwójkę za noc ale za to ze śniadaniem.
Na lotnisku wsiadamy w autobus grzecznie czekający na wszystkich pasażerów SASa. Wydaje mi się to świetną opcją zwłaszcza, że kierowca mówi, że wysadzi nas pod samym hostelem. Mina mi rzednie jak przychodzi z biletem – 100 NOK od osoby!!! Kapcie mi spadają… autobus jest zdecydowanie najdroższą opcją dostania się z lotniska do Longyearbyen pod warunkiem, że ktoś nie podróżuje samotnie. Jak się potem przekonałem zwykłe taxi kosztuje 190 NOK więc już od dwóch osób jest tańsze niż autobus. No ale nie sprawdziłem tego wcześniej i płacę frycowe. Za to autobus podrzuca nas jak taksówka, pod samą bramę hostelu:

Image

Image

Image

Mary-Ann’s Polarrig to dawne baraki górników z pobliskiej już zamkniętej kopalni przerobione na klimatyczny hostel. Mega się nam podoba pomimo dość spartańskich warunków w pokojach i łazienkach na korytarzu. Jest za to duży salon gościnny gdzie jest ciepło i można się napić kawy lub herbaty i posiedzieć w międzynarodowym towarzystwie.

Image

Jest piątek, godzina 13 i ja dalej chcę się wspiąć na najbliższą górę. Zagaduję panią w recepcji i ta organizuje nam trekking z przewodnikiem, który będzie miał dla nas raki i oczywiście opiekę ze strzelbą. Nie mam papierów a są niezbędne aby wynająć broń na wyjście z miasta. Sam bym może polazł ale jestem z dziećmi więc lepiej mieć profesjonalistę ze sobą. Trekking będzie o 19 więc mamy jeszcze pół dnia na zwiedzenie Longyearbyen.
Zobaczcie jak wygląda to miasteczko liczące około 2000 mieszkańców we wrześniu kiedy przykrył je już pierwszy śnieg, da się je obejść w dość krótkim czasie całe.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Pozostałości kopalni na wzgórzu

Image

Image

Historyczny cmentarz

Image

i lokalny kościół

Image

Image

Image

Image

Image

Image

i tu się Longyearbyen kończy

Image

Na koniec piękne panoramy miasta

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

No, zgłodnieliśmy trochę więc korzystam z porady @Washington -a (dzięki za wszystkie tipy i podpowiedzi) i idziemy do Stationen, gdzie o tej porze mają menu lunchowe, które jeszcze nie zabija portfela. Najrozsądniej wygląda fish&chips za 169 NOK (oczywiście browar degustuję tylko ja!)

Image

Image

Obok jest duży supermarket Coop i monopolowy. Tu z bronią się nie wchodzi

Image

Równo o 19-tej przyjeżdża po nas samochodem nasz przewodnik i jedziemy w większej grupie 8 osób. Zaczynamy pod Global Seed Vault, długą sztolnią w górze nad lotniskiem, gdzie przechowywane są w idealnej stałej niskiej temperaturze nasiona z całego świata. Global Seed Vault grał też w kilku serialach więc jest to znane miejsce. Oczywiście jest zakaz wchodzenia do środka więc robimy tylko fotki z zewnątrz.

Image

Image

Kawałeczek dalej rozpoczynamy wspinaczkę oczywiście po założeniu raczków. Całość z zejściem zajmuje nam około 4 godzin.

Image

Image

Image

Image

Mijamy zabitego przez niedźwiedzia renifera, jednak jest tu gdzieś biały miś i strzelba jak najbardziej jest potrzebna.


Dodaj Komentarz

Komentarze (9)

kothson 3 października 2023 23:09 Odpowiedz
Świetny wstęp i już przy pierwszym wpisie sporo praktycznych informacji.. Dwa tygodnie temu w Tromso ze smutkiem spoglądałem na bramkę Norwegiana.. zazdroszczę!
sudoku 5 października 2023 17:08 Odpowiedz
@hiszpan Jestem ograniczony do raczej krótkich podróży, więc bardzo chętnie przyjmuję wszelkie pomysły weekendowych/okołoweekendowych wypadów. Spitsbergen na weekend raczej nie przyszedłby mi samemu do głowy, a tak, to już jest coś do przemyślenia i zaplanowania.Ile kosztował Was ten przewodnik?Co do zimowych ciuchów latem, to pamiętam jak wracałem w lipcu z RPA, gdzie była zima i spaliśmy czasami w kurtkach. Naszym miejscem przesiadkowym był Tel Awiw i te zdumione spojrzenia pielgrzymów jak przepakowywaliśmy zimowe ciuchy, kiedy na zewnątrz temperatury były grubo powyżej 30 C.
hiszpan 6 października 2023 12:08 Odpowiedz
Sudoku napisał: Ile kosztował Was ten przewodnik?No niestety to niezbyt miła kwota, może dlatego, że bukowana w ten sam dzień. Na stronie visitsvalbard masz ceny jednodniowych wycieczek zorganizowanych przez przykładowe biura, gdzie można dołączyć do grupy z przewodnikiem. Trzeba wpisać przykładową datę i ilość osób wtedy pojawiają się ceny. Moja kosztowała od dorosłego 1150NOK, dzieci taniej.https://en.visitsvalbard.com/Tak jak pisałem, myślałem, że uda się po prostu wejść na wzgórze nad kościołem ale teraz uważam, że a) w tych warunkach zimowych z dzieciakami to by była lekkomyślność (bez raków i przewodnika) i b) zagrożenie niedźwiedziem polarnym jest realne - widzieliśmy na naszym trekingu ubitego przez misia renifera, co zadziało się kilka dni wcześniej.
matek1212 17 października 2023 12:08 Odpowiedz
Kapitalnie się to czyta, a zdjęcia ekstra. Zawsze myślałem o wycieczce na Spitzbergen w lipcu/sierpniu ale chyba dla widoków z śniegiem rozważę w przyszłości też termin wrześniowy. Super, że da się to zrobić okołowekendowo.
fiki 17 października 2023 12:08 Odpowiedz
Mieliśmy chyba tego samego przewodnika. Złapany przypadkiem pierwszego dnia a pokazał sporo dookoła miasta i ciekawie opowiadał.
macio106 19 października 2023 12:08 Odpowiedz
Świetna relacja, chętnie poznał bym cały kosztorys wyprawy.
sudoku 19 października 2023 17:08 Odpowiedz
Myślę, że chyba lepiej nie poznawać, bo możemy sobie ciągle pomarzyć. ;)
hiszpan 26 października 2023 17:08 Odpowiedz
Większość kosztów podałem w relacji. Istotny jest koszt dolotu. Tutaj w formule okołoweekendowej SAS z Oslo kosztuje aktualnie w granicach 800zł RT, można upolować do 200zł taniej przez OTA ipt. Cena w najniższej taryfie. Lata jeszcze z Oslo Norwegian ale nie widziałem go taniej niż SAS. Dolot do Oslo jest naprawdę po taniości, bez bagażu poniżej 100zł one-way (oczywiście transport z lotniska jest niewspółmiernie droższy)Na miejscu najtańsze noclegi w dwuosobowym pokoju zaczynają się od 500zł za pokój bez łazienki. Ja płaciłem 610zł za dwójkę ze śniadaniem w Mary-Ann Polarrig. Całodzienny rejs do Piramidy to koszt min 2150NOK czyli około 840zł za osobę - w cenie posiłek. Oczywiście spacerować można samemu, trzeba tylko wynająć broń w Longyearbyen i odpowiednio się wyposażyć zwłaszcza jak jest dużo śniegu. Na weekend uważam, że to świetny pomysł na wypad, dłużej przy korzystaniu z płatnych atrakcji to już pogrąży trochę portfel.
jerzy5 12 kwietnia 2024 17:08 Odpowiedz
Świetna relacja, pomoże spełnić marzenie w lipcu, obym miał tyle szczęścia do miśka i wieloryba co autor relacji, a jak nie, zostanie chyba upić żal w Piramidzie :D