Pomysł żeby odwiedzić Islandię z zamiarem zobaczenia czynnego wulkanu urodził się już w 2021 roku, kiedy po raz pierwszy wybuchł Fagradalsfjall na półwyspie Reykjanes. Pandemia uniemożliwiła jednak wówczas taki wyjazd, a po pół roku wulkan wygasł. W sierpniu 2022 roku ponownie się obudził. Tym razem erupcja trwała jednak tylko 3 tygodnie i nie udało się w tak krótkim czasie zorganizować wyjazdu. Ale do trzech razy sztuka. Pod koniec czerwca 2023 roku zwiększyła się ilość i siła trzęsień ziemi w tym rejonie co mogło sygnalizować, że podobna erupcja może się powtórzyć. Obserwując stronę islandzkiego instytutu meteorologii również można było uznać że taka szansa istnieje. Jednoznacznych odpowiedzi na pytania - czy wybuchnie? kiedy? jak długo będzie trwała erupcja? jednak nie było. Może więc zaryzykować wyjazd, a żeby zwiększyć swoje szanse polecieć na trochę dłużej niż tylko w celu trekkingu na wulkan i przy okazji zobaczyć coś więcej? Byłem już na Islandii, zainteresowani Forumowicze mogli nawet przeczytać moją relację z mniej znanej wschodniej części wyspy: wieloryby-renifery-i-inne-ciekawostki-wschodniej-islandii,1507,158091 , ale nie udało mi się jeszcze dotrzeć na również rzadziej odwiedzane Fiordy Zachodnie. Postanowiłem więc połączyć przyjemne z pożytecznym i zrobić spokojny objazd fiordów i trekking na wulkan, przeznaczając na to w sumie tydzień. Po małych perypetiach, pomysł ten zakończył się zakupem biletów lotniczych na krótko przed planowanym wylotem. Termin - przełom lipca i sierpnia, lot Wizzairem, bezpośrednio z Krakowa. Pozostało ustalić trasę, zarezerwować noclegi i samochód. Pomysł ten okazał się, jak się później okazało, strzałem w dziesiątkę, bo wulkan wybuchł 10 lipca, tworząc nowy, spektakularny krater Litli-Hrútur.
Dzień pierwszy zaczął się od falstartu. Planowany na godz. 12.45 wylot został przesunięty na 20.15, o czym linia była uprzejma zawiadomić na miej więcej 3 godziny przed odlotem. Nie zdążyłem jeszcze wyjść z domu, ale wiele osób spędziło zapewne na lotnisku miło całe popołudnie. Opóźnienie to skutkowało również tym, że trzeba było powiadomić wypożyczalnię samochodów i właściciela pierwszego noclegu o prawie 8 godzinnym opóźnieniu, licząc że większe nie będzie, jeśli w ogóle uda się wylecieć. Udało się i po 4 godzinnym locie wylądowaliśmy, ciągle jeszcze za dnia, na islandzkiej ziemi. Pierwszy nocleg zarezerwowany był w drodze na Fiordy, 200 km od lotniska, co oznaczało dotarcie tam już w środku nocy.
Na Fiordach Zachodnich jest tylko jedna droga dookoła półwyspu z nielicznymi odnogami do mniejszych osad, a ja wybrałem kierunek objazdu zgodny z ruchem wskazówek zegara.
Plan na dzień drugi obejmował spokojny przejazd południowym wybrzeżem Fiordów aż do półwyspu Látrabjarg i nocleg w tamtej okolicy. Pojechaliśmy drogą nr 60, potem 62, a następnie 612, wielokrotnie zatrzymując się w różnych ciekawych miejscach. Trzeba powiedzieć, że większość dróg głównych na Fiordach Zachodnich ma nawierzchnię asfaltową, ale są też odcinki z nawierzchnią żwirową. Nie ma jednak większych problemów z przejazdem tymi drogami nawet zwykłymi autami osobowymi, chociaż komfort i prędkość jazdy spada.
Mniej więcej w połowie drogi, we Flókalundur, można wykąpać się bezpłatnie w naturalnym, niewielkim basenie geotermalnym nad brzegiem morza. Kolejny, już bardziej zorganizowany i płatny (1700 ISK), jest 22 km dalej na zachód.
Po zjeździe w drogę 612, u wylotu zielonej doliny, napotykamy na wyciągnięty na plażę w 1981 roku wrak najstarszego stalowego statku w Islandii, zbudowanego w 1912 roku w Norwegii – Garðar BA 64.
Od tego miejsca, aż do półwyspu Látrabjarg, jedziemy drogą żwirową 612. Jej nawierzchnia jest w różnym stanie, ale przejechać się da. Z drogi tej można skręcić w drogę 614 prowadzącą do słynnej czerwonej plaży Rauðasandur beach, ale tę przyjemność zostawiamy na dzień następny.
W miejscu gdzie droga skręca na południe, kierując się w głąb lądu, zaskakuje powalający widok plaży i zatoki, zupełnie jak nie stąd. Cała dolina też robi wrażenie.
W końcu dojeżdżamy do klifów Látrabjarg. Same klify robią duże wrażenie, ale największą atrakcją są maskonury, które mają tu swoją kolonię.
Jadąc w to miejsce trzeba pamiętać, że w ciągu dnia ptaki są na morzu i wracają do gniazd dopiero wieczorem. Najlepiej więc być tam po godzinie 19 tej. Przez kolejne 2-3 godziny przylatują, siadają na krawędzi klifu, czyszczą pióra i znikają w końcu w gniazdach pod trawą.
Dzień trzeci przywitał nas słońcem, postanowiliśmy więc niespiesznie objechać gdzie się da południowo-zachodnią część Fiordów. Mijamy „omszały” wodospad i jedziemy na drogę 615, skąd roztaczają się fantastyczne widoki na fiord Patreksfjörður.
Następnie pojechaliśmy do wspomnianej wcześniej czerwonej plaży Rauðasandur beach. Droga do niej jest żwirowa i w nie najlepszym stanie. Są strome odcinki i kilka ostrych zakrętów. Dojeżdżając do plaży, jakąś większą chmura zasłoniła akurat słońce, przez co zdjęcia z góry nie oddają prawdziwych kolorów tego miejsca, ale z poziomu plaży, widać je już lepiej.
Kolejnym punktem był Patreksfjörður, mała miejscowość nad fiordem o tej samej nazwie. Tu trafiliśmy na trwającą budowę wału zabezpieczającego mieszkańców przed schodzącymi z pobliskich zboczy lawinami. Następnie, po krótkim postoju w Tálknafjörður, gdzie znajdują się kolejne źródła geotermalne, pojechaliśmy drogą 63 do Bíldudalur, położonego nad fiordem Arnarfjörður.
Potem sprawdziliśmy stan drogi żwirowej 619 (okazał się całkiem przyzwoity), a następnie wróciliśmy na główną drogę 63, jadąc z powrotem w kierunku Flókalundur, w pobliżu którego mieliśmy zarezerwowany nocleg. Po drodze mijamy niewielki wodospad i kolejny bezpłatny basen geotermalny. Woda w naturalnym basenie jest zbyt ciepła na kąpiel, za to ta w sztucznym już jest ok. Przy basenie jest nawet przebieralnia i wc.
Kolejny odcinek drogi znów zaskakuje widokami.
Na wybrzeżu natknęliśmy się na odpływający prom do Stykkishólmur, leżącego już na półwyspie Snæfellsnes. Promem tym można skrócić sobie drogę na Fiordy Zachodnie, mijając po drodze niewielkie wysepki z licznymi koloniami ptaków.
Dzień czwarty powitał nas widokiem na odległy lodowiec Snæfellsjökull, na półwyspie Snæfellsnes.
Nasz plan obejmuje dziś jazdę na północ, drogą 60 do Ísafjörður, a docelowo jeszcze dalej na północ, do Bolungarvík. Duża część tej drogi ma nawierzchnię żwirową, ale stan jej jest przyzwoity.
Pomysł żeby odwiedzić Islandię z zamiarem zobaczenia czynnego wulkanu urodził się już w 2021 roku, kiedy po raz pierwszy wybuchł Fagradalsfjall na półwyspie Reykjanes. Pandemia uniemożliwiła jednak wówczas taki wyjazd, a po pół roku wulkan wygasł. W sierpniu 2022 roku ponownie się obudził. Tym razem erupcja trwała jednak tylko 3 tygodnie i nie udało się w tak krótkim czasie zorganizować wyjazdu. Ale do trzech razy sztuka. Pod koniec czerwca 2023 roku zwiększyła się ilość i siła trzęsień ziemi w tym rejonie co mogło sygnalizować, że podobna erupcja może się powtórzyć. Obserwując stronę islandzkiego instytutu meteorologii również można było uznać że taka szansa istnieje. Jednoznacznych odpowiedzi na pytania - czy wybuchnie? kiedy? jak długo będzie trwała erupcja? jednak nie było.
Może więc zaryzykować wyjazd, a żeby zwiększyć swoje szanse polecieć na trochę dłużej niż tylko w celu trekkingu na wulkan i przy okazji zobaczyć coś więcej?
Byłem już na Islandii, zainteresowani Forumowicze mogli nawet przeczytać moją relację z mniej znanej wschodniej części wyspy: wieloryby-renifery-i-inne-ciekawostki-wschodniej-islandii,1507,158091 , ale nie udało mi się jeszcze dotrzeć na również rzadziej odwiedzane Fiordy Zachodnie. Postanowiłem więc połączyć przyjemne z pożytecznym i zrobić spokojny objazd fiordów i trekking na wulkan, przeznaczając na to w sumie tydzień.
Po małych perypetiach, pomysł ten zakończył się zakupem biletów lotniczych na krótko przed planowanym wylotem. Termin - przełom lipca i sierpnia, lot Wizzairem, bezpośrednio z Krakowa. Pozostało ustalić trasę, zarezerwować noclegi i samochód.
Pomysł ten okazał się, jak się później okazało, strzałem w dziesiątkę, bo wulkan wybuchł 10 lipca, tworząc nowy, spektakularny krater Litli-Hrútur.
Dzień pierwszy zaczął się od falstartu. Planowany na godz. 12.45 wylot został przesunięty na 20.15, o czym linia była uprzejma zawiadomić na miej więcej 3 godziny przed odlotem. Nie zdążyłem jeszcze wyjść z domu, ale wiele osób spędziło zapewne na lotnisku miło całe popołudnie. Opóźnienie to skutkowało również tym, że trzeba było powiadomić wypożyczalnię samochodów i właściciela pierwszego noclegu o prawie 8 godzinnym opóźnieniu, licząc że większe nie będzie, jeśli w ogóle uda się wylecieć. Udało się i po 4 godzinnym locie wylądowaliśmy, ciągle jeszcze za dnia, na islandzkiej ziemi.
Pierwszy nocleg zarezerwowany był w drodze na Fiordy, 200 km od lotniska, co oznaczało dotarcie tam już w środku nocy.
Na Fiordach Zachodnich jest tylko jedna droga dookoła półwyspu z nielicznymi odnogami do mniejszych osad, a ja wybrałem kierunek objazdu zgodny z ruchem wskazówek zegara.
Plan na dzień drugi obejmował spokojny przejazd południowym wybrzeżem Fiordów aż do półwyspu Látrabjarg i nocleg w tamtej okolicy. Pojechaliśmy drogą nr 60, potem 62, a następnie 612, wielokrotnie zatrzymując się w różnych ciekawych miejscach.
Trzeba powiedzieć, że większość dróg głównych na Fiordach Zachodnich ma nawierzchnię asfaltową, ale są też odcinki z nawierzchnią żwirową. Nie ma jednak większych problemów z przejazdem tymi drogami nawet zwykłymi autami osobowymi, chociaż komfort i prędkość jazdy spada.
Mniej więcej w połowie drogi, we Flókalundur, można wykąpać się bezpłatnie w naturalnym, niewielkim basenie geotermalnym nad brzegiem morza. Kolejny, już bardziej zorganizowany i płatny (1700 ISK), jest 22 km dalej na zachód.
Po zjeździe w drogę 612, u wylotu zielonej doliny, napotykamy na wyciągnięty na plażę w 1981 roku wrak najstarszego stalowego statku w Islandii, zbudowanego w 1912 roku w Norwegii – Garðar BA 64.
Od tego miejsca, aż do półwyspu Látrabjarg, jedziemy drogą żwirową 612. Jej nawierzchnia jest w różnym stanie, ale przejechać się da. Z drogi tej można skręcić w drogę 614 prowadzącą do słynnej czerwonej plaży Rauðasandur beach, ale tę przyjemność zostawiamy na dzień następny.
W miejscu gdzie droga skręca na południe, kierując się w głąb lądu, zaskakuje powalający widok plaży i zatoki, zupełnie jak nie stąd. Cała dolina też robi wrażenie.
W końcu dojeżdżamy do klifów Látrabjarg. Same klify robią duże wrażenie, ale największą atrakcją są maskonury, które mają tu swoją kolonię.
Jadąc w to miejsce trzeba pamiętać, że w ciągu dnia ptaki są na morzu i wracają do gniazd dopiero wieczorem. Najlepiej więc być tam po godzinie 19 tej. Przez kolejne 2-3 godziny przylatują, siadają na krawędzi klifu, czyszczą pióra i znikają w końcu w gniazdach pod trawą.
Dzień trzeci przywitał nas słońcem, postanowiliśmy więc niespiesznie objechać gdzie się da południowo-zachodnią część Fiordów. Mijamy „omszały” wodospad i jedziemy na drogę 615, skąd roztaczają się fantastyczne widoki na fiord Patreksfjörður.
Następnie pojechaliśmy do wspomnianej wcześniej czerwonej plaży Rauðasandur beach. Droga do niej jest żwirowa i w nie najlepszym stanie. Są strome odcinki i kilka ostrych zakrętów. Dojeżdżając do plaży, jakąś większą chmura zasłoniła akurat słońce, przez co zdjęcia z góry nie oddają prawdziwych kolorów tego miejsca, ale z poziomu plaży, widać je już lepiej.
Kolejnym punktem był Patreksfjörður, mała miejscowość nad fiordem o tej samej nazwie.
Tu trafiliśmy na trwającą budowę wału zabezpieczającego mieszkańców przed schodzącymi z pobliskich zboczy lawinami. Następnie, po krótkim postoju w Tálknafjörður, gdzie znajdują się kolejne źródła geotermalne, pojechaliśmy drogą 63 do Bíldudalur, położonego nad fiordem Arnarfjörður.
Potem sprawdziliśmy stan drogi żwirowej 619 (okazał się całkiem przyzwoity), a następnie wróciliśmy na główną drogę 63, jadąc z powrotem w kierunku Flókalundur, w pobliżu którego mieliśmy zarezerwowany nocleg. Po drodze mijamy niewielki wodospad i kolejny bezpłatny basen geotermalny. Woda w naturalnym basenie jest zbyt ciepła na kąpiel, za to ta w sztucznym już jest ok. Przy basenie jest nawet przebieralnia i wc.
Kolejny odcinek drogi znów zaskakuje widokami.
Na wybrzeżu natknęliśmy się na odpływający prom do Stykkishólmur, leżącego już na półwyspie Snæfellsnes. Promem tym można skrócić sobie drogę na Fiordy Zachodnie, mijając po drodze niewielkie wysepki z licznymi koloniami ptaków.
Dzień czwarty powitał nas widokiem na odległy lodowiec Snæfellsjökull, na półwyspie Snæfellsnes.
Nasz plan obejmuje dziś jazdę na północ, drogą 60 do Ísafjörður, a docelowo jeszcze dalej na północ, do Bolungarvík. Duża część tej drogi ma nawierzchnię żwirową, ale stan jej jest przyzwoity.